Czechy na Euro 2012. Rosicky - "mały Mozart" z piętą Achillesa

Całe piłkarskie Czechy w czwartek wypatrywały tylko jednego członka drużyny. Tomasa Rosickiego, ofensywnego pomocnika Arsenalu, który przez lata gry w światowej ekstraklasie otrzymał przezwisko "mały Mozart". Wypatrywały, ale ten na boisku się nie pojawił. Relacja Z Czuba i na żywo z meczu Czechy - Polska o 20.45 w sobotę.

Wszystko o meczu Czechy - Polska

Kulejący Rosicky, który problemy ze zdrowiem ma już co najmniej od trzech lat, to najsmutniejsze zdjęcie, jakie z Wrocławia mogą zobaczyć kibice. Problem Rosickiego - pięta i ścięgno Achillesa - jest jednocześnie piętą achillesową całej drużyny. Jeśli "mały Mozart" jest w świetnej formie, to Czesi wygrywają, jeśli nie, mogą przegrać nawet z taką drużyną jak Węgry. W ostatnim meczu przed odjazdem z Pragi do Wrocławia czeska reprezentacja przegrała z węgierską 1:2, a wielu kibiców i dziennikarzy sportowych mówiło wprost, że bez Rosickiego nie da się grać.

Było to widać także w meczu z Grecją, gdzie pierwsza połowa, kiedy pomocnik Arsenalu grał, była katastrofą w porównaniu z drugą, kiedy już nie mógł - z powodu swojej pięty. Trener Michal B~lek pozostaje optymistą i mówi, że do sobotniego wieczora jeszcze daleko i mózg drużyny zagra. Tylko że lekarz czeskiej reprezentacji Petr Novak optymistą już nie jest. Twierdzi on, że prawdopodobnie Rosickiego na wrocławskim boisku zabraknie.

Z drugiej strony dobrze, że bramkarz Petr Czech, który także musiał po meczu z Grecją odwiedzić szpital, już uczestniczył w treningu i jego ramię szybko dochodzi do zdrowia. W jego przypadku też nie ma pewności, że wystąpi w meczu z Polską, ale wątpliwości są sporo mniejsze.

Trzecim czeskim problemem - można powiedzieć permanentnym - jest to, co dzieje się z jedynym czeskim napastnikiem Milanem Baroszem. Najlepszy strzelec czeskiej drużyny, król strzelców ME 2004, nie ma formy. I nie ma jej już co najmniej przez dwa lata. Ale trener B~lek wierzy tylko w niego. Po wielu meczach bez gola Barosza czeskim kibicom skończyła się cierpliwość. Podczas spotkania z Grecją gwizdali na Barosza, jakby był piłkarzem przeciwnika, a nie reprezentacji Czech. - Barosz się martwi. Na gwizdy nie zasługuje - stanął w jego obronie Petr Czech. - Kompletnie tych gwizdów nie rozumiem - powiedział inny czeski piłkarz, stoper Michal Kadlec. - Ja wiem, że nie jestem popularnym trenerem, do tego już przywykłem i z tym żyję - mówi trener B~lek. - Ale przykro mi, że czescy kibice gwiżdżą na niego, bo zasługuje na szacunek - broni Barosza B~lek.

Jednak czeska drużyna ma nie tylko chorych, rannych i niepopularnych. Ma także swoje nowe gwiazdy, nowej nadzieje czeskiej piłki, które rodzą się we Wrocławiu. Największa to pomocnik Václav Pilarz, autor dwóch goli, wielka postać czeskiej ekstraklasy ostatnich dwóch lat. Pilarz, jeden z autorów sensacyjnego awansu Viktorii Pilzno do Ligi Mistrzów, od przyszłego sezonu będzie już grać w niemieckim Wolfsburgu i piłkarscy specjaliści już teraz twierdzą, że Pilarza czeka coś jeszcze lepszego - Barcelona albo kluby w angielskiej Premier League. 24-letni Pilarz - mówi się o nim jako o czeskim Messim - jest bardzo popularny także między wrocławskimi kibicami reprezentacji, którzy już teraz patrzą na niego jak na gwiazdę światowej piłki.

Dwa lata młodszy od niego prawy obrońca Theodor Gebre Selassie jest technicznie najlepszy z Czechów. Filar mistrza Czech Slovanu Liberec jest pierwszym niebiałym piłkarzem w reprezentacji. Ale nie jest to jak w przypadku innych reprezentacji, w tym polskiej, piłkarski import. Gebre Selassie urodził się w Czechach, jego matką jest Czeszka, ojcem Etiopczyk. Jego afrykańskie geny wniosły tak wysoki poziom techniki, jakiego dotąd nie można było zaobserwować w żadnej czeskiej drużynie. Gebre Selassie - we współpracy z Pilarzem - jest nie tylko świetnym obrońcą, ale potrafi zaatakować, strzela gole.

Czechom może pomóc jeszcze coś zupełnie niezwykłego, a mianowicie to, że we Wrocławiu czują się jak w domu. Nawet na ostatnim treningu czeskiej drużyny przychodzili wrocławianie i bili brawo. - To byli Polacy? Nie, to niemożliwe - mówił dziennikarzom Petr Czech, gdy poinformowali go, kto tak ładnie oklaskiwał jego wysiłki.

Jeden z moich czeski kolegów dziennikarzy opowiedział mi zdarzenie z wrocławskiego pubu, kiedy polski kibic powiedział mu: - W sobotę dobrze się skończy, na 100 proc. Albo wygrywają nasi, albo nasi, znaczy nasi Czesi albo nasi Polacy.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.