Euro 2012. Strach przed logistycznym piekłem

Czy dzięki rzeszom kibiców z całej Europy polskie ulice zmienią się w miejsce trzytygodniowej fiesty? - Pamiętajcie, że turnieju nie robicie dla gości z zagranicy, ale przede wszystkim dla siebie - podkreśla Marcel Bruelhart, który organizował Euro 2008 w Bernie.

- Kibic chce po prostu być częścią Euro. To wielka fiesta i on chce się bawić, nawet bez biletu na mecz. Jest duża grupa osób, które jeżdżą na turnieje, nie mając wejściówek na stadion. W dzień pozwiedzają, pojadą do centrum miasta, wstąpią do fanzony, a nawet przejadą się na stadion przed meczem, bo przed gwizdkiem to naprawdę robi niezwykłe wrażenie - mówi Rob Polderman.

Wie, co mówi, bo jeździ na każdy turniej, odkąd w 1995 r. powstał Supporters Club Oranje. Jest jednym z jego prezesów. Na co dzień szefuje holenderskiemu oddziałowi Ernst & Young. W czasie turnieju zmienia się w pomarańczowego kibica. A tych przyjadą tysiące.

Mogło być sto tysięcy Szwedów...

Po grudniowym losowaniu okazało się, że wiele reprezentacji, które wybrały sobie bazę w Polsce, mecze grupowe zagra na Ukrainie. - Chciałbym, żeby Szwecja grała w Polsce. Przekraczałem kiedyś granicę ukraińską, jadąc autokarem. Katastrofa - mówił "Gazecie" jeszcze przed losowaniem Ola Sjöstedt, prezes szwedzkiego Klubu Kibiców Camp Sweden. - Mam na Ukrainie znajomych, mogę do nich zadzwonić po pomoc, ale jeśli zwykły kibic tam pojedzie, to może mieć kłopot. Wejdź na Bookings.com i znajdź hotel np. w Doniecku. Nie ma żadnego - dodaje.

Los oszczędził jego zespołowi Doniecka, ale był niewiele łaskawszy. Reprezentacja wszystkie trzy mecze fazy grupowej zagra w Kijowie. Szwedzi przenieśli więc planowaną bazę z Gdyni do stolicy Ukrainy. Dla kibiców to bardzo daleko.

- Do Gdańska promy pływają co chwila. Na ciekawy mecz na PGE Arenie mogłoby z powodzeniem przyjechać i 100 tys. kibiców ze Szwecji - szacował. Na Ukrainie będzie ich mniej. Szwedzki klub kibica w każdym mieście, w którym grają jego piłkarze, buduje miasteczka namiotowe. Podczas Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii bawiło się w nich blisko 30 tys. osób.

Jak przyznaje Sjöstedt, Ukraina to dla niego "logistyczne piekło".

W Polsce kibice z zagranicy będą mieli łatwiej, bo skorzystają z Polish Guide i Polish Pass. Pierwszy to serwis internetowy sprofilowany tak, by był pod jak najbardziej konkretne zapotrzebowania. Po odpowiedzi na kilka pytań kibic dowie się, jak dojechać na miejsce meczu, gdzie zjeść dobry obiad, gdzie kupić bilet. Polish Guide ma być dostępny w internecie i na smartfonach. Połączony z nim będzie Polish Pass, system, dzięki któremu na jednym wydruku kibic będzie miał bilety na mecze, ale też np. bilety komunikacji miejskiej, rezerwację w hotelu czy ubezpieczenie. Obie usługi uruchomiono na początku grudnia, choć część (np. Polish Guide na smartfony) zacznie działać miesiąc przed turniejem. To nowatorskie rozwiązanie. Polska wprowadza je jako pierwsza.

- Bardzo mi się to podoba i chciałbym, żeby na Ukrainie wprowadzono coś podobnego, ale na razie tego nie ma - mówi Polderman. Holandia też mecze grupowe gra na Ukrainie (w Charkowie), ale w ćwierćfinale zagra w Warszawie lub Gdańsku.

- Na pierwsze mecze fazy grupowej zjedzie pewnie ze 20 tys. kibiców z Holandii. Potem wszystko będzie zależało od tego, jak "Oranje" sobie poradzą - dodaje. I zapewnia, że kibice jeżdżą głównie tam, gdzie jest mecz. Kraków, który wiele reprezentacji wybiera na miejsce pobytu podczas turnieju i gdzie będzie mieszkała drużyna wicemistrzów świata, jego zdaniem nie odczuje takiego napływu gości z Holandii i innych krajów. Więcej ich będzie w miastach, w których będą odbywały się mecze.

Zagraniczne media zaraz po losowaniu wyliczały plusy i minusy podróży do Polski. Podkreślały że pobyt jest tani, podobnie jak piwo, a polskie miasta są pełne zabytków. Kłopot mogą stanowić wysokie ceny noclegów. "Tani i miły pobyt, ale ceny hoteli w innej lidze" - zatytułował artykuł o Gdańsku "Irish Independent". Również czerwcowe ceny biletów lotniczych do Polski i na Ukrainę poszybowały w górę tuż po losowaniu.

- Większość kibiców przyjedzie własnymi samochodami i całą podróż zaplanuje dokładnie, z uwzględnieniem tego, kiedy, gdzie, jaką drogą pojechać - mówi Polderman. Nie przeraża go stan dróg ani to, że planowane autostrady nie będą gotowe na czas. Nie boi się korków. - To oczywiste, że jeżeli jest dzień meczu, to można się ich spodziewać. Będziemy naszym kibicom radzili, by przyjechali rano albo nawet w nocy. To normalne - mówi.

