El. Euro 2016. Polska - Szkocja. Strachan nadał styl "Tartanowej Armii"

Jeśli wierzyć Gordonowi Strachanowi, to Szkoci do meczu z Polską przystępują po najlepszym spotkaniu jego kadencji. Z przeświadczeniem, że znów potrafią ładnie grać w piłkę. Mecz Polska - Szkocja we wtorek na Stadionie Narodowym. Początek o 20.45. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl.

Zagłosuj na aplikację Sport.pl LIVE!

Kiedy Craig Levein kończył swoją pracę z reprezentacją Szkocji, jego drużyna była w rozsypce. Kibice zarzucali mu negatywną taktykę i ignorowanie czołowych piłkarzy, w samym zespole było wiele sporów, a selekcjoner od miesięcy zapewniający, że "innej drogi do sukcesu nie widzi", wcale nie pomagał w poprawie sytuacji. Najgorzej wyglądało to na murawie, gdzie prehistoryczna taktyka "kick and rush" (po polsku - "kopnij i biegnij") nie działała już nawet na rywali z Wysp Brytyjskich. W listopadzie 2012 roku Szkoci przegrali z Walijczykami, notując mniejsze posiadanie, mniej podań i mniej strzałów. Chociaż Levein został zwolniony na kilka dni przed towarzyskim meczem z Luksemburgiem, to efekty jego pracy były także wtedy zauważalne - z jedną z najsłabszych reprezentacji w Europie Szkoci męczyli się, pozwolili zepchnąć się do obrony i próbowali atakować głównie z kontry.

Zmiana była konieczna, ale wybór Gordona Strachana wcale nie tak oczywisty. W końcu po sukcesach z Celtikiem jego kolejna próba podboju Anglii skończyła się fiaskiem w Middlesbrough. Tam najpierw czekał prawie dwa miesiące na pierwsze zwycięstwo, a po niecałym roku odszedł, zostawiając klub ledwie dwa punkty nad strefą spadkową w Championship. Odszedł, samemu zrywając kontrakt. Jednak to wszystko działo się w październiku 2010 roku, później Strachan pracował wyłącznie jako ekspert w telewizji. Co więc mogło skłonić władze szkockiej federacji do wyboru 57-letniego trenera?

Przede wszystkim jego wizja, całkowicie odmienna od asekuranckiej taktyki Leveina. Strachan - zamiast pragmatyzmu poprzednika - od początku jakby chciał nawiązać do tego, z czego szkocki futbol słynął w... XIX wieku. Początki "taktyki" przede wszystkim polegały na indywidualnych akcjach, siłowej wersji dryblingu i bieganiu za tym, który piłkę prowadził, by po ostrym wślizgu rywala przejąć ją i kontynuować atak. Jakież zdziwienie było Anglików, "ojców futbolu", gdy w 1872 roku dużo niżsi i słabsi fizycznie Szkoci powstrzymali ich w pierwszym w historii meczu międzynarodowym. Dziennikarzom najbardziej zaimponowało to, że rywale z północy potrafili nie tylko dryblować, ale unikać pojedynków, wymieniając krótkie podania. - Jeśli szukać gdzieś początku tego sposobu na grę w piłkę, to trzeba wskazać na klub Queen's Park - mówi kustosz szkockiego muzeum futbolu Richard McBreaty - To oni pierwsi oparli futbol na podaniach - dodaje.

To jednak historia i chociaż to odniesienie należy traktować z dystansem, to Strachan otwarcie przekonywał o potrzebie znalezienia współczesnego odpowiednika tego modelu gry. Jeszcze na początku 2013 roku, przed swoim pierwszym meczem w roli selekcjonera "Tartanowej Armii", mówił o swoim podziwie dla niemieckiego stylu gry. - Obserwowałem ich dokładnie. Jednak my nie mamy tak wychowanych piłkarzy, oni nie szukają klasycznych defensywnych pomocników, ale takiego Mesuta Oezila, który świetnie wykorzystuje wolne przestrzenie w ofensywie - tłumaczył selekcjoner Szkotów. Te braki nie przeszkodziły mu w próbach odnalezienia odpowiedniego piłkarza do tej roli w jego taktyce.

