Longboard, slackline, skateboard, dirt bike - konfrontacja sportw miejskich

Micha - Ekipa EkstRemalna
22.09.2015 11:28
Skoczyy si wakacje, a wraz z nimi dla wikszoci z nas rwnie czas wyjazdw nad morze, czas sportw wodnych i typowo wakacyjnych aktywnoci. To, e nie moemy ju swobodnie pywa na desce po falach Zatoki Gdaskiej, nie znaczy wcale, e z desk musimy si rozsta na 10 miesicy. To, e jestemy w duym miecie, a nie w nadmorskim kurorcie, nawet pomaga naszym ekstremalnym aktywnociom. Ekipa Kadjara w skadzie Julita i Micha, postanowia sprbowa typowo miejskich sportw ekstremalnych. Przed nami dzie z longboardem, slacline'm, skateboardem i rowerowym dirtem.
Agrykola - ulica, która jako jedna z nielicznych w Warszawie nie dość, że charakteryzuje się znaczną różnicą poziomów i ma równy jak stół asfalt, to jeszcze jest w swojej dużej części całkowicie zamknięta dla ruchu samochodowego. Nie dziwne zatem, że właśnie tutaj umawiamy się z naszymi specjalistami od longboardu, którymi są Agnieszka Piotrowska, vicemistrzyni Polski w surfingu z Rip Curl Pro Store i Sebastian Stępniewski od chłopaków z Alternative Longboards . Czas na krótką rozgrzewkę, wyjęcie desek z pojemnego bagażnika i udanie się do wyznaczonych zadań. fot. Łukasz Widziszowski Specjaliści dzielą się nimi - Agnieszka uczy mnie i Julitę podstaw jazdy na desce, fot. Łukasz Widziszowski natomiast Sebastian pokazuje jak powinna wyglądać docelowo ta umiejętność. fot. Łukasz Widziszowski Jako małolat jeździłem kiedyś na skateboardzie, więc podstawy znam i szybko łapię o co w tym chodzi. Julita natomiast pierwszy raz w życiu staje na desce i... nie tylko bardzo szybko przyswaja sobie informacje przekazywane przez Agnieszkę, ale równie szybko wciela je w życie. fot. Łukasz Widziszowski Po chwili oboje jeździmy po chodniku wzdłuż malowniczych Alei Ujazdowskich. Jazda na longboardzie po prostej, płaskiej trasie jest przyjemna i stosunkowo łatwa. Longboard jest bardzo stabilny, a to ze względu na szeroki rozstaw osi kół. Steruje się nim przez obciążanie palców lub też pięt, w zależności od strony, w którą chcemy skręcić. Łatwo, miło i przyjemnie. Troszkę trwa nauka utrzymania równowagi i myślę, że po całodziennej zabawie z deską potrafiłbym już całkiem nieźle sobie z nią radzić. fot. Łukasz Widziszowski Julita uważa podobnie, więc kończymy lekcję i jedziemy do Sebastiana. Seba jest ubrany bardzo profesjonalnie w ochraniacze na łokcie i kolana, kask i co najważniejsze - specjalne rękawice do ślizgania się po asfalcie, które nawet pozwala mi przymierzyć. fot. Łukasz Widziszowski Ale do rzeczy, Sebastian zjeżdża w dół, robi slajdy, jadąc obraca się wokół własnej osi, przyspiesza i zwalnia jak chce, mimo że górka jest dosyć stroma. fot. Łukasz Widziszowski W pewnym momencie wprowadza deskę w superszybki slalom. Mega! O takim poziomie możemy tylko pomarzyć. Fajnie jest zobaczyć jak powinna wyglądać jazda na longboardzie! Dziękujemy Agnieszce i Sebastianowi i uciekamy dalej. Goni nas czas, gdyż gdzieś tam w Parku Agrykola, między dwoma drzewami, kolejny nasz specjalista - Maciej Borucz ze Slackhouse - rozpina slackline'a. Nie możemy tego przegapić. Pakujemy się do Kadjara i jedziemy na spotkanie z nową zajawką. Maciek już wybrał miejsce idealne dla niego do zabawy ze slackiem. Warto bowiem wiedzieć, że każdy slackliner ma swoją ulubioną długość taśmy, na której wykonuje swoje tricki, dla Maćka to 20 metrów. Plecak, w którym nosi swój sprzęt waży chyba tonę... Nie jestem ułomkiem, ale plecy wyginały mi się w chińskie osiem, po tym jak zaproponowałem, że z samochodu przytargam osobiście plecak Maćka. Wypijamy kawę, którą kupujemy w parkowej restauracji i jesteśmy gotowi do działania. Myślicie, że chodzenie po taśmie w miejskim parku wcale nie jest ekstremalne? Samo prawidłowe rozpięcie taśmy wymaga i umiejętności i siły. fot. Łukasz Widziszowski W trakcie