Aztorin Kilimanjaro Expedition 2015. Góry nauczyły mnie pokory [RELACJA]

- W trakcie pisania tego tekstu czytałam kilka relacji tych bardziej doświadczonych ode mnie. Wszędzie tylko: to taka prosta góra, na którą może wejść każdy. Alpiniści i himalaiści na każdym kroku podkreślają, że komercyjne wejścia na Everest to już nie alpinizm, tylko turystyka i narzekają, jak tam tłoczno. Szybko zamykam takie strony i zastanawiam się, co w tym złego? Ja zupełnie inaczej wspominam moją wyprawę - pisze Anna Skura, autorka bloga modowego WhatAnnaWears, która zdobyła Kilimanjaro.
ten jest o spełnianiu swoich marzeń, lekcji wielkiej pokory i nauki, że nie wszystko jest dla każdego. Będąc tam miałam dokładnie takie uczucie, że jedno jest pewne: drugą Martyną Wojciechowską nie będę i rozdział ' Góry Wysokie' zamykam w swoim życiu. ten jest o spełnianiu swoich marzeń, lekcji wielkiej pokory i nauki, że nie wszystko jest dla każdego. Będąc tam miałam dokładnie takie uczucie, że jedno jest pewne: drugą Martyną Wojciechowską nie będę i rozdział ' Góry Wysokie' zamykam w swoim życiu. Photographer: Marcin Biedron

Zaczynamy wyprawę

Wejście na Kilimanjaro od 7 lat było moim marzeniem. Wiedziałam, że kiedyś postawię tam swoje stopy po przeczytaniu książki Martyny Wojciechowskiej "Przesunąć Horyzont". Nie wiedziałam tylko kiedy. Ale już wtedy widziałam się oczyma wyobraźni już tam gdzieś na szczycie.

Wybieramy Machame Route (czyli inaczej Whiskey Route), która uważana jest za trudniejszą technicznie, w porównaniu do drogi Marangu (Coca Cola Route, najłatwiejsza i najbardziej popularna droga). Machame daje większe możliwość aklimatyzacji oraz ma najkrótszy odcinek ataku szczytowego (serio?) i jest dużo bardziej malownicza.

Anna Skura to blogerka modowa, założycielka bloga WhatAnnaWears, miłośniczka podróży i biegania. Ostatnio życie dzieli pomiędzy Warszawę a Afrykę, w której biega maratony. Kocha fotografię i jej moc w kreowaniu rzeczywistości.

ten jest o spełnianiu swoich marzeń, lekcji wielkiej pokory i nauki, że nie wszystko jest dla każdego. Będąc tam miałam dokładnie takie uczucie, że jedno jest pewne: drugą Martyną Wojciechowską nie będę i rozdział ' Góry Wysokie' zamykam w swoim życiu. ten jest o spełnianiu swoich marzeń, lekcji wielkiej pokory i nauki, że nie wszystko jest dla każdego. Będąc tam miałam dokładnie takie uczucie, że jedno jest pewne: drugą Martyną Wojciechowską nie będę i rozdział ' Góry Wysokie' zamykam w swoim życiu. Photographer: Marcin Biedron

Gajd mówi, kiedy spać, ile pić, jak oddychać

Jadąc, gdzieś tam między drzewami miga mi w oddali moje wielkie marzenie. Patrzę na górę i wiecie co wtedy pomyślałam? Cholera, to takie wielkie. Na miejscu, u bram Kilimandżaro poznajemy naszą ekipę: dwóch przewodników-opiekunów: Samson i Gregory. Wspominałam Wam już o tym, że przewodnik nie jest typowym panem oprowadzającym, bo to trochę taki twój górski partner, Anioł Stróż, który mówi Ci co masz kiedy robić, kiedy spać, ile pić, jak oddychać. A w końcowych etapach wyprawy, gdy ty nie masz już siły na cokolwiek, to on podaje ci wodę, zapina kurtkę czy zakłada kaptur. Ufasz mu bezgranicznie, bo nie masz ani siły, ani wiedzy, co robić dalej.

