Euro 2016. Wakacje z duchami

To było Euro a la carte: jak sobie wybrałeś, tak miałeś. Turniej pięknych widoków, dobrej organizacji, zmęczonych piłkarzy, zblazowanych gospodarzy. Turniej bez twarzy. Ratowali go swoim entuzjazmem kibice z wysp, od Irlandii po Islandię. Czy stara piłkarska Europa potrafi jeszcze świętować?

Przyznajmy: serce mięknie, gdy się patrzy jak Francuzi kibicują. Pasja, radość, znajomość sportu. Pełno ludzi na ulicach miast. Drogi udekorowane. Przy drogach rodziny z dziećmi, babcie i dziadkowie na rozkładanych krzesełkach. Przebierańcy w regionalnych strojach, albo po prostu przebierańcy, którzy chcą przyciągnąć kamery. Domy udekorowane flagami, transparenty. Ktoś rozstawił kolumny, wzmacniacze, wziął gitarę i śpiewa. Obok dzieci tańczą według jakiejś skomplikowanej choreografii, którą ogarnie pewnie tylko kamera z helikoptera. Fetują swoich sportowców, ale i obcych. Taki jest piękny lipiec 2016 we Francji. Piękny lipiec z Tour de France. Wyścigiem, który wzrusza Francuzów, choć od 31 lat nie wygrał go Francuz. Euro 2016 wzruszało ich tylko, gdy wygrywała Francja.

Tour nasz, Euro wasze

Mistrzostwa Europy, tak jak i najsłynniejszy kolarski wyścig etapowy na świecie, wymyślili Francuzi. I nowożytne igrzyska, i mundial, i europejskie puchary - byli dobrzy w wymyślanie. Pierwsze Euro było w 1960 we Francji. W niedzielę zwycięzca Euro 2016 odbierze puchar imienia Francuza Henriego Delaunaya. Było dość powodów, żeby Francuzi uznali te mistrzostwa za swoje święto. Była, jak podczas Touru, okazja, żeby przypomnieć całemu światu: mamy rewelacyjne miasta, piękne krajobrazy. A jednak jeśli byłeś na Euro i byłeś na Tourze, to wiesz, że to jest inne bicie serc. Tour nasz, Euro wasze.

To był dobrze zorganizowany turniej. Z każdym dniem lepszy. Bardzo komfortowy. Euro szybkich pociągów, przystępnych cen w hotelach, całkiem niezłego internetu (zwłaszcza po koszmarnych doświadczeniach z mundialu w Brazylii). Euro na którym można się było niemal całkowicie uniezależnić od samochodu i zarwanych nocy za kółkiem (odstraszająca cena autostrad też robiła swoje). Euro miłych polskich wspomnień z La Baule, gdzie było tak, jakby Polacy mieli to miasteczko tylko dla siebie. Euro Marsylii i Lyonu, najlepszych turniejowych miast. Euro bardzo dobrze zabezpieczane: wielkimi siłami, ale bez paraliżowania turnieju, ze sprawnymi kontrolami. Poprzednia wielka impreza sportowa przeprowadzana po serii zamachów w Europie, igrzyska 2006 w Turynie, była pod względem kontroli i prześwietleń bagażu torturą. Euro 2016 nie. Zostałem z wrażeniem, że najmilszy i najlepiej mówiący po angielsku Francuz to policjant i wojskowy.

Pięknie, ale nie wszędzie. Czyli - jak wszędzie

Piszę o własnych doświadczeniach. Każdy będzie miał inne. Tak jest z każdym turniejem. Z mundialu w Niemczech, uchodzącego za szczyt organizacyjnej perfekcji, pamiętam i rozkopane autostrady i pociągi spóźnione już przy odjeździe, albo nie docierające do celu. A z pięknego Euro 2012 to, że były jednak dwa różne turnieje: jeden w Polsce, drugi na Ukrainie. Więcej czasu spędziłem na tym drugim i zostało mi mnóstwo wzruszających wspomnień. Ale przyznajmy, że nie każdego rozczuli to, że w wynajętym mieszkaniu w Doniecku do południa z kranów leciał tylko wrzątek, a po południu tylko zimna woda (lub odwrotnie - wspomnienia się zacierają), że policja upatrywała sobie dewizowców, żeby wyłudzić łapówkę, albo to że po jeździe z Kijowa do Doniecka zawieszenie samochodu nadawało się do wymiany. Było pięknie, ale też bądźmy sprawiedliwi - nie cały czas i nie wszędzie. I z Euro 2016 było podobnie.

Oczywiście, że były potknięcia. Od przemycanych na stadiony i do stref kibica petard, po zatory na peronach, gdy zapadała decyzja, że pociąg jest pod szczególnym nadzorem. Nicea uznała że jest tak piękna, że o sprawny dojazd na stadion i lotnisko nie musi się starać. Droga do niektórych stadionów była kiepsko oznakowana. Byli marsylscy dresiarze, wrzucający petardy do metra, żeby zobaczyć jak bardzo kibice boją się zamachów. Były strajki, odwołane z ich powodu pociągi i loty. Ale opcji do wyboru było tyle, że wystarczyła głowa na karku, dwie ręce i WI-FI żeby znaleźć rozwiązanie, które strajk oszczędził. Brak drogowskazu to też w erze smartfonów i nawigacji raczej anegdota.

