Euro 2016. Polska - Irlandia Północna. Drużyna, która wszystkich obchodzi

Przez ostatnie 30 lat gorsze od tego, że Polska odpadała, było tylko to, że odpadała w ciszy. Poza nami właściwie nikogo jej klęska nie obchodziła. Można ogłosić bez żadnego ryzyka: Polsce w Euro 2016 odpadnięcie w ciszy nie grozi. Ale to sprawy nie ułatwia

Wylecieli w sobotę przed południem do Nicei znając już odpowiedzi na niemal wszystkie pytania co do składu. Od tego był ostatni, piątkowy trening w La Baule, tuż przed meczem otwarcia Francja-Rumunia. Tam, w ukryciu za wysokimi płachtami, rozstrzygało się, kto zajmie te miejsca w składzie, których obsada jest nieoczywista. Sobotni trening w Nicei w porze meczu to będzie już tylko intensywny rozruch. Nie po to się kadra tak maskowała przez ostatnie tygodnie, żeby coś ważnego jeszcze sprawdzać na treningu, który dużo łatwiej podejrzeć niż ten w La Baule czy Arłamowie. Jeśli coś jeszcze zostanie odłożone na ostatnie godziny, to ewentualnie tylko czekanie na deklarację Kamila Grosickiego: jestem gotowy na 100 procent. Gotowy do gry od początku, albo przynajmniej by dać mocną zmianę w drugiej połowie. Jeśli nie będzie gotowy, nikt nie zaryzykuje wystawiania go ani w pierwszym składzie, ani jako zmiennika. W piątek wiele wskazywało, że jeszcze gotowy nie będzie. Od dawna były przygotowywane różne warianty gry. Kontuzje Macieja Rybusa i Grosickiego sprawiły, że wiele tych wariantów trzeba było skreślić albo wziąć na razie w nawias. Ale wiele innych wariantów pozostało. Z Bartoszem Kapustką, ze Sławomirem Peszką, bardzo chwalonym za ostatnie treningi.

Dobre planowanie przed meczami, a w samych meczach stałe fragmenty gry, robienie dobrych zmian i łatwość strzelania goli to były najmocniejsze strony tej kadry w eliminacjach. Wypadali ważni piłkarze, nawet wydawało się, niezastąpieni, jak Arkadiusz Milik, nieobecny w decydującym spotkaniu z Irlandią. Ale drużyna dalej robiła swoje. W niedzielę o 18 w Nicei przeciw Irlandii Północnej będzie można sprawdzić, czy tak pozostało. Czy to nie jest tylko wrażenie, że oglądamy pierwszą od niepamiętnych czasów polską kadrę, z której przez kilka miesięcy od eliminacji do wielkiego turnieju nie zaczęło schodzić powietrze. W której nikt niczego nie popsuł po awansie. Na pewno jest pierwszą od dawna, która zaczęła budzić emocje i u zagranicznych kibiców.

Dlaczego my nigdy nie?

- Polska, kraj piłkarstwa powierzchownego - rzucił kiedyś w rozmowie Zbigniew Boniek. To było nie tak dawno temu, jeszcze nie minęły trzy lata. Polska właśnie przegrała wtedy walkę o mundial 2014. Pasowało idealnie, nie tylko do tamtej rzeczywistości, ale do ostatnich kilkunastu lat. Do tych czasów, w których Polakom udało się znowu zacząć grać w wielkich turniejach, ale nie udało im się zainteresować tym świata. Dla bezstronnych widzów byli drużyną bez właściwości, zapychaczem mundialowych czy eurowych ramówek. Zespołem za dobrym, żeby nie zagrać od czasu do czasu w wielkich turniejach - pamiętajmy, od 2002 częściej w nich grali niż nie grali - i za słabym, żeby wyjść z grupy. W kraju była turniejowa euforia, ale widz z zagranicy nie czuł żadnych emocji.

Opisywanie turniejów od 2002 do 2012 to było właściwie ciągłe pytanie: dlaczego właśnie my nie? Dlaczego innym reprezentacjom się udaje, a tej nie. Nawet z Ekwadorem nie? Nawet przy wypełnionym Polakami trybunach stadionu w Gelsenkirchen? Trzy dni po tamtej klęsce Polski z Ekwadorem w mundialu 2006 przyjechali na ten sam stadion Czesi i bez takiego wsparcia z trybun rozjechali USA 3:0. Dlaczego zawsze Czesi? Przez tych kilkanaście lat przywykliśmy do powtarzania sobie, że Czesi wszystko robią lepiej. Lepiej szkolą młodzież, lepiej budują swoje kluby, lepiej sobie radzą w zagranicznych klubach, łatwiej się odnajdują na Zachodzie, uczą języka, trafiają im się perełki. Niby sąsiad, niby kraj w nieco podobnej sytuacji, a w piłce - inna cywilizacja. Czesi jechali na wielki turniej, budzili emocje, zostawiali wspomnienia. Słowacy raz pojechali na wielki turniej i potrafili wyrzucić z niego Włochów. Nam czterech prób było za mało.

Optymizm bez szarżowania

Czy to się zmieni we Francji? Na pewno zmieniło się postrzeganie tej drużyny. Jej napastnik jest na okładkach skarbów kibica w całej Europie. Jego koledzy szykują się do bicia polskich rekordów transferowych. Młodzi piłkarze, jak Kapustka, pojawiają się wśród kandydatów na odkrycie turnieju (Kapustka - w zestawieniu UEFA). To jest zespół który dał się zauważyć na tyle, że niektórzy widzą w nim kandydata do sprawienia niespodzianki w turnieju. Może przesadzają, ale to i tak jest zmiana której nie ma co zbywać machnięciem rąk. Takie rzeczy są ważne. Z zewnątrz patrzą na nas właśnie trochę jak na nowych Czechów: dwóch, trzech piłkarzy wielkiej klasy, kilku kolejnych bardzo dobrych. Ale to też powoduje, że presja rośnie, a rozczarowanie w przypadku niepowodzenia będzie dużo większe niż wcześniej. Dlatego jeszcze ważniejsze jest to, co się dzieje w samej tej drużynie. Że wszystko jest tam na razie w równowadze. Jest optymizm, ale bez szarżowania. Jest trema, ale nie ma strachu, że wyzwanie będzie ponad siły. Powiększenie Euro do 24 drużyn stało się dla tej reprezentacji wentylem bezpieczeństwa. Bo z jednej strony dokonała już czegoś ważnego - awansowałaby z drugiego miejsca w eliminacjach również wtedy gdyby Euro zachowało dotychczasowy rozmiar - a z drugiej świadomość że awansowała również niemal co druga drużyna Europy nie pozwalała się tym przesadnie zachłysnąć.

"Ta fantastyczna ostatnia noc"

Oczywiście, problemów Polakom też nie brakuje. Kamil Grosicki był w takiej formie, że nawet w ospałej drużynie grającej z Holandią wyróżniał się dynamiką. W meczach towarzyskich na finiszu przygotowań Polska straciła łatwość strzelania goli, a środek obrony zaczął mocno przeciekać. Ale też nie szczelność obrony była siłą tej drużyny w eliminacjach, gola jej strzelił nawet Gibraltar. To był zespół który umiał wychodzić z kłopotów, skuteczny, z mądrze zaplanowanymi, zbiorowymi atakami, bardzo solidarny w pressingu, z mądrze ułożoną współpracą najważniejszych piłkarzy, bez konkurowania o pierwszoplanowe role. Gdy Polska gubi tę równowagę, gdy ktoś zaczyna się frustrować, albo odstawiać nogę, zaczynają się problemy. To jest grupa, która mimo coraz lepiej znanych w świecie nazwisk musi wszystko wybiegać, zachować głód. I sami piłkarze dawali w La Baule do zrozumienia, że już się za tym stęsknili. Że te ostatnie mecze towarzyskie były eksperymentem, który trzeba było przecierpieć. Przez kontuzje, przemęczenie, zakaz odsłaniania wszystkich tajemnic. Przez brak Grzegorza Krychowiaka w pierwszym meczu, brak Roberta Lewandowskiego w drugim. Oni już chcą poczuć jak to jest znów móc zagrać o punkty, w sprawdzonym składzie, poczuć moc dobrze założonego pressingu, sprawdzić jak się udają stałe fragmenty. Sztabowi kadry też tego brakuje. - Najpierw rozstrzygamy wątpliwości co do składu, potem trening przedmeczowy w Nicei, a potem nas czeka ta fantastyczna ostatnia noc, zanim się zacznie - mówił jeden ze współpracowników trenera w ostatnim dniu pracy w La Baule. Brzmi zachęcająco. Tę drużynę stać na bardzo wiele. Ale od"stać na" a "wygra" daleka droga.

Zobacz wideo

Policja w akcji. Starcie kibiców z Anglii i Rosji [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.