To on, w przeciwieństwie do ciebie, wie co właśnie dzieje się z Twoim organizmem. W naszej ekipie jest jeszcze 6 szerpów- tragarzy. O ciężarze tego słowa mamy się dopiero przekonać. Do dziś nie mam pojęcia jak to robili, że opuszczali obóz na długo po naszym wyjściu, a gdy docieraliśmy do niego, oni już tam byli. Nie dość, że nosząc na plecach i głowach nasz cały dobytek i zakwaterowanie, to jeszcze nasze namioty były rozstawione, a kolacja ugotowana. To im tak naprawdę należy się największy szacunek i niejednokrotnie będę to jeszcze powtarzać.

Gregory, jeden z przewodników pyta nas o bidony na wodę. Nie mam pojęcia, jak mogliśmy o tym zapomnieć, ale nie mamy ich ze sobą. A może myśleliśmy, że je dostaniemy? Zresztą, jak się potem okazuje potrzeba nam ich ok 6. Dzienny przydział wody to ok 3-4 litry na głowę. Plastikowy bidon u bram Kili kosztuje nas dodatkowe 10$ za sztukę (!!!), camel bag zaś 20$. To nic, że dostajemy używany i dziurawy. Do tego ja nie mam ciepłych rękawiczek (no cóż, nigdzie nie udało mi się ich kupić przed wyjazdem) dlatego wypożyczam używane, za uwaga: kolejne 20$ za 6 dni. Drobne zakupy gapowiczów, kosztują nasz 80$. Ale czym to jest w skali tego co nas czeka. Rękawiczki i woda ratują nam przecież życie.

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro

Próbujemy złapać oddech

Zaczynamy trekking po lesie, a w zasadzie przez gęstą, afrykańską dżungle. Idziemy i czujemy się jakbyśmy szli po polskim lesie. Tylko zwisające liany, gigantyczne paprocie i palmy oraz skrzeczące w drzewach białe, długowłose małpy, przypominają nam o tym, że jesteśmy w Tanzanii. Mamy przykaz pić dużo. 3-4 litry na głowę. Podczas 6 godzinnego trekkingu,  byłam 14 razy w toalecie. Ale tak trzeba.

Nasze przepełnione plecaki (mam w nich WSZYSTKO potrzebne do wyprawy: sprzęt, ubranie) ciążą nam z każdym krokiem. Jeszcze nie wiemy, że możemy oddać wszystko co ciężkie i nie potrzebne w danej chwili naszym tragarzom. Nie wiemy, albo może nie chcemy? Że duma, że ambicja, że dam radę?

Niewskazane jest pytać co 15 minut przewodników, czy daleko jeszcze. Ale nie ukrywam, że pytanie to pada nad wyraz często. Do naszego pierwszego campu (obozowiska), gdzie w namiotach śpią wszyscy inni rządni zdobycia dachu Afryki, dochodzimy, gdy już się prawie ściemnia. Wyruszyliśmy ok. godz 14, czyli bardzo późno. Każdy kolejny dzień będziemy zaczynać ok. godz. 5:30, a wymarsz z obozu będzie max. o 9.

Idziemy, jesteśmy już tak zmęczeni, że z wywieszonymi jęzorami, opierając się o nasze kijki trekkingowe próbujemy złapać oddech. Z krzaków wychodzi jakaś Azjatka i patrząc na nas z wielkim zdziwieniem tłumaczy, że przecież obóz jest 2 minuty stąd. Nie mamy siły. Najchętniej zostalibyśmy te 2 minuty od obozu i już się stamtąd nie ruszali.

Na miejscu czekamy jeszcze w kolejce do podpisów. Na każdym etapie wspinaczki, w każdym campie czeka na Ciebie wielka księga, w której musisz się zameldować. Jest gruba, nazwisk tysiące, wszak rocznie na Kili wchodzi 50 tys. ludzi. Polaków niewielu. Tak naprawdę miga nam tylko kilka nazwisk. Podpisuję się, w rubryce occupation dumnie wpisuje: fashion blogger. Ciekawe, czy jestem pierwszą szafiarką na tym szczycie. No mam nadzieję!

