Czechy na Euro 2012. Ciężko być dziś czeskim kibicem

Jeśli jakiś kibic reprezentacji Czech w piłce nożnej wierzy, że nasz zespół dotrze do ćwierćfinału mistrzostw i tam przegra z Niemcami, to jest to wiara granicząca z fanatyzmem.

To nie znaczy, że Czesi nie mają pięknych wspomnień związanych z reprezentacją. Przypomina się bardzo często tytuły wicemistrzów świata, to z 1934 roku i przede wszystkim to z 1962, kiedy Czechosłowacja przegrała w pięknym meczu finałowym z Brazylią Pelego.

Dla mojej generacji trzydziestokilkulatków głównym bohaterem dzieciństwa pozostanie do końca życia Antonin Panenka, który w serii rzutów karnych strzelił Niemcom w finale mistrzostw Europy decydującą "jedenastkę". Przeszła ona do historii piłki nożnej, tak jak czechosłowacka jedenastka mistrzów Europy z 1976 weszła do piłkarskich snów czeskich i słowackich chłopców.

W roku 1980 praktycznie ta sama drużyna zdobyła na ME brązowy medal, i to by był koniec na wiele lat.

Wraz z nową Republiką Czeską przyszła w latach 90. nowa piłkarska radość. Generacja Pavla Nedveda, Karla Poborského i Vladimira Šmicera zdobyła srebrny medal na ME w Anglii w roku 1996 i grała najlepszy futbol ze wszystkich drużyn. Nedved, Poborsky i Šmicer zostali gwiazdami światowego futbolu, znanymi bardziej nawet niż Vaclav Havel. Dzięki nim Czesi stali się dumnym narodem piłkarskim.

Po ośmiu latach zespół dowodzony przez starego Nedveda i "młodych" Tomasza Rosickiego z Petrem Czechem w bramce zdobył na Euro brąz. Milan Barosz z pięcioma golami został królem strzelców turnieju.

Dziś to wszystko są tylko piękne wspomnienia.

Czeska jedenastka we Wrocławiu to dwukrotnie odgrzewany kotlet. W formie z roku 2004, a nawet jeszcze lepszej, gra do teraz tylko Petr Czech, najlepszy bramkarz świata (tak myślą o nim nie tylko Czesi). Przed kilkoma tygodniami wygrał dla Chelsea tytuł w Lidze Mistrzów. W niezłej formie jest też "czeski Mozart" Rosicky. Ale już na przykład Barosz jest tylko cieniem piłkarza z roku 2004. Nawet w Turcji, gdzie teraz kopie, nie jest gwiazdką. Najlepszy czeski napastnik Jan Koller skończył karierę i od trzech lat nie można znaleźć nikogo na jego miejsce.

Większości naszych graczy piłkarska Europa po prostu nie zna, choć biegają po boiskach w Niemczech, Rosji, Turcji i Francji. Choć przeciętni, to nie grają w Czechach, bo czeska liga jest trzy razy gorsza niż reprezentacja. Ze słynnych klubów, jak Sparta Praha, Slavia czy Banik Ostrava, już od wielu lat żaden nie grał w Champions League (wyjątek - Slavia w roku 2007/08).

Jeśli chcesz chodzić na czeską ekstraligę, musisz być wielkim fanem piłki. To liga skorumpowana, wielu działaczy i trenerów stawało przed sądem. Z podsłuchiwanych rozmów telefonicznych i zeznań wiemy, że gdy ustawiali mecze i dogadywali sumy, mówili o jabłkach i karpiach. Z tego wszystkiego można się co najwyżej pośmiać, oglądając popularna komedię osnutą na piłkarskich wątkach pt. "Ivánku, kamaráde".

Właścicielami klubów czeskiej extraklasy zostali czescy półmafiozi, w mrocznych latach 90. dysponowali brudnymi pieniędzmi, które prali w klubach. Piłka nożna stała się dla nich tylko biznesem, a piłkarze towarem, który trzeba szybko sprzedać, najlepiej na Zachód.

Jednak Czesi lubią kopać piłkę, co roku dziesiątki tysięcy ośmioletnich chłopców zaczyna trenować. Piłkarskie boisko w każdej wsi jest tak samo ważne jak gospoda z piwem i bardziej niż kościół i piekarnia.

Wierzymy, że złe czasy muszą się skończyć, że gdzieś rodzi się nowy Nedved, Rosicky czy Czech. Że przyjdą czasy, gdy znów oglądanie ekstraligi będzie przyjemnością, że czeski klub będzie nawet w ćwierćfinale Chamapions Legue. Że być może Czesi znów będą mistrzami Europy.

W sobotę fani futbolu będą szczęśliwi, gdy wygramy we Wrocławiu i zobaczymy, że w czeskiej piłce nie jest tak źle jak w polskiej. I da Bóg, nigdy nie będzie.

* - autor jest redaktorem "Lidových Novin"

Wygrać z Polakami lub kibicować Rosji - czeskie media o awansie ?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.