Witaj i baw się dobrze. A my sobie pójdziemy

I tak też Francuzi podeszli do tego turnieju. Masz dwie ręce, głowę, WIFI i kartę kredytową? No to masz wszystko, czego ci trzeba. Baw się dobrze, ładne miasto jest twoje, a my idziemy na przerwę obiadową. Albo na piknik. Albo pograć w petanque. Pojeździć konno. Postrajkować. Albo gdziekolwiek, byle z dala od tego szumu. Nie będziemy z okazji Euro mówić chętniej po angielsku ani otwierać lokali na dłużej. A narzekania tyle nas obchodzą ile Portugalczyków skargi, że grają brzydko.

To było z powodu listopadowych zamachów Euro stanu wyjątkowego. Ale jeśli chodzi o przeżywanie turnieju - Euro stanu zwyczajnego. Nawet na czołówkach "L'Equipe" futbol przegrywał czasem z rugby, czasem z kolarstwem. W turniejowych miastach nie było dekoracji, kolorowo robiło się tylko w okolicach stref kibica, święto było tylko niedługo przed meczem. Turniej duch. Pojawiał się i znikał. Ale też nie zapominajmy, że to był turniej na który jechaliśmy z duszą na ramieniu, z wizją meczów rozgrywanych za zamkniętymi drzwiami, jeśli będą uzasadnione obawy, że terroryści zaatakują. Już o tym zapomnieliśmy. Nawet wtedy, gdy podczas mistrzostw wstawaliśmy dwa razy do minuty ciszy: na cześć ofiar zamachu w Stambule i ofiar zamachu w Bangladeszu. Terroryzm się wtedy wydawał odległy od tego turnieju, choć od wybuchów na Stade de France i strzałów w Bataclan minęło osiem miesięcy. I to jest zwycięstwo Francji. Ale okupione horrendalną podwyżką wydatków na zabezpieczenie turnieju. Akurat w tym czasie, gdy Francuzi słyszą, że muszą pracować więcej, jeśli ma starczyć na wydatki państwa. Fatalny początek turnieju, z bitwami ulicznymi w Marsylii, a potem i innych miastach, też Francuzów do świętowania nie zachęcił. Im dalej w turniej, tym uczucia Francji do tego Euro były cieplejsze. A najcieplejsze - gdy się okazało że wreszcie, pierwszy raz od czasów Zidane'a, Thurama, Desailly'ego, Blanca i Deschampsa ten kraj ma piłkarską reprezentację, z której można być dumnym.

Duch Platiniego

Nas to dziwi, bo pamiętamy jakim byliśmy wesołym i zaangażowanym gospodarzem Euro 2012. Ale taki też jest urok pierwszego razu. Dla Francuzów to jest trzecie Euro, mieli dwa mundiale i pięć igrzysk. Po co w takim razie się pchali? Może już nie pamiętają. Można by zapytać szefa UEFA, który tę decyzję sześć lat temu firmował, ale Michel Platini jest dziś persona non grata i nie był na żadnym meczu. Kolejny duch turnieju. Można by zapytać prezydenta i premiera, którzy dawali państwowe gwarancje, ale już ich nie ma przy władzy. Tak jak i ówczesnego prezesa francuskiej federacji. To był turniej bez twarzy, nawet nie było na kim odreagować. Na Jacquesie Lambercie czy Martinie Kallenie, wynajętych urzędnikach do spraw wielkich wydarzeń? Nikt ich nie rozpozna na ulicy. Nikt nie rozpozna nawet obecnego p.o. szefa UEFA, p.o. sekretarza generalnego, a co dopiero ich. Zawsze można odreagować na Francoisie Hollande. I tak już jest najbardziej nielubianym prezydentem w dziejach republiki. Ale Euro to nie był jego pomysł. Choć na mecze piłkarskie on akurat chodził nawet gdy mu się jeszcze nie śniło, że będzie u władzy.

Wyspiarze wszystkich krajów - łączcie się. I ratujcie futbol

Trudno też za wszystko winić Francuzów. Były tu 24 reprezentacje, a te, których kibice robili fantastyczną atmosferę, można policzyć na palcach jednej ręki. Irlandia, Irlandia Północna, Walia, Islandia. Po Islandii zostanie "Huh" i klaskanie jak po Meksyku 1986 fala na trybunach. Po Irlandii Północnej hymn turnieju, o Willu Griggu. Po Walii "Don't take me home". To naprawdę dużo jak na jeden turniej. Wyspiarze go uratowali. Ale przy szaleństwach tych kibiców, dla których bycie na Euro to coś wyjątkowego, tym bardziej było widać zblazowanie tych, którym takie turnieje spowszedniały. Ten turniej miał zupełnie inną energię niż mundial w Brazylii. Nie dlatego, że tam byli weseli Brazylijczycy, tylko dlatego że mundial 2014 zalali Argentyńczycy, Kolumbijczycy, Chilijczycy, Urugwajczycy. Byli liczni, głośni, fantastyczni. A nie mieli bliżej ani taniej niż Europejczycy do Paryża czy Marsylii. W Lyonie dzień przed półfinałem Walia-Portugalia sztuką było wypatrzenie Walijczyka albo Portugalczyka, dojechali dopiero wieczorem. Może się po prostu zmienił sposób kibicowania w Europie. Takie pielgrzymowanie za futbolem, przygoda, która jeszcze tak bawi Latynosów, tu jest ostatnio na wymarciu. Europejczycy wystraszyli się RPA w 2010, wystraszyli się Ukrainy w 2012, w Brazylii wypadli blado przy Latynosach.

Teraz przed nami mundial wielkich odległości i Władimira Putina w Rosji, potem Euro 2020 rozproszone po całej Europie, a potem Katar 2022, mundial w klimatyzowanej bańce. Cała nadzieja w tym, że wyspiarze awansują.

Polscy piłkarze wyjechali na zasłużone wakacje. Odpoczywają? Ale nie Krychowiak! [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.