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro Photographer: Marcin Biedron

Jeśli będzie nam zimno, nie zaśniemy

Podczas drogi pożywialiśmy się batonami energetycznymi. Kolacje jemy z prawdziwym smakiem. Na koniec, po obfitym dwudaniowym posiłku, z przystawką w postaci popcornu dopycham się chlebem tostowym z masłem orzechowym, który posypuje obficie cukrem!

Przysięgam, ręka sama mi po ten cukier idzie. Cały czas dźwięczą mi w głowie słowa Gregorego: jedzcie dużo, za kilka dni stracicie apetyt. Trzy rzeczy, które będą się dla nas liczyć: dużo pić, jeść i długo się regenerować. Śpimy minimum po 10 godzin w ciągu dnia. Zasypiamy na naszych matach ok. 20:30. Gregory instruuje nas również, żebyśmy do spania ubrali się ciepło. Jeśli będzie nam zimno, nie zaśniemy. Gdy nie będziemy spać nie zregenerujemy się na następny dzień. Żeby nie zmarznąć przykrywamy się dodatkowo szeleszczącym kocem termicznym.

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro

Ambicję chowam do jednej z kieszonek plecaka

Pakujemy się, już mądrzejsi o radę naszych "gajdów". Ambicję chowam do jednej z kieszonek plecaka i przekazuję im wszystko to, co może ważyć więcej niż 20 dkg. Idziemy. To już nie jest tylko prosta droga. Słońce świeci, grzeje nas mocno. Drugi dzień jest dla mnie dniem najłatwiejszym, mimo tego, że zaczynają się już skały i drobna wspinaczka. Mam siłę, by iść jak najszybciej do przodu.

Dookoła w obozowisku jest jednak bardzo gwarno, co trochę mnie irytuje. Amerykanom rozstawia się niemalże świetlice w namiotach, mają dywany, mają krzesła i stoliki, którzy ci biedni szerpowie muszą tachać na głowach. Po cholerę komuś krzesło na Kilimandżaro?! Nie mogę tego zrozumieć. Gregory opowiada nam również, jak to Francuzi kiedyś zażyczyli sobie, żeby wnosić im prysznic. Oczywiście z podgrzewaną ciepła wodą. Nie mamy ani siły, ani ochoty integrować się z nikim.

WhatAnnaWears WhatAnnaWears Photographer: Marcin Biedron

Kili patrzy na nas jeszcze bardzo łagodnie...

Trzeci dzień to dzień ścisłej aklimatyzacji.

Gdy dostaję miskę z gorącą wodą i wkładam do niej rękę jestem w szoku. Zamiast mojej dłoni w misce moczą się jakieś serdelki! Nigdy w życiu nie miałam tak spuchniętych dłoni. Dlaczego na początku wspominałam Wam, że pierwszego dnia byłam chyba z 15 razy w toalecie? Teraz jestem w niej zaledwie kilka razy w ciągu całej doby, pijąc tyle samo, ponad 4 litry płynów. Woda, którą wnosili porterzy z dołu już się skończyła. Teraz pijemy już wodę ze strumienia górskiego.

Góra niby jest tak łatwa, ale co roku umiera tu kilka osób. To ci, którzy chcą wejść za wszelką cenę lekceważąc objawy choroby wysokościowej prowadzące w skrajnych przypadkach do obrzęku płuc i mózgu. Na wysokości 5800 m. n. p. m. w porównaniu z poziomem morza jest tylko 49 proc. tlenu.

Plan na dziś to dojść najpierw do Lava Tower położonej na wysokości 4650 m.n.p.m przez 11 km, co ma zająć nam ok. 7 godzin. Na szczycie zjeść lunch i potem zejść 9 km w dół, na wysokość 4000 m.n.p.m do Barafu Camp.

Dotychczas zawsze towarzyszy nam słońce. Tym razem zachodzi, opada mgła i robi się chłodniej. Zaczyna się fascynująca roślinność. Imadło na mojej głowie próbuje ścisnąć je o oczko bardziej. Oczywiście cały czas posiłkuje się różnymi lekami przeciwbólowymi. Ale czy ja wiem, czy one działają? Lunchu prawie nie tykam. Odbiera mi apetyt, chyba nawet przysypiam na chwilę.