Fanzony dla Polaków

- W dzień meczu strefy kibiców stają się centrami miast. W pozostałe dni będą miejscami, gdzie ludzie poczują atmosferę turnieju. Przychodzą tam, żeby razem obejrzeć spotkania, zwłaszcza rozgrywane gdzie indziej - objaśnia Holender sens tworzenia fanzon.

Powstają w każdym mieście, w którym odbywa się turniej. To wydzielone miejsca z telebimami, punktami z jedzeniem i piciem, imprezami skierowanymi do fanów. Mają tętnić życiem, ale nie zawsze się to udaje. Podczas Euro w Austrii i Szwajcarii fiaskiem była fanzona w Wiedniu z piwem za 4,5 euro i hot dogami jeszcze o pół euro droższymi. Po tygodniu handlowcy zaczęli uciekać, bo tracili czas i pieniądze. Kibice ją omijali.

- Tam wszystko było złe. Fanzona zbyt duża, ceny za wysokie, lokalizacja fatalna - wylicza Marcel Bruelhart. - W Wiedniu mieli wrażenie, że jest tak wspaniała, że wszyscy oszaleją i miasto zarobi na tym mnóstwo pieniędzy - wspomina Polderman. - Po tygodniu zadzwonili do mnie przedstawiciele miasta i powiedzieli, że ceny będą niższe, przepisy poluźnione. Ale było za późno, nikt nie przyjechał.

Bruelhart zwraca uwagę, że najważniejsza jest elastyczność. - Nigdy nie wiadomo, ile osób przyjdzie. W Bernie mieliśmy wielki ekran umieszczony w parku 10 km od centrum, ale nikt o nim nie wiedział. Najwyraźniej nie było odpowiedniej informacji. Z drugiej strony do miasta przyjechało tylu kibiców, że zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy trzecią fanzonę. Szybko zbudowaliśmy ją właśnie w tamtym miejscu.

I udało się. Przez trzy tygodnie trwała nieustanna fiesta. A atrakcje były związane nie tylko z oglądaniem meczów, lecz także z koncertami i różnymi innymi wydarzeniami, które przyciągały mieszkańców miasta. To bardzo ważne, by mieć czym zainteresować ludzi, nawet gdy nie ma meczu.

- Organizując Euro, musisz zdać sobie sprawę, że robisz to przede wszystkim dla swoich rodaków - zaznacza Szwajcar - 70 albo nawet 80 proc. kibiców to będą Polacy. W Bernie musieliśmy zamknąć centrum, bo mnóstwo osób z okolicy chciało przyjechać i bawić się w czasie Euro. Berno ma może 120 tys. mieszkańców, a w czasie Euro mieliśmy ponad 200 tys. ludzi w mieście. Aglomeracja warszawska ma ponad 2 mln. Wyobraźcie sobie, że pół miliona będzie chciało przyjechać do centrum i odwiedzić fanzonę jednego dnia.

Zabawa, nie zadyma

Sjöstedt podkreśla, że kolorowe tłumy, które jeżdżą na wielkie imprezy, nie sprawiają kłopotów. - Szwedzi słyną z tego, że kibice wypijają hektolitry piwa, ale wciąż zachowują się dobrze. Czasami w jednym miejscu jest ich 30-40 tys., wszyscy piją, a nic się nie dzieje.

- Taki turniej to gigantyczna praca związana z tym, żeby ludzie się mogli w spokoju bawić. Trzeba zgromadzić ich w miejscu, gdzie można jednocześnie ich kontrolować i pozwolić cieszyć się turniejem. To zresztą najlepszy sposób na utrzymanie porządku. Jeśli się bawisz z przyjaciółmi, pijesz piwo, to nie w głowie ci awantury - mówi Polderman.

Zadymy, choć rzadko, jednak się zdarzają. Podczas Euro 2000 w Belgii i Holandii czołówki gazet obiegły zdjęcia z Charleroi, gdzie pobili się chuligani z Anglii i Niemiec.

- Nasza policja doskonale wie, kto przyjedzie na Euro. Zna różne grupy kibiców i wie, co się u nich dzieje. Wśród kibiców są spottersi [policjanci, którzy znają środowisko kibiców, jeżdżą z nimi na mecze, są oznaczeni, a ich rolą jest przede wszystkim pomaganie] z różnych miast - Rotterdamu, Amsterdamu. Mogą podejść do każdego, przywitać się. Znają kibiców - mówi.

Czy Polski, gdzie zamykano stadiony, media straszyły widokiem kibola bijącego piłkarza, a stowarzyszenia kibiców urządzały antyrządowe demonstracje, nie czeka powtórka z tych wydarzeń? W Holandii chuligaństwo stadionowe też jest problemem. - Ale w czasie Euro najtwardsi chuligani siedzą w domu - odpowiada Polderman. - Oszczędzają pieniądze na sezon. Pozostali, kiedy zakładają pomarańczową koszulkę, nie są już kibicami klubowymi, tylko kibicami "Oranje" - mówi z przekonaniem.

Sam pochodzi z Amsterdamu. Ale na czas Euro szalik Ajaxu zostawia w szafie.

Z reprezentacją na dobre i na złe Facebook Polska biało-czerwoni  ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA