Woli pływać niż chodzić. "To było dziewięć godzin tortur, ale czas na mocniejsze wyzwanie" [WYWIAD]

Przepłynął kanał La Manche i pobił rekord Polski. Teraz chce pokonać wpław dystans z Kołobrzegu do Bornholmu. 100 km morderczego wyzwania, któremu nie sprostał jeszcze żaden człowiek. - 24 godziny i powinno być po wszystkim - zapowiada 25-letni Sebastian Karaś.

Damian Bąbol: Gdzie czujesz się lepiej? W wodzie czy na lądzie?

Sebastian Karaś: Na basenie spędzam więcej czasu niż w domu. Na pewno więcej przepływam niż przechodzę kilometrów. Podczas przygotowań do startu zdarza mi się na treningu przepłynąć ciągiem 40 km.

Jak wtedy, gdy szykowałeś się do pokonania kanału La Manche?

- W sumie podczas treningów przepłynąłem wówczas 3,3 tys. km. Byłem dobrze przygotowany, chciałem poprawić rekord świata. Niestety, natrafiłem na bardzo silne prądy. Na kanale La Manche trudno się pływa,  ze względu na przypływy i odpływy. Zamiast 33 km przepłynąłem 41. Mimo to prędkość miałem dobrą - średni czas na sto metrów wyniósł 1 min i 17 s. Do rekordu świata - 6 godz. i 55 min. - trochę zabrakło, ale czasem 8 godz. i 48 min. pobiłem rekord Polski.

Sebastian KaraśSebastian Karaś www.facebook.com/100km.sebastian.karas www.facebook.com/100km.sebastian.karas

Wystartowaliście o 4 nad ranem. O tej porze ciężko jest wstać, a co dopiero wskoczyć do wody i płynąć...

- Musieliśmy wstać o 2 w nocy. Gdybym wystartował później, miałbym zdecydowanie trudniej przez odpływ. Ale przez to pierwsze półtorej godziny płynąłem po ciemku. Lodowata woda przeszywała kości. Do tego ze wszystkich stron napierają na ciebie różne prądy. Pod koniec wcale nie jest łatwiej. Niektórzy widząc francuski brzeg nie są w stanie do niego dotrzeć. Bywa, że przez trzy godziny płyną niemal w miejscu, aż w końcu rezygnują.

Pływanie w ciemnościach... Łatwo zabłądzić?

- Na szczęście miałem świetną ekipę, która płynęła obok mnie na łodzi asekuracyjnej. Cały czas przyświecali mi latarką, czułem się bezpiecznie. Ale za każdym razem, jak brałem oddech patrzyłem na łódkę.

Dlaczego?

Sebastian KaraśSebastian Karaś facebook.com/100km.sebastian.karas facebook.com/100km.sebastian.karas

- Żeby się nie dołować. Bałem się tego uczucia, że po tylu godzinach wysiłku nadal nie będę widział brzegu. Może tylko trzy razy podniosłem głowę. Nawet jak było widno, starałem się nie spoglądać przed siebie.

Jak już się przejaśniło, to najgorsze było za tobą?

- Kiedy wyszło słońce pojawił się kolejny problem. Meduzy. Czasami wpadało ich na mnie kilkadziesiąt naraz. Poparzyły mnie tak, że na całym ciele miałem potem strupy. Ale najgorsza była lodowata woda. To w ogóle było dziewięć godzin tortur.

Ile wynosiła temperatura wody?

- Około 15 stopni Celsjusza. A im bliżej brzegu, tym było zimniej. Regulamin przepłynięcia kanału La Manche jest bardzo restrykcyjny: można mieć na sobie tylko czepek, okularki i kąpielówki. Pływanie w piance jest zabronione. Żeby się przyzwyczaić, lałem do wanny zimną wodę, dokładałem lodu i siedziałem tak godzinę. W trakcie wyzwania organizm bronił się przed zimnem na różne sposoby. Miałem drgania mięśni, skurcze grzbietu, w lędźwiach i przywodzicielach. W pewnym momencie czułem ból na każdym centymetrze ciała.

W trakcie przygotowań starałem się też nabrać większej masy, bo mam niski poziom tkanki tłuszczowej. Przez trzy miesiące treningów często na koniec dnia wpadałem do Mc Donald'sa, żeby ładować puste kalorie.

Sportowy tryb życia....

- Ale to i tak nie miało większego znaczenia. Dziennie spalałem 6 tys. kalorii, więc przybranie na wadze nie było proste. Ostatecznie przed startem miałem 13 proc. tkanki tłuszczowej. I tak mało, bo ludzie, którzy decydują się na przepłynięcie kanału mają najczęściej 15 proc.

Sebastian KaraśSebastian Karaś facebook.com/100km.sebastian.karas facebook.com/100km.sebastian.karas

Najtrudniejszy moment na morzu?

- Po szóstej godzinie wysiłku. Naprawdę chciałem się już poddać. Na ogół nie mam problemów z motywacją, ale wtedy poczułem, że nie mam już siły. Mam mocną psychikę, ale cała ta ekstremalna sytuacja sprawiła, że po prostu popłakałem się z zimna. Czułem, że balansuję na granicy życia i śmierci.

Ale pokonałeś kryzys.

I do dziś jestem w szoku, jak to się udało. Bez pomocy bliskich, dziewczyny, która wspierała mnie z łódki, nie dałbym rady. Na specjalnej tabliczce pisali mi, w jakim płynę tempie, ile kilometrów mam do celu i różne motywacyjne hasła. Że jestem mistrzem, zwycięzcą i jak bardzo mnie kochają.

Na specjalnym kijku ekipa podawała mi też jedzenie. Na bieżąco przyjmowałem żele energetyczne, koktajle i inne płynne rzeczy. Piłem też podgrzany napój energetyczny. Tak gorący, że aż parzył w język. Pomogło. Skurcze odpuszczały, temperatura ciała się podwyższała i mogłem płynąć dalej. Kiedy dopłynąłem do brzegu, wszyscy na łodzi się popłakali.

Sebastian KaraśSebastian Karaś facebook.com/100km.sebastian.karas facebook.com/100km.sebastian.karas

A ty?

- Ja miałem w głowie tylko: "nigdy więcej!". Zrozumiałem jak wiele organizm jest w stanie znieść. Wydaje mi się, że wtedy doszedłem do absolutnej ściany.

Chyba nie, bo znów rzuciłeś się na wielką wodę. W sierpniu próbowałeś pokonać wpław 100 km z Bornholmu do Kołobrzegu.

- Przygotowywałem się niemal rok. Wziąłem udział w maratonie pływackim, w którym 54 km przepłynąłem w 12 godzin. Trzy tygodnie przed startem za jednym razem przepłynął dwukrotnie Zatokę Pucką z Helu do Gdyni(dyst.ok 40 km). Warunki były trudne, mocne fale, ale parłem do przodu. Testowaliśmy różne opcje, w tym jedzenie: na kijku dostawałem kubki z zupą pomidorową, ryżem, rosołem. Jadłem też pierogi ze ruskie, pokrojone na kawałki.

Jadłeś pierogi na środku Bałtyku...

- No tak. Przekręcam się wtedy na plecy, żeby utrzymać pozycję i gryzę sobie takiego pieroga po kawałeczku. Ruszam jedną ręką, nogami pracuję naprzemiennie i elegancko płynę dalej. Łatwiej wtedy utrzymać się na wodzie.

Wszystko szło po mojej myśli. Żołądek dawał radę. Zatokę Pucką przepłynąłem w dziewięć godzin, z wody wyszedłem z "bananem" na twarzy. Czułem, że jestem w doskonałej formie. Chciałem pokonać 100 km w 24-25 godzin.