rozpinania slacka Maciek opowiada nam o różnych wypadkach, które miały miejsce gdy slack pękał... Na szczęście on profesjonalnie podchodzi do tematu i zabezpiecza się jak może przed takimi zdarzeniami. Oprócz dbania o sprzęt, wiąże np. tzw. backup - czyli dźwignię napinającą linę przywiązuje taśmą do drzewa - na wszelki wypadek - jak mówi. Taśma rozwinięta jest na wysokości ponad metra i napięta tak mocno, że gra jak struna. fot. Łukasz Widziszowski Można zaczynać zabawę. Maciek sprawdza swoje dzieło - z łatwością wchodzi na slacka, przechadza się po nim, po czym zaczyna bawić się trickami. fot. Łukasz Widziszowski Śmieje się później, że nie da się po Polsku nazwać sztuczek, które wykonuje, aby nie brzmiały śmiesznie. Grunt, że odbija się od liny nie tylko stopami, ale klatką piersiową, plecami, kolanami. W powietrzu wykonuje obroty wokół własnej osi i salta - wyczynia naprawdę cuda. Patrząc na niego, zabawa na slacku wydaje się bajecznie łatwa. fot. Łukasz Widziszowski Kolej na nas. Wchodzę pierwszy, poinstruowany przez mistrza. Samo wstanie bez pomocy graniczy z cudem. Maciek cały czas prowadzi mnie za rękę - i dosłownie i w przenośni. fot. Łukasz Widziszowski Taśma pod moimi nogami tańczy jak oszalała i podobno ja sam to robię. Nie chce mi się wierzyć, mam wrażenie, że ktoś szarpie za slacka gdzieś za moimi plecami, a przecież się nie odwrócę, bo gleba murowana. Muszę się wyluzować, ugiąć bardziej nogi w kolanach, spróbować się uspokoić. To przynosi rezultat, nie tylko ja się uspokajam, ale taśma pod moimi stopami również. Puszczam rękę Maćka i próbuję utrzymać się samodzielnie. Udaje mi się! fot. Łukasz Widziszowski Tak ze dwie sekundy... Strasznie ciężka sprawa. Teraz czas na Julitę, która jest sportowcem, biegaczką, ma niżej niż ja środek ciężkości, lepszą stabilizację centralną - powinna sobie poradzić lepiej ode mnie. I radzi sobie, utrzymując się samodzielnie na slacku jakieś pół sekundy dłużej. fot. Łukasz Widziszowski Maciek mówi, że wszystko przed nami, a więc próbujemy. Raz Julita, raz ja, ale wszystkie próby wyglądają podobnie do tej pierwszej. Ja podczas prób wstawania i chodzenia ląduję na ziemi ze trzy razy, Julicie natomiast udaje się nie zaliczyć spektakularnej gleby i dużo łatwiej niż mi idzie jej samo wstawanie, choć nie odbywa się bez pomocy Maćka. fot. Łukasz Widziszowski Pełen podziw dla niego, droga do tego co umie zajęła mu tylko pięć lat. A umie naprawdę sporo... fot. Łukasz Widziszowski Dzwoni telefon, to skejterzy już dogadują z nami dokładne miejsce i czas naszego spotkania. Zostawiamy zatem Maćka z jego slackline'm. Sam trochę poćwiczy różne ewolucje, szkoda nie skorzystać z takiej fajnej pogody i rozpiętej już taśmy - mówi. Zbieramy się, pakujemy do samochodu i jedziemy pod "Witosa" na Plac Trzech Krzyży, czyli kultową miejscówkę warszawskich skateboardzistów. Na miejscu zastajemy Beniamina BenJah Dobroszyckiego (wspieranego przez firmę Palto ), Marchewę i Woo Lee'iego, reprezentujących ekipę Couch Raiders . Chłopaki wymiatają. Nasz fotograf dostaje oczopląsu próbując uchwycić wszystkie ewolucje. fot. MB Jak już pisałem, kiedyś (około 20 lat temu - jak to w ogóle brzmi...) jeździłem na desce i nawet potrafiłem wykonać podstawowy trick czyli olie, ale tym razem nie ryzykuję kontuzji i zniszczenia butów. Patrząc na Beniamina, który po nieudanej ewolucji bezpiecznie wręcz rozlewa się po trotuarze, myślę że tak bym nie potrafił. Przymierzam się tylko do deski, fot. Łukasz Widziszowski a tricki zostawiamy specjalistom. Patrzymy co można zrobić ze skateboardem. "Za moich czasów" (myślałem, że nigdy nie będę używał tego zwrotu) sport ten był słabo dostępny, nigdzie nie było skateparków, a my byliśmy regularnie przeganiani z "miejscówek" przez mieszkańców osiedli, sklepikarzy i przechodniów. Teraz, patrząc na co chłopaki wyczyniają możemy być dumni z poziomu polskiego