Ta nie wydaje się zbyt skomplikowana, jeśli spojrzy się wyłącznie na ich ustawienie, czyli tradycyjne 4-4-2. Jednym z najpopularniejszych w ostatnich latach stereotypów piłkarskich jest sądzenie, że ten system wymaga kompletnej dyscypliny, która ogranicza indywidualności. Wręcz przeciwnie - najnowsze trendy w futbolu udowadniają, że także to ustawienie oferuje wiele swobody, a interpretacji jest jeszcze więcej, zresztą wystarczy spojrzeć na Atletico Madryt czy Manchester City. Dlatego najważniejszym piłkarzem w planie gry Strachana jest Steven Naismith, najbliższy odpowiednik "fałszywego napastnika" czy rozgrywającego, jakiego Szkocja miała od lat. Nic dziwnego, że preferujący ofensywny futbol Roberto Martinez właśnie na 28-letnim zawodniku opiera ofensywę Evertonu. U jego poprzednika, Davida Moyesa, Naismith był rzadko wyróżniającym się skrzydłowym.

W reprezentacji jego umiejętności techniczne, zwrotność i ruchliwość pomagają Szkotom w rozgrywaniu akcji środkiem boiska. - Niemcy czasem grają na trzech napastników, ale każdy z nich jest na tyle uniwersalny, że może pomagać w każdej innej strefie boiska - zdradza Strachan. On zmusił także Stevena Fletchera, wcześniej napastnika słynącego wyłącznie ze sprytu w wykańczaniu akcji w polu karnym rywala, do częstszego udziału w budowaniu akcji. Choćby dzięki temu Szkotom udało się wyrównać w niedawnym meczu z Niemcami. - Przy 1:1 byłem niemal przekonany, że mamy szansę wygrać - zdradził Strachan.

Oczywiście w meczu z mistrzami świata nie było mowy o dominacji czy nawet dłuższym utrzymywaniu piłki - dla selekcjonera liczyło się to, że Szkoci potrafili kilkoma podaniami na jeden, dwa kontakty szybko wyprowadzić akcję. Strachan zapewnia, że dla niego najważniejsze jest to, jak jego piłkarze interpretują swoje role na boisku, a nie to, by ich ograniczać do konkretnych zadań. Także grający w środku pola James Morrison i Scott Brown często włączają się do ataków, szukając prostopadłych podań. Najbardziej widoczne było to w sobotnim meczu z Gruzją, gdy zaliczyli czternaście kluczowych podań, szesnaście strzałów, a minimalne zwycięstwo Szkotów było łaskawym rezultatem dla ich rywali. - To było najlepsze 65. minut gry w mojej pracy z kadrą - chwalił swoich podopiecznych Strachan.

Oni do Warszawy przyjeżdżają podbudowani nie tyle wygraną, co stylem, w jakim ją osiągnęli - to jedna z różnic w porównaniu z Polakami, którzy osiągnęli wspaniały wynik, lecz nie dzięki ofensywnej grze. - Myślę, że w Warszawie zagraliśmy lepiej niż ze Szkocją - mówił Joachim Loew, co można także zinterpretować jako pochwałę dla organizacji gry drużyny Strachana, która po prostu miała mniej szczęścia.

Jednak podopieczni Adama Nawałki nie mogą liczyć, że - zatrzymując tylko Naismitha czy Fletchera - ograniczą Szkotom opcje rozegrania. Jedną z zalet drużyny Strachana jest liczba możliwości w ataku - Polacy muszą też zwrócić uwagę na skrzydłowego Ikechiego Anyę i bocznych obrońców, Andrew Robertsona i Alana Huttona. Ich dynamiczne akcje i dośrodkowania świetnie uzupełniają próby kombinacyjnej gry w środku pola.

Strachan ma także problem, bo z drużyny wypadł środkowy obrońca Grant Hanley. On jest niejako szkockim odpowiednikiem Kamila Glika - silny, twardo interweniujący stoper z młodszego pokolenia, który w swoim klubie (Blackburn Rovers) jest kapitanem. Selekcjoner rywali będzie musiał postawić na Gordona Greera, który skutecznie powstrzymywał ataki Polaków w marcowym spotkaniu w Warszawie. Wtedy się udało, chociaż brakowało Roberta Lewandowskiego. Z kolei Hanley świetnie spisał się przeciwko Chorwacji i Mario Mandžukiciowi w wygranym przez Szkotów spotkaniu eliminacji MŚ.

Decydujące okaże się nastawienie obu drużyn i to, która z nich będzie w tym spotkaniu dominować. W marcu Polacy stwarzali sobie okazje głównie po dośrodkowaniach i stałych fragmentach gry, a Szkoci już wtedy nieźle rozgrywali przez środek pola. To Naismith indywidualną akcją stworzył przewagę przy decydującym golu Scotta Browna. Piłkarze Adama Nawałki nie mogą dopuścić, by jutro ten scenariusz się powtórzył.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA