Hubert Małowiejski dla Sport.pl Liga Mistrzów nie kłamie

- Był to piękny turniej dzięki Niemcom, Włochom i Portugalczykom. Te drużyny nie kalkulowały, szachów nie było. Grały do przodu, choć z pełnym zabezpieczeniem tyłów - mówi analityk polskiej reprezentacji Hubert Małowiejski.

Jakie to było Euro? Podyskutuj na forum Sport.pl

Robert Błoński: Czego dowiedzieliśmy się o futbolu podczas mistrzostw Europy?

Hubert Małowiejski: - Że to wciąż wspaniała dyscyplina sportu. Że się rozwija. Przez trzy tygodnie oglądaliśmy wszystko, co najlepsze w piłce. Można się tego było spodziewać już po eliminacjach i barażach, które nie skończyły się sensacją. Żadna potęga nie odpadła, wśród finalistów nie zabrakło nikogo z najlepszych. Do Polski i na Ukrainę przyjechały czołowe drużyny rankingu FIFA.

Co więcej, nie zabrakło największych gwiazd europejskiej piłki. Obejrzeliśmy wszystkich najlepszych graczy, którzy błyszczeli w najlepszych ligach i najlepszej lidze świata, czyli Champions League. Wyjątkiem był kontuzjowany Anglik Frank Lampard. Jego rodak Wayne Rooney zagrał dopiero od trzeciego meczu, bo był zdyskwalifikowany za czerwoną kartkę z kwalifikacji. Poza tym byli wszyscy, dlatego ten turniej był tak emocjonujący i dobry.

Włosi i Hiszpanie zasłużyły na grę o złoto [rozmowa odbyła się przed finałem]. Hiszpanie udowodnili, że są potęgą, awansowali do trzeciego finału wielkiego turnieju z rzędu. Wcześniej udało się to tylko Niemcom.

Włosi urzekli swoją grą. A przecież losy drużyny Cesare Prandellego układały się różnie. Mówiono, że wysłali do nas najsłabszą reprezentację od lat. W tym roku nie potrafili wygrać meczu, tuż przed Euro, w majowym sparingu w Szwajcarii polegli 0:3 z Rosją. Ale w najważniejszym momencie potrafili oczarować grą i wynikami. Zupełnie nie przypominali stereotypowej, opartej na żelaznej defensywie reprezentacji Włoch. Zachwycili taktyką. Zaczynali od 3-5-2, przechodzącego w 5-3-2 po stracie piłki, by później wygrać ćwierćfinał i półfinał w ustawieniu 4-1-3-2. Zaimponowali wszechstronnością rozwiązań taktycznych, ale przede wszystkim perfekcyjnym reagowaniem na wydarzenia boiskowe i umiejętnością zmiany sposobu gry w trakcie meczu.

Hiszpanie grali bez napastnika, ale to tylko na papierze, bo ich trener Vicente del Bosque powtarzał, że nie grają w ustawieniu 4-6-0 tylko 4-3-3. Ja mówię, że cyferki opisujące ustawienie są przydatne wyłącznie przy opisywaniu tego, w jaki sposób drużyny się bronią. W ataku jest ustawienie jest tak płynne i zmienne, że trudno je zdefiniować. Kilkanaście lat temu brazylijscy trenerzy prorokowali, że za jakiś czas większość zespołów będzie grała jednym napastnikiem. Kto wie, czy za jakiś czas nie przybędzie drużyn, które w ogóle nie wystawią napastnika. Aby tak było, trzeba jednak mieć tak wybitnych pomocników jak Hiszpanie.

Euro pokazało, że Liga Mistrzów nie kłamie. W półfinałach mieliśmy Niemców, Włochów, Hiszpanów i Portugalczyków. W półfinałach Champions League grali Real, Barcelona, Bayern i Chelsea. Wygrali londyńczycy, ale w trzech pozostałych klubach grała zdecydowana większość półfinalistów Euro.