Niestety, apetyt opuścił mnie już w ciągu dnia. Nie zjadam prawie nic, jedynie jestem w stanie wlać w siebie płyny: zupę i herbatę. Jesteśmy już w chmurach, ten widok znowu nas zachwyca. Kili patrzy na nas jeszcze bardzo łagodnie. Zasypiamy osłonięci przez górę, tradycyjnie ok. 20, żeby mieć te 10 godzin snu.

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro

O północy atakujemy Kilimandżaro, a mnie dopada choroba wysokościowa

Dziś czeka nas ciężki dzień. Patrzymy na prawie pionową ścianę i widzimy na niej kolorowe kropeczki. To inne ekipy. Jesteśmy w szoku, że i my będziemy tamtędy szli.

Tutaj trzeba się już wspinać. Wprawdzie nie używamy ani raków ani lin, ale rąk do "włażenia" już tak. Jest jedno miejsce, które nazywa się Kissing Stone. Miejsce na jedną stopę, przechodzisz nad urwiskiem całując, a raczej jakby obejmując tę skałę. I nie ma tam żadnych zabezpieczeń. Jest urwisko. Ja nie wiem, jak tam sobie radzą mniej zwinni uczestnicy wypraw. O siebie się nie boję, ale czy pamiętacie, że z nami ciągle idą dziesiątki tragarzy niosących całe dobytki na swoich plecach i głowach?

Nasz plan na dziś to dojść do czwartego, ostatniego campu: Uhuru Peak na wysokość 4700. Dzisiaj jest mi już ciężko. Choroba wysokościowa daje się mocno we znaki.

Marka (mój mąż postanowił towarzyszyć mi w tej wyprawie) choroba wysokościowa nie dopada. Za to spodnie zaczynają go obcierać w pachwinach tak, że robią się obtarcia i ledwo może chodzić. Musi robić często przerwy. Ja za to muszę iść do góry. Jest mi ciężko, głowa boli mnie bardzo, nie jestem w stanie robić takich długich i częstych przerw. Pierwszy raz decydujemy się rozdzielić. Pomału mam też problemy z oddychaniem, zaczynam co jakiś czas głośno i łapczywie nabierać powietrza. Czasem proszę tylko o przerwę na łyka wody.

W ciągu tych dni nieraz widzieliśmy ludzi zawracających. Nie jest to duży odsetek (ok. 20 proc. ludzi nie daje rady wejść), jednak widok ludzi, których marzenie zostaje niezrealizowane, bo organizm przegrał walkę, zawsze jest smutny.

W namiocie od razu rzucam się na karimatę. Nie mam nawet siły przesunąć plecaka.

Choroba wysokościowa atakuje ze zdwojoną siłą. Wymiociny są wszędzie nawet w moim śpiworku. Jestem przerażona. Nie dlatego, że się brzydzę, bo kto by tam myślał o takich pierdołach, ale dlatego, że mam mokry śpiwór. A mokry śpiwór oznacza, że będzie mi zimno. Gdy będzie mi zimno, nie zasnę. Jeśli nie zasnę, nie zregeneruje się.

A dziś... juhuu juhuu zielona (dosłownie) noc. O północy atakujemy Kilimandżaro! To właśnie ten moment. Jest godzina 17, zaniepokojeni Samson i Gregory przychodzą do namiotu, żeby zbadać sytuację. Pytają, jak się czuję. Moją głowę ściska wielkie imadło. Do tego jest mi piekielnie zimno, ale oczywiście swoim przewodnikom mówię, że w sumie to ok, tylko trochę źle się czuję, ale nie aż tak bardzo źle. Ale niestety, mój zatroskany chłopak konfident wsypuje mnie i mówi, jaka jest prawda. I wtedy słyszę od nich: przyjdziemy o 23:00, jak ci nie przejdzie, to zawracamy. Dla mnie zabrzmiało jak wyrok.

Już nawet obrazuję sobie ten napis na Facebooku: nie udało mi się [*], czarna plama i wylogowuję się na tydzień, żeby nie czytać reakcji. Budzę się jednak i jest trochę lepiej. To, co pomaga mi stanąć na równe nogi to moja D-E-T-E-R-M-I-N-A-C-J-A. Ruszamy!

