El. Euro 2016. Dlaczego nie jesteśmy optymistami?

Potrzeba było ostrej reakcji Adama Nawałki, rywala zaangażowanego całą drużyną w atak i kilkudziesięciu minut, by kibice uwierzyli, że w Faro naprawdę zawodowcy grają z amatorami. Wysokie zwycięstwo (7-0) reprezentacji miało być formalnością i statystyką, a okazało się przypomnieniem o słabości polskich piłkarzy.

Narzekanie nie powinno być sztuką dla sztuki czy obowiązkiem odbębnionym przy okazji każdego meczu reprezentacji Polski. Zwłaszcza że wysokie zwycięstwo stawia drużynę Adama Nawałki na pozycji lidera grupy przed dużo ważniejszymi meczami w październiku. Co z tego jednak, że Gibraltar został pokonany, jak gry dobrej, odpowiadającej faktycznej różnicy poziomów starczyło na ledwie kwadrans, dwadzieścia minut drugiej połowy?

Siła, szybkość i umiejętności technicznie oczywiście były aspektami, w których Polacy zdecydowanie dominowali. Jednak jak zwykle kluczowe było ich wykorzystanie - każdy z piłkarzy Adama Nawałki potrafi grać z pierwszej piłki, ale to rywale częściej i skuteczniej tak atakowali środkiem pola. I im to wychodziło, nawet jeśli ostatecznie Glik okazywał się silniejszy albo po prostu gospodarzom brakowało jakości. W pierwszej połowie Klich kilka razy przegrywał pojedynki z policjantem i magazynierem. Jak tu nie być krytycznym?

Ktoś powie, że "wynik idzie w świat" - gdyby to było takie proste, gdyby faktycznie rywale nie mieli możliwości rozszyfrowania tak mało skomplikowanej reprezentacji Polski, to można byłoby z optymizmem patrzeć na kolejne spotkania. Tymczasem po tygodniu konkretnych - taktycznych! - treningów z perspektywą sparingu w Faro selekcjonerowi nie udało się wypracować żadnego automatyzmu ani płynności w grze jego drużyny.

Można też skontrować krytykę reprezentacji twierdzeniem, że "zadanie zostało wykonane". Błąd, a jeszcze większy, jeśli jedynym założeniem na początek rywalizacji w eliminacjach było wysokie zwycięstwo z Gibraltarem. Przecież Polacy w meczach z Gruzją, Irlandią i Szkocją też będą stroną dominującą czy nawet do dominacji posiadania zmuszoną. Tym bardziej celem na dzisiaj powinna być poprawa w wyprowadzaniu akcji przez obrońców, lepsza współpraca na skrzydłach i rosnące zrozumienie między napastnikami. Niestety, jedyną otrzymaną odpowiedzią jest ta, że Adam Nawałka dysponuje dużo lepszymi piłkarzami od Allena Buli. Niewielu jednak zaryzykuje nazwanie ich drużyną.

A przecież tego należało oczekiwać, nie patrząc na liczbę strzelonych goli, nie na indywidualne popisy największych gwiazd, ich dryblingi między zmęczonymi amatorami. Tymczasem schematy, o których mówi selekcjoner, wciąż są w kategorii legend i konferencyjnych opowieści. Dziś różnicą były głównie umiejętności Grosickiego i Lewandowskiego, siła obrońców przy stałych fragmentach gry, szybkość skrzydłowych w kontrze. Niestety, reprezentantom Polski i tak aż czterdzieści pięć minut zajęło zrozumienie, że nieprzygotowany rywal jest na poziomie pierwszego sparingpartnera z letnich klubowych zgrupowań.

Trudno potraktować mecz z Gibraltarem machnięciem ręki, gdy każdy doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo musi poprawić się gra reprezentacji Polski, by w październiku stawić czoła mistrzom świata oraz dobrze zorganizowanym, powoli odradzającym się Szkotom. To nie jest krytycyzm, ale realizm, a optymistów i entuzjastów zostawiam z pytaniem - skoro dziś mogliśmy dostrzec słabości i problemy drużyny Adama Nawałki, to jaka jest szansa, że za miesiąc ich po prostu zabraknie?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.