Liga Mistrzów wyznacza, kto rządzi w piłce. Zresztą, jeśli policzylibyśmy liczbę piłkarzy poszczególnych reprezentacji, którzy w niej grali, to od Polski mniej uczestników Champions League przywieźli na Euro tylko Irlandczycy. Im było ich więcej, tym drużyny osiągały więcej.

Bohaterowie sezonu tym razem nie byli zmęczeni...

- I to jest kolejna przyczyna tego, że turniej stał na tak wysokim poziomie. Pod tym względem znowu zaimponowali mi Włosi, którzy znakomicie znieśli półfinał z Niemcami, choć ćwierćfinał z Anglią grali dwa dni później niż rywale i jeszcze mieli w nogach dogrywkę.

Dlaczego padło tyle goli?

- Szachów nie było na boisku dzięki Niemcom, Włochom i Portugalczykom. Te drużyny nie kalkulowały. Grały do przodu, choć z pełnym zabezpieczeniem tyłów. Najlepsze reprezentacje mają zawodników wyśmienitych w ofensywie, dlatego nie bały się ryzykować. Strzelony gol nie kończył meczów, bo gwiazdom, które przyjechały na Euro, wciąż było mało. Do finału strzelono 72 gole, o pięć mniej niż cztery lata temu, a jednak te mistrzostwa zapamiętamy lepiej, bo najsilniejsze zespoły postawiły jednak na ofensywę, nie zaniedbując obrony.

Zauważył pan jakieś taktyczne rewolucje?

- Impulsów jest mnóstwo, ale totalnej odmiany nie ma. Liga Mistrzów gra co roku, to w niej wyznaczane są nowe trendy taktyczne. Przed turniejami trenerzy mają dwa tygodnie na przygotowania. Trudno, by wymyślili coś zupełnie nowego. Udoskonalają to, co jest, i pracują nad szczegółami. Już wspominałem o niezwykłej włoskiej umiejętności reagowania na wydarzenia boiskowe i zmianie ustawienia. Grali teoretycznie bez skrzydłowych, a nawet bocznych pomocników, zostawiając skrajne sektory boiska obrońcom. To zaczęło się od czasów Milanu prowadzonego przez trenera Ancelottiego.

Imponowała mi moc hiszpańskiej ławki rezerwowych, każda zmiana trenera del Bosque była świetna.

Na poprzednich turniejach i w Champions League coraz mniej goli padało po stałych fragmentach. Na Euro mamy renesans goli po wolnych i rzutach rożnych. Zdobyto w ten sposób ponad 30 proc. bramek, cztery lata temu - o blisko 10 proc. mniej. Na MŚ w RPA - 24 proc. Mamy tendencję wzrostową. Zespoły trochę słabsze, z mniejszym potencjałem indywidualnych umiejętności, które nie stwarzały sobie okazji z otwartej gry, skupiły się na stałych fragmentach. Dzięki nim zagrażały silniejszym rywalom.

Zmalało za to znaczenie kontrataków, widać, jak ważne przy ustalaniu taktyki jest zachowanie się drużyny zaraz po stracie piłki. Teoretycznie po nagłym odbiorze w środkowej strefie jest najprostsza droga do bramki, ale wszyscy starają się być na to przygotowani. Każdy potrafi skontrować, my też oba gole na Euro zdobyliśmy po przechwytach i szybkich akcjach. Większość drużyn ma w środku pola dwóch defensywnych pomocników nazywanych "screen players". Oni monitorują wydarzenia, zabezpieczają akcję ofensywną i w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa mają przerywać akcję rywali, nawet faulem.

Z gry otwartej padło 50 goli. Z tego tylko 13 po klasycznych kontrach. Na poprzednim turnieju po kontratakach padło 40 proc. goli zdobytych z gry.

Mnóstwo goli padło po strzałach głową.

