"Peace and love", czyli Ekipa Ekstremalna na tropie lataj±cych dysków

Damian B±bol - Ekipa EkstRemalna
26.08.2015 09:16
Do centrali Ekipy EkstRemalnej przysz³o kolejne zlecenie. Spece z banku informacji, którzy namierzaj± najbardziej zakrêcone wydarzenia w Polsce, natrafili na co¶ bardzo ciekawego. Nie zdradzaj±c za wiele, przekazali nam tylko tajemnicz± notatkê: "Sandslash - Dêbki, województwo pomorskie. Je¼d¼cie tam i uwa¿ajcie na siebie."
Ekipa EkstRemalna (oddelegowani: Damian i Michał) została postawiona w stan pełnej gotowości. Do Renault Captur bez problemu władowaliśmy cały sprzęt, czyli kamery sportowe, aparaty, selfie-stick'a (a jakże!), dwie walizki ciuchów, torbę jedzenia i w drogę. fot. Franek Przeradzki Po pięciu godzinach wygodnej jazdy zameldowaliśmy się na miejscu, czyli na dębkowskim deptaku. fot. Franek Przeradzki Swoje kroki skierowaliśmy od razu w kierunku plaży i zwiększyliśmy czujność. Dobiegała do nas dudniąca muzyka i obcojęzyczne okrzyki: "Up, up, up!" "C'moooon!", "yeaaah!" "vamoooos!". Nieśmiało wychyliliśmy głowy zza wydmy i zauważyliśmy dziesiątki niezidentyfikowanych obiektów o średnicy ok. 20-25 cm i wadze ok. 175 g, przecinających powietrze jak tasaki. Można było dostać oczopląsu, talerze latały w przeróżne kierunki, a kolorowo ubrani ludzie z pasją walczyli o złapanie ich, zanim dotkną ziemi. fot. Franek Przeradzki Wszystko było jasne. Właśnie wkroczyliśmy w samo serce 7. edycji Sandslash, międzynarodowego turnieju ultimate i freestyle we frisbee. Prawdopodobnie najbardziej pacyfistycznego sportu na świecie. Spirit of the game, czyli szacunek do rywala Do Dębek zjechały się ekipy z Polski i z zagranicy m.in. Wielkiej Brytanii, Portugalii, Niemiec, Austrii, Holandii, Czech, Węgier, Białorusi, Litwy i Chorwacji. Wystartowało 30 zespołów, w tym 10 z Polski. W sumie 500 zawodników rywalizowało w trzydniowym turnieju ultimate. - A warto dodać, że chętnych było prawie dwa razy więcej. Musieliśmy zrobić selekcję. Nie było to proste, bo zależało nam na wysokim poziomie sportowym - tłumaczyła Wiktoria Maruszczak, organizatorka imprezy. O co chodzi w ultimate? Najpierw trochę zasad. fot. Franek Przeradzki Celem w rywalizacji drużynowej we frisbee jest złapanie dysku w strefie punktowej, czyli "zonie" przeciwnika. Podczas meczów zawodnicy nie mogą biegać z dyskiem, a na wykonanie rzutu mają dziesięć sekund. Niektóre elementy gry zostały zaimportowane z innych dyscyplin zespołowych: rugby, piłki nożnej czy koszykówki. Tyle że w przeciwieństwie do wymienionych sportów, we frisbee nikt nie robi wślizgów, nikt się nie na ciebie rzuca i co najistotniejsze nikt nie rzuci do arbitra w stylu "ślepy jesteś?" albo "sędzia kalosz!". Żaden rozjemca nie jest tu w ogóle potrzebny. O brak powtórek wideo też nikt się nie kłóci, zresztą szkoda czasu. Wszystkie kontrowersje, o ile takie w ogóle występują, w try miga rozstrzygają między sobą zawodnicy. Istna idylla. W konkurencji ultimate drużyny oczywiście wychodzą na boisko, żeby wygrać, ale co może niektórych dziwić, w całym rozrachunku ostateczne zwycięstwo nie jest najbardziej pożądane. - Dla nas przede wszystkich liczy się dobra zabawa. Owszem, na boisku dajemy z siebie wszystko, chcemy wygrywać, ale najważniejsze to przestrzeganie zasad fair play. I jeszcze jedno: spirit of the game. To osobna i najbardziej prestiżowa kategoria w tej całej zabawie. Polega na tym, że po każdym meczu oceniamy rywala pod względem uczciwej gry, znajomości i przestrzegania zasad oraz tworzeniu przyjaznej atmosfery na boisku. Na tej podstawie przyznajemy rywalom punkty, które na koniec imprezy są zliczane. Tradycją jest już, że po każdym spotkaniu zbieramy się w kółko z przeciwną drużyną i wspólnie dyskutujemy o zakończonym pojedynku. fot. Franek Przeradzki Potem przybijamy piątki i gratulujemy udanych zagrań. W tym sporcie nie ma miejsca na chamstwo, liczy się wyłącznie zdrowa rywalizacja i po prostu fun - opowiada Kuba Kur - nasz ekspert od firsbee - z warszawskiej drużyny "muJAHedini dysku", która w turnieju zajęła siódme miejsce. A propos, od ostatniego Sandslashu słowa: "fun" i "frisbee", powinniśmy traktować jak nowe synonimy. W piątkowy i sobotni wieczór zawodnicy ze wszystkich drużyn spotykali się na plaży, gdzie w klubie "Kontener" w rytm muzyki: Dj Tuse'a i Pacone'a, w najlepsze trwała europejska integracja. Backhand, forhend i krokodyl Po obejrzeniu kilkunastu meczów, Ekipa EkstRemalna nie wytrzymała i w