- Nie mieszajmy sportu i polityki - mówił Franklin D. Roosevelt, amerykański prezydent przed igrzyskami w 1936 r. organizowanymi w nazistowskich Niemczech. Amerykanie długo się wahali, ale w końcu przyjechali. Na czele bojkotu stanęły wtedy ZSRR i Hiszpania, gdzie rządy przejęła lewica. Poparło je 20 innych państw.
W 1976 r. w Montrealu zobaczyliśmy solidarność Afryki. 28 państw nie wzięło udziału w igrzyskach w proteście przeciwko Nowej Zelandii. Rugbyści z tego kraju pojechali na tourné,e do RPA łamiąc sportowe embargo nałożone na ojczyznę apartheidu.
Cztery lata później w Moskwie świat zobaczył najsłynniejszy bojkot - USA, RFN, Japonia i kilkadziesiąt innych państw zignorowały igrzyska w Moskwie, oburzając się na inwazję radziecką na Afganistan. Nie wszystkie zachodnie państwa wzięły udział w proteście. Wlk. Brytania, Francja, Włochy i kilkanaście innych państw miały jednak okrojone składy. Sportowcy musieli tylko wystąpić w ceremonii otwarcia pod flagami olimpijskimi, a nie narodowymi. Ale i tak nikt tego nie zobaczył, bo radziecka telewizja ukrywała polityczne akcenty.
W 1984 r. w Los Angeles 14 krajów bloku wschodniego na czele z ZSRR, w tym Polska, zrewanżowało się Amerykanom, bojkotując ich igrzyska. Wyłamała się Rumunia, gdzie Nicolae Ceau escu prowadził niezależną od Moskwy politykę międzynarodową, przyjaźnił się z Chińczykami, którzy do Los Angeles pojechali. Rumunia odniosła ogromny sukces - zajęła drugie miejsce w klasyfikacji medalowej za USA, zdobywając 53 medale, w tym 17 złotych. Wszystko dlatego, że w dyscyplinach "socjalistycznych", czyli np. podnoszeniu ciężarów czy zapasach, nie mieli konkurencji.
Największymi przegranymi byli sportowcy, których zabrakło. Bogusław Mamiński mógł walczyć o złoto na 3000 m z przeszkodami, Zdzisław Hoffmann był aktualnymi mistrzem świata w trójskoku, a Edward Sarul w pchnięciu kulą, szanse na medal mieli też m.in. siatkarze, wicemistrzowie Europy.
W 1988 r. w Seulu olimpijska wojna Wschodu z Zachodem powoli się kończyła. Do pojednania doprowadził ówczesny szef MKOl Juan Antonio Samaranch. Igrzyska zbojkotowała tylko Korea Północna i jej sojusznicy - Kuba, Nikaragua i Etiopia.
W piłce nożnej też zdarzały się bojkoty, choć rzadziej. W 1938 r. kilka państw Ameryki Południowej, m.in. Argentyna i Urugwaj, zbojkotowały MŚ we Francji, bo nie spodobało im się, że druga impreza z rzędu organizowana jest w Europie.
W eliminacjach do MŚ 1974 ZSRR odmówił rozegrania meczu barażowego w Chile, argumentując, że spotkanie miało się odbyć na stadionie, gdzie reżim Augusto Pinocheta "przetrzymywał i mordował więźniów politycznych".
FIFA i UEFA przez wiele lat miały problem z Izraelem, bo nie chciały z nim grać państwa arabskie. Bywało, że kraj znad Morza Śródziemnego rywalizował w eliminacjach z Australią i Nową Zelandią. Od lat 90. Izrael został na stałe przesunięty do rozgrywek europejskich UEFA.
Inny polityczny zgrzyt był w eliminacjach do Euro 1960, gdy Hiszpania odmówiła gry w ćwierćfinale z ZSRR. Generał Franco nie wyobrażał sobie bowiem wyjazdu reprezentacji do komunistycznej Moskwy.
W 1992 r. UEFA odsunęła od mistrzostw Europy Jugosławię, na którą ONZ nałożył wojenne embargo. Wezwani z urlopów na zastępstwo Duńczycy... sensacyjnie zdobyli złoty medal.
Wielkie sportowe bojkoty skończyły się tak naprawdę wraz z upadkiem żelaznej kurtyny. Bez supermocarstw walczących przy pomocy sportowców o własne ideologie, nie ma już odważnych, by wyjść przed szereg. Nikt nie sprzeciwił się w 2008 r. organizacji igrzysk w Chinach, gdzie łamane są prawa człowieka. Dwie trzecie świata prowadzi bowiem z Chinami interesy. Z tych samych powodów pewnie nikt nie zaprotestuje też przeciw zimowej olimpiadzie w rosyjskim Soczi w 2014 r.
Od lat 90 XX w. wielkie imprezy sportowe zaczęły generować gigantyczne wpływy. MKOl, UEFA i FIFA zarabiają na sprzedaży praw telewizyjnych i marketingowych do igrzysk, MŚ i ME po kilka miliardów dolarów. Szefowie tych organizacji mają dziś potężne wpływy, porównywalne do czołowych polityków. Umieją przekonywać uczestników, że bojkoty się już nie opłacają.