Włochy na Euro 2012. Czarni Włosi istnieją

Jeszcze nie wiemy, z jakiej zrzucili go planety, badania raczej muszą potrwać, Mario Balotelli maskuje się doskonale. Jak ma wolne, lubi podpalić własny dom, na treningach ostentacyjnie leniuchuje, podczas meczów też nie lubi zlewać się z tłem - albo zostaje bohaterem (obowiązkowo spektakularnym), albo wywołuje skandal (obowiązkowo spektakularny). Kiedy wyszedł na pierwszy trening na Stadionie Narodowym, zauroczył go wiszący na murawą telebim, więc postanowił dokopać piłkę do podtrzymującej go iglicy. Tak, naprawdę nie wiadomo, z jakiej on przybył planety, ale to musiała być cholernie długa podróż.

Wszystko o meczu Niemcy - Włochy ?

W każdym razie w roli bohatera wkomponowuje się w przebieg Euro 2012 idealnie. Zanim wyjaśnimy, dlaczego, ustalmy podstawowe fakty - otóż w warszawskim półfinale doszło do niesłychanej sensacji. W historycznych tabelach tego nie widać, ale pobici Niemcy musieli uchodzić za murowanych faworytów.

"W naszej sytuacji już sam awans do Euro 2012 będzie osiągnięciem zasługującym na świętowanie" - wypalił przed eliminacjami Gianluigi Buffon. Nawet gdyby nie był bramkarzem monumentalnym, niedosyt odczuwającym nawet po tytułach wicemistrzowskich, te słowa brzmiałyby szokująco. Szokująco brzmiałyby w ustach dowolnego przedstawiciela największego obok Brazylii i Niemiec supermocarstwa w dziejach futbolu. Padły jednak w chwili, gdy Włosi stoczyli się na dno - z mundialu wyjeżdżali z ostatniego miejsca w grupie, po dołujących remisach z egzotycznymi Paragwajem i Nową Zelandią oraz traumatycznej klęsce ze Słowacją. A potem wcale nie działo się lepiej, jeśli ostatnio słyszeliśmy o calcio, to z powodu seryjnie wybuchających afer korupcyjnych. Kiedy Inter Mediolan wygrywał Ligę Mistrzów, to Jose Mourinho - trener portugalski - w podstawowym składzie nie zmieścił żadnego Włocha.

Wtedy tamtejsza federacja wynalazła Cesare Prandellego, selekcjonera, który pracę zaczął od wygłoszenia herezji. Obwieścił, że woli stracić gola z kontrataku niż przez 90 minut męczyć się w defensywie, że żąda od swoich ludzi, by z pasją hiszpańską przylgnęli do piłki. Poszedł na całego, choć przejmował władzę nad pokoleniem nieporównywanie uboższym w talent niż poprzednie.

Udało mu się, dlatego kończący się polsko-ukraiński turniej też, jak ostatni mundial, burzy nasze przyzwyczajenia, unieważnia wszystkie nieśmiertelne piłkarskie prawdy i porzekadła, zamieniane przez komentatorów w nieznośne komunały. Intrygujący czas trwa od lat - rozpada się bezpieczny świat narodowych stereotypów, tracą sens klisze utożsamiające futbol jednych nacji z nudną solidnością, a innych z porywającą finezją. Spójrzcie na Hiszpanów, na ich urzekający do niedawna, a dziś wywołujący spory styl - przeobrażony w arcyskuteczną sztukę defensywną, którą bez większego ryzyka wolno obwołać "catenaccio alla spagnola". Spójrzcie na Włochów - nienaturalną dla nich ofensywną różnorodność, zasługującą na obwołanie "tiki-taką a la italiana". Spójrzcie na Niemców - z ich grą pełnych błyskotek, lecz pozbawionych dawnego instynktu zwycięzców. Jakiegokolwiek trofeum w piłce reprezentacyjnej lub klubowej wypatrują od 2001 roku, takiej posuchy jeszcze nie przeżyli.

Naszym zachodnim sąsiadom wydawało się, że ścigają już tylko Hiszpanów, ale zza pleców wyskoczyli pokaleczeni Włosi. Zza pleców Matsa Hummelsa wyskoczył na Stadionie Narodowym Antonio Cassano, który obrońcę dotąd na Euro posągowego zmienił w figurę niegroźną jak ogrodowy krasnal. Zza pleców reszty niemieckich obrońców wyskoczył Balotelli, wyrośnięty chłopiec o mentalności teoretycznie niezdatnej do profesjonalnego futbolu, który z dnia na dzień stał się głównym pretendentem do tytułu króla strzelców. A za nimi wirowali Claudio Marchisio, Daniele De Rossi i Riccardo Montolivo - wirowali wokół Andrei Pirlo, każdy czasem biegał obok lidera, a czasem przed nim, skradając się za plecy duetu napastników. Italia bez pomocnika wyłącznie defensywnego? Świat stoi na głowie i robi fikołki.

Ale rzeczywistość musiała zwariować, skoro spadł między nas Balotelli, z domu Barwuah. Włoch o ghańskich korzeniach jako protagonista ładnie podkreśla charakter trwających mistrzostw, jego osobność współtworzy ich niezwykłość. Czy to nie uroczy paradoks, że właśnie on - bezskutecznie przekonujący publikę, iż jest mężczyzną, a nie Piotrusiem Panem - sprawił, że Niemcy wreszcie wyglądali na murawie jak najmłodsza drużyna na turnieju?

Zmienia się futbol, bo zmienia się Europa. Kiedy piłkarze Joachima Loewa porzucili na mundialu w RPA teutońską solidność, by nas pozachwycać, zdawaliśmy sobie sprawę, że ich drużynie kolorów przydało kolorów wielokulturowe społeczeństwo. Teraz widzimy - ba, rzuca nam się w oczy - jak zmienia się Italia. Jej bohater nasłuchał się na włoskich stadionach rasistowskich ryków, z songiem "Czarni Włosi nie istnieją" na szczycie niespisanej listy przebojów. Odpowiedział chwilami wzruszenia - tym przyjemniejszymi, że kompletnie niespodziewanymi - dla wszystkich rodaków. Udowodnił, że czarni Włosi nie tylko istnieją, ale jeszcze bywają najlepsi.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.