skateboardingu, który jest po prostu światowy. fot. Łukasz Widziszowski Chłopaki z minuty na minutę rozkręcają się i sypią trick za trickiem. Możemy podziwiać pełne spektrum kickflipów, stylowych olie, grindów, slidów itp. Z łatwością zeskakują z wysokości czterech schodków - i lądują tak, jakby deska miała jakieś ukryte amortyzatory. Bajka. fot. Łukasz Widziszowski Proponujemy chłopakom przeniesienie się na inną miejscówkę pod estakadami Mostu Poniatowskiego. Tam jesteśmy umówieni z Bartkiem Obukowiczem, tegorocznym vicemistrzem Polski w dirt jumpingu, który na swoim koncie ma jeszcze wiele mistrzowskich tytułów w tej dyscyplinie (trzykrotny mistrz Polski, mistrz Łotwy, Austrii...) Bartek ma nam pokazać do czego oprócz jazdy może jeszcze służyć rower mtb. Skejci wskakują na swoje deski i jadą w umówione miejsce, my natomiast odpalamy Kadjara. Bartek już na nas czeka. Szybkie sprawdzenie sprzętu i można zacząć jeździć. O jego jedenastokilogramowym rowerze można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest zwykły. fot. Łukasz Widziszowski Od rowerów, które widzimy codziennie na ulicach naszych miast różni go nie tylko nisko ustawione siodełko, ale także takie rzeczy jak: jedno ale za to twarde przełożenie, bardzo szeroka, gięta kierownica, niska, stalowa rama i tylko jeden - tylny - hamulec tarczowy. Bartek zaczyna jeździć po znanej już sobie miejscówce. Stwierdza, że tutaj może pokazać nam co najwyżej lifestylową jazdę, po czym pokazuje coś, co z lifestylem (w szerokim tego słowa rozumieniu) nie ma nic wspólnego. fot. Łukasz Widziszowski Tak czy siak obiecujemy mu, że będzie mógł się wyskakać na niedalekiej Jutrzence, jak chłopaki mówią na Stołeczne Centrum Sportu "Aktywna Warszawa" przy ul. Rozbrat. Po chwili Bartek przekazuje mi swój rower. Podciągam prawą nogawkę spodni, staję na platformowych pedałach i zaczynam jeździć. Nooo i to jest lifestyle, o którym mówił Bartek. fot. Łukasz Widziszowski Ale spokojnie, rozkręcam się trochę i jako że mam dosyć dużo na co dzień wspólnego z rowerami, muszę odważyć się na coś więcej niż jeżdżenie w kółko. Przede mną zeskok z 3 stopni schodków, a potem zjazd z 45 stopniowego najazdu. Daję radę. Szeroka kierownica, krótki mostek, grube opony i sztywno zestrojony przedni amortyzator ułatwiają robotę. Potem na rower wsiada Julita fot. Łukasz Widziszowski i z gracją jeździ miedzy przeszkodami oraz skejtami, którzy na nowej miejscówce bawią się w najlepsze. fot. Łukasz Widziszowski No dobra, dość lifestylu, chcę wam pokazać coś naprawdę fajnego - mówi Bartek. Czyli koniec zabawy tutaj, jedziemy na Jutrzenkę. Jutrzenka to już jest miejsce wysokich lotów. Siadamy i patrzymy na to, co wyczyniają rowerzyści na BMXach i Bartek na rowerze dirtowym. fot. Łukasz Widziszowski Kiedyś backflipy można było zobaczyć tylko w telewizji, potem na specjalnych pokazach, a teraz w takich miejscach jak to, "łebki" kręcą takie tricki na swoich rowerach, że... Bartek nie pozostaje im dłużny. fot. Łukasz Widziszowski Z podziwem patrzymy na te podniebne ewolucje. Na obiekcie zabronione jest kręcenie filmów i robienie zdjęć (zastanawiam się dlaczego), ale zdobywamy pozwolenie opiekunów SCS Aktywnej Warszawy i utrwalamy wyczyny "na taśmie". fot. Łukasz Widziszowski To był megaintensywny dzień. Oboje z Julitą czujemy się pozytywnie zmęczeni i bardzo zadowoleni. Julita obiecuje w najbliższym czasie spróbować jazdy na longboardzie, a ja umawiam się z Bartkiem na naukę skoków na jego ulubionej miejscówce. Oboje chcemy jeszcze spróbować swoich sił na slacku - Maciek zaraził nas trochę swoją pasją. Sportowa ambicja nakazuje nam chociaż nauczyć się chodzić po taśmie. A co do skateboardu - nie będę ściemniał - nadal będę podziwiał chłopaków na deskach, ale sam chyba już nie czuję się na siłach do skakania na niej ze schodów. Trzeba zostawić coś młodemu pokoleniu, w końcu robią to najlepiej.