Sebastian KaraśSebastian Karaś facebook.com/100km.sebastian.karas facebook.com/100km.sebastian.karas

Ale próba zakończyła się niepowodzeniem.

- Tydzień przed startem byliśmy na Bornholmie, ale prognozy pogody na kolejne dni były fatalne. Przede wszystkim patrzyliśmy na kierunek i siłę wiatru, który był przeciwny do mojego płynięcia. Nie chcieliśmy czekać na poprawę pogody. Postanowiliśmy zmienić trasę i wyznaczyliśmy start z Kołobrzegu. Dzień przed wyzwaniem wypłynęliśmy do Polski. Natrafiliśmy na sztorm. Tak bujało katamaranem, że cała ekipa nabawiła się choroby morskiej. Wszyscy bez przerwy wymiotowali. Zamiast spokojnie się koncentrować, leżałem nieruchomo i słuchałem jak inni "haftują". Ze mną nie było lepiej, bałem się nawet poruszyć głową. Zamiast czterech godzin płynęliśmy sześć. W porcie byliśmy o północy. Nic przez ten czas nie jadłem, żołądek źle pracował, wszystko co przyjmowałem, od razu zwracałem. A o 17. czekał mnie start.

Nie chciałeś się wycofać?

- Chciałem spróbować, myślałem, że mój dobrze wytrenowany organizm jakoś sobie poradzi. Ale od początku czułem, że brakuje mi energii. Byłem odwodniony, kilkanaście razy wymiotowałem. W pewnym momencie zapytałem kogoś na łódce, ile przepłynąłem. Jak usłyszałem, że tylko 30 km, zrozumiałem, że to nie ma sensu. Byłem wycieńczony. Dłuższa walka skończyłaby się pewnie utratą przytomności. Obiecałem sobie jednak, że przepłynę Bałtyk w przyszłym roku, podczas lepszych warunkach. Chcę być pierwszym człowiekiem, który tego dokona.

Nie boisz się?

- Jak każdy. Kiedy dwa miesiące temu rzuciłem się na Bałtyk, obawiałem się wielorybów i fok. Nie chciałem się z nimi zetknąć. Kiedy płynąłem w nocy poczułem, że coś większego mnie dotyka. Krzyknąłem do ekipy na łodzi, czy widzieli, co to za zwierzę. Przez chwilę strach mnie obleciał. Na szczęście to coś popłynęło w swoją stronę, ja w swoją.

Sebastian KaraśSebastian Karaś nafalski.pl Sebastian Karaś (fot. nafalski.pl)

Po co w ogóle to robisz?

- Chyba się z tym urodziłem. Pływam od najmłodszych lat. Poza tym trzeba mieć jakiś cel w życiu, pasję, która towarzyszy ci od momentu wstania z łóżka. Moją jest właśnie pływanie. Dyscyplina, którą trenuję od 17 lat. Za każdym razem, kiedy przygotowuję się do nowego wyzwania, wychodzę poza strefę komfortu, czuję niesamowitą satysfakcję. Poza tym lubię siebie sprawdzać, przełamywać własne słabości.

To ekstremalny sport, w którym psychika odgrywa niesamowitą rolę. Ale wiem, na co się porywam. Siedzenie na kanapie przez 24 godziny nie jest proste, a co dopiero przeprawianie się wpław przez Bałtyk.

Rozmawiał Damian Bąbol

Śledź przygotowania Sebastiana Karasia na Facebooku: Sebastian Karaś - 100 km wpław przez Bałtyk

Ekipa EkstRemalna, czyli sześć niezwykłych osób, które ruszają w Polskę na pokładach dwóch samochodów:  Magda, Franek i Michał w Renault Kadjar oraz Marlena, Dominik i Damian w Renault Captur . Ich celem jest przeżycie niezwykłych, ekstremalnych, sportowych doznań, które dzięki bogatym relacjom foto/video, zapadną w pamięć na długo nie tylko samym uczestnikom wyjazdów.