końcu spróbowała swoich sił we frisbee. Dosłownie wzięliśmy dysk w swoje ręce i postanowiliśmy strzelić parę popisów na plaży. fot. Franek Przeradzki Po kilku minutach starań, nie wiedzieć czemu, grupa fanek nas nie otoczyła. W pewnym momencie przestaliśmy się oszukiwać. Zrozumieliśmy, że w pewien sposób stanowimy zagrożenie dla innych plażowiczów, poprosiliśmy Kubę Kura, artystę w swoim fachu, o udzielenie ekspresowej lekcji z obsługi frisbee. Nie będziemy skromni i pochwalimy się, że szybko opanowaliśmy podstawowe rzuty: backhand, forhend czy hummer. Naprawdę nie jest to nic trudnego. Rzuty to jedno, ale równie ważne jest prawidłowe łapanie. fot. Franek Przeradzki Najskuteczniejsze są dwie metody: nachwytem (do łapania wysokich podań) i najbezpieczniejsza na krokodyla, która prawie zapewnia, że dysk nie upadnie, a zakończy lot w naszych rękach. - No właśnie, prawie. Wydaje się, że frisbee, to jedna z najbezpieczniejszych dyscyplin, ale na treningach ultimate trzeba naprawdę uważać. Najlepiej szybko opanować podstawową technikę. Zimą plastikowy dysk robi się cięższy i twardnieje jak kamień. Dla jednego gościa, który w grudniu pierwszy raz pojawił się na naszym treningu, zabawa skończyła się fatalnie. Źle ocenił lot mocniejszego podania, zbyt wolno opuścił ręce przed głową i dysk wybił mu dwie jedynki - opowiada nasz ekspert Kuba Kur. Freestyle - Czarodzieje dysku Żeby być mistrzem w ultimate frisbee, szczególnie na piasku, idealnie byłoby mieć płuca Haile Gebrselassiego, sprawność Nadii Comaneci i siłę Pawła Fajdka. Wiem o czym piszę, bo jako Ekipa EkstRemalna wyzwaliśmy na krótki pojedynek "muJAHedinów dysku". Po opanowaniu podstawowych elementów frisbee, wsparci przez naszego eksperta, myśleliśmy, że jesteśmy gotowi na stawienie czoła trzem profesjonalistom. fot. Franek Przeradzki I to był błąd. Po pięciominutowej zabawie cali byliśmy zlani potem, nogi mieliśmy jak z waty i z wyraźną zadyszką podziękowaliśmy chłopakom za lekcję ultimate. Szybko zrozumieliśmy, że kariery w tym sporcie raczej nie zrobimy. Naszą uwagę postanowiliśmy skupić w takim razie czarodziejach frisbee, zawodnikach w kategorii freestyle. Konkurencja ta powstała na początku lat 70. w Stanach Zjednoczonych. W przeciwieństwie do ultimate może nie wymaga tak mocnej kondycji, ale żeby w niej błyszczeć trzeba wykazać się niezłomną determinacją i wprost anielską cierpliwością. Freestyle'owcy, to goście, którzy z dyskiem (lżejszym, ważącym 160 g) wyczyniają prawdziwe cuda. Największych zapaleńców można poznać po palcach wskazujących. fot. DB Do swoich paznokci przyklejają sztuczne pazury używając do tego kleju silikonowego. Po co? Żeby jak najlepiej kontrolować obracanie dysku, wykonywać zaawansowane tricki i wyeliminować tarcie między frisbee a paznokciem. - To pierwszy turniej organizowany w Polsce. Na Sandslash do Dębek przyjechało 34 zawodników, w tym spora grupa wymiataczy z Niemiec, którzy najbardziej z nas wyróżniają się umiejętnościami. Nie wszyscy brali udział w turnieju. Większość osób przyjechała na niedzielny Jamming Freestyle. fot. Franek Przeradzki To swobodna forma gry, gdzie przy muzyczce, bez żadnej punktacji i niepotrzebnej spinki bawimy się dyskiem - opowiada Konrad Patris, dyrektor imprezy i zapalony freestylowiec. - Szkoda, że ten sport jest tak mało popularny. Z drugiej strony nauczenie się podstawowych tricków zajmuje bardzo dużo czasu. To mozolna praca, która przeciętnemu graczowi zajmuje średnio od trzech do czterech lat. Ale zapewniam, że warto. fot. Franek Przeradzki We love frisbee, we love Poland, we love Debki - rozpływała się z zachwytem Justine, zawodniczka Rusty Bikes, zwycięskiej drużyny z Amsterdamu, która w finale ultimate pokonała zespół złożony z zawodników z Portugalii, Polski, Włoch i Niemiec. - To był fantastyczny turniej, zorganizowany na bardzo wysokim poziomie. Świetnie się bawiliśmy, przeżyliśmy wspaniałą przygodę i poznaliśmy niesamowitych ludzi. Nie możemy się doczekać przyszłorocznej edycji. Na pewno znowu tutaj przyjedziemy! fot. Franek Przeradzki Wiktoria Maruszczak, organizatorka imprezy. - Przygotowywanie trzydniowego turnieju frisbee, to wielka organizatorska machina. Właśnie zakończyliśmy siódmą edycję i już zabieramy się za kolejną. Chcemy, żeby była jeszcze lepsza od tegorocznej. Już teraz wszystkich zapraszamy do Dębek! @Justine, trzymamy za słowo! @Wiktoria na pewno będziemy! ŚLEDŹ EKIPĘ EKSTREMALNĄ NA INSTAGRAMIE @EKIPA_EKSTREMALNA