W czwartek jechałem na Stade Velodrome w Marsylii i nie wierzyłem, że to już tydzień od pożegnania reprezentacji Polski z Euro 2016. Pożegnania skromnego i cichego, biało-czerwoni ani nie odpadli z hukiem, ani nie szukali poklasku po całkiem udanym turnieju. Jeszcze w szatni stadionu po przegranych rzutach karnych naciskali, by samolot do kraju wrócił już następnego dnia. Bez żadnej sceny w centrum Warszawy, bez wychodzenia do kibiców, bez konferencji trenera. To już przerabialiśmy, ale warto powtórzyć - ćwierćfinał był wynikiem bardzo dobrym, ale z niedosytem, bo ryzykując - kto wie? - można udałoby się zrobić więcej.
Widziałem inne pożegnania. W Paryżu po ćwierćfinale Francji z Islandią, gdy jedna z rewelacji mistrzostw została rozbita w pierwszych czterdziestu pięciu minutach, a w drugiej połowie całkiem skutecznie ratowała swoją twarz. Może źle to ująłem: oni, strzelając dwa gole gospodarzom, zaciskając zęby i podnosząc tempo znów zaimponowali oraz potwierdzili, że ich osiągnięcie nie było przypadkiem. Ale najfajniejsze zostawili na koniec.
Kilka tysięcy kibiców z Islandii żegnało swoich bohaterów pięknymi pieśniami, a potem już tradycyjnym okrzykiem "HUH!" połączonym z klaskaniem. Na zaskakująco szybko pustoszejącym Stade de France oni zostali dobre pół godziny po ostatnim gwizdku. Piłkarze też bardzo ociągali się ze schodzeniem do szatni, oni chcieli ten turniej przeciągnąć dla siebie jak najdłużej. Gdy przechodzili przez strefę wywiadów minęły niemal dwie godziny od meczu.
"Don't take me home,
Please don't take me home,
I just don't wanna go to work,
I wanna stay here and drink all your beer,
Please don't, please don't take me home"
Tak w środę w Lyonie śpiewali Walijczycy swoim piłkarzom. Ci okazali się słabsi od Portugalii, ale turniej zakończyli najlepszym wynikiem w historii. Gareth Bale grał świetnie, kilku innych piłkarzy uniosło się ponad poziom, który prezentują w swoich klubach. Zaimponował trener Chris Coleman i to nie tylko taktyką wykorzystującą potencjał drużyny do maksimum, ale też swoimi wypowiedziami na konferencjach.
- Kiedy spojrzymy na to osiągnięcie z dystansu, to każdy w pierwszej kolejności przyzna, że było to fantastyczne doświadczenie. I zupełnie inne od tego, czego oczekiwaliśmy. Nie chodzi o same mecze, ale też otoczkę, wszystko co jest związane z mistrzostwami. Ale nie ma niczego lepszego od wielkich turniejów - podsumował udział Walii Coleman. I na nich w Cardiff w piątek będą czekały tłumy na lotnisku, później na stadionie City, a na końcu na trasie przejazdu autobusu z piłkarzami. Tak się świętuje sukcesy.
Świętowano je również w Dublinie i w Belfaście, choć Irlandczycy z północy i południa odpadli po czterech spotkaniach. Ale ich w fazie pucharowej nikt się nie spodziewał. Michael O'Neill zabrał prawdopodobnie najsłabszy personalnie zespół, a i tak sprawił sporo problemów Polsce, Ukrainie i Niemcom. Z kolei skład Martina O'Neilla to głównie weterani, dla niektórych mogło być to pożegnanie z futbolem międzynarodowym na takim poziomie. - Dziś jestem bardzo dumnym Irlandczykiem. Z głębi serca dziękujemy wam za wsparcie, a dla tych młodszych piłkarzy to dopiero początek drogi - mówił po wylądowaniu w Dublinie Robbie Keane. Wieloletni kapitan zagrał tylko raz, wszedł z ławki i pewnie z reprezentacją już się pożegnał.
Pięknie żegnano też kibiców tych dwóch reprezentacji, oni zostawili po sobie znacznie lepsze wrażenie niż piłkarze. W czwartek w paryskiej strefie kibiców pod wieżą Eiffla przyznano im Medal Miasta od mer Anne Hildago. - Czasem futbol międzynarodowy nawiedza chamstwo, rozboje i przemoc, ale fani Irlandii Północnej pokazali nam wszystkim, ku naszej korzyści, co oznacza kibicowanie swojemu krajowi - pisze Hildago w oficjalnym oświadczeniu. A dzięki Irlandczykom z północy przyśpiewkę o Willu Griggu słychać było na meczach reprezentacji, które nic z do niedawna anonimowym napastnikiem nie mają wspólnego. Wracając tramwajem z meczu Portugalii z Walią fani tych dwóch drużyn najczęściej śpiewali właśnie przeróbkę "Freed from desire". Czyli kibicowanie może być też inspiracją.
Na turnieju, któremu daleko do atrakcyjności pod względem piłkarskim, to właśnie kibice sensacji Euro byli jednym z najważniejszych uzupełnień. Im też należy się specjalne pożegnanie. Walijczycy, Islandczycy i Irlandczycy są zupełnie różni od kibiców, którzy do mistrzostw są przyzwyczajeni. Przed każdym meczem widać było, że ten miesiąc we Francji jest dla nich czymś absolutnie wyjątkowym. W każdym mieście szukali siebie, zawsze opanowywali jedną ulicę, kilka barów i doskonale się bawili całą noc. Jak w Nicei przed meczem z Polską. W przeciwieństwie do Niemców, Włochów czy Polaków, których przyjeżdżały tysiące, ale jakby na piłkarską wycieczkę, a nie imprezę ich życia. Także w środę w Lyonie tańczącym Walijczykom Portugalczycy przyglądali się jak jakiemuś obcemu im zjawisku.
Ci kibice i wszystko, co po sobie we Francji zostawili - oprócz przyśpiewek niezapomniane sceny, jak ta z Irlandczykami wyklepującymi dach auta po którym jeden z nich chwilę wcześniej skakał - są najlepszym argumentem na to, że reforma promowana przez Michela Platiniego okazała się sukcesem. Ich drużyny także napisały kawał historii, ale dzięki fanom czuło się atmosferę święta.
Co ma z tym wszystkim wspólnego reprezentacja Polski? To, że nawet stylem pożegnania aspirują do spraw większych. Drużyna piłkarzy nienasyconych. Ambicja w drużynie Adama Nawałki to jedna z podstaw działania, podobnie jak przekonanie o własnej wartości. Na większości z wielkich turniejów w XXI wieku byli, wcześniej jako turyści, teraz zespół z aspiracjami. Coleman po odpadnięciu zapewniał, że dla jego zespołu to nie jest "koniec tej drużyny", ale wiem, że ćwierćfinał za dwa czy cztery lata łatwiej będzie powtórzyć Polakom niż Walijczykom.
Kibice nie byli tak głośni i tak widoczni jak te najbardziej rozbawione nacje, ale bardzo liczni. Może nawet jako jedni z niewielu nie przestraszyli się tego, o czym mówiono o Francji po zamachach w listopadzie 2015 r. Stadionom nawet na półfinałach daleko było do maksymalnego wypełnienia, a po spotkaniach biało-czerwonych nie miałem takiego wrażenia. I bawili się dobrze, choć częściej włączając się w to, co robią fani drugiej drużyny. Im, podobnie jak drużynie Nawałki, także zabrakło odrobiny szaleństwa.
Pięknie skacze i pięknie wygląda. Poznajcie Marie-Laurence Jungfleisch