- Zespoły muszą szukać innych rozwiązań, by dotrzeć pod bramkę. Środkiem boiska jest bardzo ciężko się przedrzeć, bo tam jest najgęściej. Dlatego większość ataków pozycyjnych kończyła się zagraniem na skrzydło. Decydująca faza akcji następowała albo po dośrodkowaniu albo po kombinacyjnym rozegraniu akcji w okolicach pola karnego. Akcję kończyło wiele dośrodkowań w pole karne. Urosła jeszcze bardziej rola bocznych obrońców w ofensywie. Dziś właściwie w każdej reprezentacji to musi być skrzydłowy, który nie tylko odbiera piłkę, ale też umie wygrać pojedynek indywidualny, jest szybki i potrafi dokładnie wrzucić piłkę w pole karne. Momentami pełnią nawet funkcję rozgrywających, piłka przy nodze nie może im przeszkadzać.

To były mistrzostwa dżentelmenów, bez brutalnych fauli.

- Uważam, że to zasługa bardzo dobrego sędziowania. Mieliśmy dosłownie kilka kontrowersji i tylko jeden naprawdę duży błąd, kiedy nie zauważono gola dla Ukrainy w meczu z Anglią. Świetnym ruchem ze strony UEFA były spotkania zawodników z przedstawicielami sędziów tuż przed mistrzostwami. Piłkarze zostali uczuleni, co szczególnie będą piętnować arbitrzy. Wygląda na to, że wzrosła samokontrola i samodyscyplina zawodników, nikt nie chciał osłabiać zespołu, grano fair i z pełnym szacunkiem dla rywala. W turnieju podyktowano ledwie cztery karne, trzy zostały wykorzystane. Bramki z "jedenastek" padły w meczach Greków z Niemcami, Hiszpanii z Francją i Włoch z Niemcami. Salpingidis, Alonso i Özil trafiali do siatki w doliczonym czasie. Wszystkie te jedenastki były podyktowane za zagrania ręką, nie było ryzykownych zagrań, wślizgów w polu karnym. Europejskie reprezentacje grały bardzo odpowiedzialnie.

Dlaczego coraz więcej drużyn próbuje trzymać piłkę? Nawet ci wielcy, jak Włosi, przestali oddawać ją rywalom.

- Zawodnicy są coraz lepsi technicznie, potrafią utrzymać się przy piłce nawet pod presją dwóch, trzech rywali. Posiadanie piłki pozwala grać bardziej ekonomicznie i bezpieczniej, to rywal biega i się męczy. Z piłką lepiej się "odpoczywa".

Dlaczego uważani za faworytów Niemcy znowu odpadli?

- W listopadzie Polska grała towarzyski mecz z Włochami, dwa miesiące wcześniej naszym rywalem byli Niemcy. Na przykładzie tych sparingów zastanawiałem się, czy z taką grą obronną zespół Löwa zdobędzie trofeum. W defensywie brakuje im takiej piłkarskiej jakości, jaką mają w pomocy czy ataku. Na Hiszpanię czy Włochy ten blok obronny wydawał mi się za słaby. Stracili dwa gole z nami, dwa z Grekami już na turnieju. Przed samym Euro niemieckie rezerwy pozwoliły Szwajcarom wbić pięć bramek. Niemcy grali bardzo dobrze, ale w obronie mieli zbyt dużo mankamentów, by wygrać Euro.

Największa niespodzianka?

- Odpadnięcie Rosji i Holandii. Jedyni, którzy znieśli presję związaną z rolą faworyta, to Hiszpanie. Odpadli Niemcy, na Włochów liczyło niewielu. Rosjanie, medaliści sprzed czterech lat, przyjechali tutaj co najmniej powtórzyć sukces. W pewnym momencie zgubiła ich chyba nadmierna pewność siebie. Z drużyn, które odpadły po fazie grupowej, oni i Holendrzy mieli największy potencjał. Rosjanie byli w stanie pokonać każdego, a nie poradzili sobie - podobnie jak my - z Grekami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.