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro

Afryka budzi się u moich stóp

Jest ciemno, drogę oświetla tylko czołówka i księżyc. W otchłani ciemności widzisz tę jasną kulkę na niebie i czarną, ustawioną prawie pod kątem prostym ścianę, a na niej malutkie świecące punkciki. To czołówki pozostałych takich, jak ja z innych ekip.

W przerwach na łapanie oddechu, bo na 5 tys. metrów łapię go głośno i łapczywie, jak ryba dusząca się w małym wiaderku i stać mnie jedynie na proste komendy: water, stop, żeby było kulturalniej dodaję maybe? Gdy mówię stop oznacza to tyle co, położenie się na jakiejś skale i głodne oddychanie. Mam tylko 2-3 minuty, muszę iść dalej, dalej! Jeszcze tylko przez 6 godzin! Leżę, sapię i od razu chcę zasnąć.

Wyprzedzam wszystkich, idąc przecież jak żółwik, szurając nogami patrzę w ziemię i tak krok za kroczkiem. Widzę tylko czubki swoich butów i pięty Gregorego. Dochodzimy do Stella Point, a wcześniej mój gajd wyjaśniał mi, że gdy tam dojdziemy mamy 99 proc. Kili. Potem jedyne 30 minut i szczyt jest nasz!

Szczyt zdobywam w niedzielę, 30 sierpnia o godz. 6:29 rano, tuż przed wschodem słońca, po morderczym dla mnie wysiłku, chyba jako druga ze wszystkich ekip. Nagle jest jasno. Afryka budzi się u moich stóp, a ja jestem nareszcie na jej wyśnionym, wymarzonym dachu.

Jestem w obłoczkach, robię zdjęcia, płaczę jak bóbr i... chcę już do domu. A zawsze myślałam, że wpadnę kiedyś na to Kilii i pełna euforii będę skakać i płakać ze szczęścia, że nareszcie spełniłam swoje marzenie. Takie uczucie przyszło dopiero długo, długo później. Wtedy było tylko uczucie, że ok, uff, udało mi się! Teraz trzeba szybko zejść. Gregory pokazuje mi przepiękny wschód słońca. Jak teraz oglądam te zdjęcia, to myślę sobie, że musiał to być mistyczny widok. Ale wtedy jedyne, co sobie pomyślałam: co mnie obchodzi, chłopie, ten wschód, róbmy zdjęcia, złapmy kilka oddechów i na litość boską, złaźmy stąd.

WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro WhatAnnaWears, wyprawa na Kilimandżaro

Zamykam rozdział

Dochodzimy do naszego namiotu, zwijamy się, idziemy spędzić ostatnią noc gdzieś w połowie drogi. Nagle okazuje się, że tak naprawdę to możemy zejść na sam dół, do bram Kili. Ale trzeba iść jeszcze ok. 20 km przez kolejne 8 godzin. A my co? A my taaaaaak! Chcemy wracać.

Już nie chcemy zostawać kolejnej nocy w górach, w namiocie. A perspektywa łóżka, prysznica to, umówmy się, dobra perspektywa. Tylko przecież ja jestem po ataku szczytowym? Pełzałam już jakieś 8, 9 godzin. Ale nie przeszkadza mi to w ogóle. Schodzimy w dół! Szaleństwo!

Droga się mocno dłuży, ale nareszcie ok. godz. 18 jesteśmy na dole! Ostatni wpis w księdze, dyplom i pakujemy się do samochodu. Bo czeka nas jeszcze ok. 2 godzin drogi do Arushy.

Podsumowując, ten tekst jest o spełnianiu swoich marzeń, lekcji wielkiej pokory i nauki, że nie wszystko jest dla każdego. Jedno jest pewne: drugą Martyną Wojciechowską nie będę i rozdział "góry wysokie" zamykam w swoim życiu.

Kili zdobyliśmy w ramach #AZTORINKILIMANJAROEXPEDITION razem z #AZTORIN Apart , Carex Polska, Olympus Polska. Dziękujemy za wspólną przygodę.