Euro oczami kobiety - odcinek 5

Tak jak wczoraj niebiosa łaskawie pozwoliły mi w spokoju obejrzeć mecze od początku do końca, tak dzisiaj nie miałam tego szczęścia. Spieszyłam się do domu, no bo przecież lada moment miało się zacząć spotkanie Anglii ze Szwajcarią i już, już byłam prawie u celu, kiedy usłyszałam dziwny dźwięk i mój samochód stanął na środku skrzyżowania. Nie, nie zepsuł się, zabrakło mu po prostu paliwa, zapomniałam, że samochody też czasami trzeba karmić.

Deszcz padał i padał, a ja musiałam iść z kanistrem po benzynę. Zajęło mi to trochę czasu, dlatego jak ległam w domu przed telewizorem, mecz trwał już dobrych kilka minut.

I można się tylko domyśleć co poczułam, ja przemoknięta do suchej nitki widząc w telewizorze piękny stadion dosłownie skąpany w słońcu. Kurcze, ja też chcę tam być!

Wynik na razie 0:0. Konsekwentnie stawiam na Anglię, chociaż tak naprawdę decyzję tą wymusiła na mnie moja córcia, która przez pół godziny truła mi: "mamo, no przecież Harry Potter jest z Anglii", aż w końcu uległam jej dla świętego spokoju, a co mi tam.

Mam wrażenie, że więcej atakują Szwajcarzy, Wyspiarze są jakby trochę ospali, czyżby popołudniowa herbatka im nie smakowała? Oho, jakby na moje słowa Anglicy się ożywili i zaczęli faulować, przynajmniej tak stwierdził sędzia. Tak naprawdę zawsze się zastanawiam jak to możliwe, aby sędziowie tak szybko wychwytywali faule. Przecież większość z nich widoczna jest dopiero na powtórce, i to w zwolnionym tempie! Albo na przykład spalony. Skąd u licha ci sędziowie widzą, że zawodnik był na spalonym? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ja tam nigdy tego nie widzę.

Rzucam okiem na trybuny, o rany, nie mogę się zorientować którzy kibice dopingują której drużynie. Zarówno w jednej, jak i w drugiej drużynie dominującym kolorem jest czerwień. No, nie ma wyboru. Panowie piłkarze, koniecznie proszę o gola! Tylko wtedy rozpoznam narodowość fanów, bo po prostu kibice drużyny przegranej prawdopodobnie nie będą się wtedy cieszyć.

I jest! Brama, jakby specjalnie na moje życzenie (w średniowieczu spalili by mnie za to na stosie! Całe szczęście, że mamy dwudziesty pierwszy wiek!). Gol dla Anglii! Ciekawe czy angielska królowa ogląda mecz, a może nawet robi "meksykańską falę" razem z resztą domowników czy raczej pałacowników?

Pierwsza połowa kończy się wynikiem 1:0.

Druga część od początku jest żywsza, pewnie zawodnicy wypili sobię po małej czarnej przed wyjściem na murawę. Wynik na razie bez zmian, ale za to na stadionie zrobiło się coś ciekawego. Zachodzące po mału słońce utworzyło cień padający dokładnie wzdłuż boiska, robiąc wrażenie jakby ktoś uciął spory kawał murawy. Żeby się tylko piłkarze nie pomylili!

Wracając do sędziów, może powinni oni mieć takie małe telewizorki, np. w zegarku, i w razie podejrzewania faulu lub spalonego sprawdzać na ekraniku jak rzeczywiście było. Nie byłoby wtedy żadnych wątpliwości.

Kolejna żółta kartka, niby nic nowego, ale ta jest inna, ponieważ spowodowała zejście szwajcarskiego zawodnika! No i teraz Anglia ma ułatwione zadanie. Może słynny Beckham coś by wreszcie pokazał, bo na razie jego gra nie rzuca mnie na kolana. Pewnie to przez to, że zgolił włosy! Nie wie, że nawet przed maturą nie ścina się włosów, bo to przynosi pecha! David ściął i gra jak ofiara! Muszę to mu powiedzieć wprost, nawet mam okazję, bo jestem na stadionie, siedzę na trybunie i oglądam mecz na żywo. Mam bardzo dobre miejsce, z którego znakomicie widzę jak pada kolejna bramka. Wstaję i krzyczę razem z innymi: gool!! Krzyczę tak głośno, że... się obudziłam. O kurcze, przysnęłam, no cóż to daje do myślenia jak ciekawy był to mecz. Patrzę na wynik: 3:0 dla Anglii, Harry Potter będzie szczęśliwy. Koniec meczu, no to idę spać dalej.

Niestety, długo nie pospałam, bo kocica urządziła sobie zawody na mojej głowie, ale to i dobrze, jeszcze bym zaspała na drugi mecz.

Na boisko wchodzi Chorwacja z Francją. Całe szczęście, że żabojady mają we fladze kolor niebieski, bo znowu trudno byłoby odróżnić kibiców od siebie. Tym razem stawiam na Chorwatów, wiem, wiem, Francja to zwycięzcy ostatnich mistrzostw, ale mam sentyment do ich przeciwników i już.

Ja tu gadu, gadu, a na murawie okrzyk gool! Jest bramka dla, dla ... Francji. Szkoda. Chociaż można się było tego spodziewać. Mimo tego będę dobrej myśli, przecież wszystko się jeszcze może zdażyć!

Tymczasem Chorwaci nie bardzo się starają aby wyrównać, praktycznie nie atakują, może się boją biedaczki? Tyle się naczytali i nasłuchali na temat gry żabojadów, że nie mają odwagi się im sprzeciwić. Może powinni odbyć jakąś małą psychoterapię przed meczem? Nawet to zobaczyłam w wyobraźni. Duża sala, rząd łóżek na których leżą piłkarze, a w wśród nich spaceruje Freud i spokojnym głosem powtarza: " jesteście najlepsi, jesteście najlepsi..." Ciekawe czy taka terapia osiągnęłaby jakiś rezultat? Może przydała by się polskiej reprezentacji?

A na boisku akcja przyspieszyła, zresztą jak zwykle w ostatnich minutach połowy (zauważyłam dziwną tendencję w tych mistrzostwach, że końcówki poszczególnych połówek są zawsze bardzo ożywione). Tymczasem koniec pierwszej części. Przerwa na reklamy (swoją drogą kiedy puszczaliby reklamy, jakby nie było przerw?).

Druga połowa dopiero co się rozpoczęła i jest gol dla Chorwacji! No, Francuzi, miejcie się na baczności! Moi faworyci przyspieszyli na całego! Efektywność też im wzrosła, bo oto pada drugi gol! Hurra! Szaleństwo na trybunach! 2:1 Opłaca się to moje trzymanie kciuków! Chyba będę się wynajmować, jutro dam ogłoszenie: "trzymam kciuki - niedrogo", muszę zdążyć jeszcze przed Atenami!

Francuzi za wszelka cenę chcą wyrównać i niestety im się udaje. Znowu jest remis 2:2. Czyżby moje kciuki zawodzą? Zobaczymy co będzie dalej! Przyszłość jednak nie przyniosła zmiany wyniku, i to mimo kilku bardzo ładnych akcji. Za to ku mojej uciesze kamerzysta "przejechał" po trybunach i mogłam zobaczyć roztańczonych kibiców chorwackich, jak zwykle pomalowanych na twarzy, i ku mojej radości niekompletnie poubieranych.

Bez wątpienia to było jedno z ciekawszych widowisk, które obejrzałam w ciągu tych kilku dni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.