Are Mets: Thank you, kitos, spasiba (śmiech, Estończyk podziękował w trzech językach). Dziś było ciężko przygotować narty, bo kiedy przyjechaliśmy na trasę sypał śnieg. A to jest najgorsze, co może być: śnieg i zero stopni. Wtedy jest loteria, do tego prognozy nie były najlepsze. Miało spaść pięć centymetrów śniegu... Na szczęście później zaczął padać deszcz. I to było dobre. Już wiedzieliśmy, jak przygotować narty na mokrą trasę, pracowaliśmy nad tym od paru dni. Jeśli nas chwali, to się cieszę.
- Tak. Ale i tak wszystko zależało od niej. Patrzyła, co robią inne zawodniczki, czy zmieniają czy biegną dalej.
- Bardzo są ważne. Zgodziłem się pracować w teamie Justyny, żeby pomóc w zdobyciu medali olimpijskich. Taki był nasz cel i jestem szczęśliwy, że udało się go osiągnąć. Miałem nadzieję na złoto i się spełniło.
- Nie bardzo. Musiałem pracować, przygotowywać narty. Przez pierwsze 20 km byłem w kabinie, patrzyłem w monitor i smarowałem. Robota była łatwa, bo słyszałem, że narty dobrze jadą na podbiegach, dobrze pracują na zjazdach, a pogoda się nie zmienia. Potem wyszedłem na trasę. Już nigdzie nie szedłem, zostałem na wysokości linii mety. Więc dokładnie widziałem, jak Justyna wygrywa z Marit. Byłem od tego kilkadziesiąt centymetrów.
- Trzeci, wszystkie zdobyte klasykiem. W Salt Lake City i Turynie przygotowywałem narty swojemu rodakowi, Andersowi Veerpalu. Teraz Justynie. Spodziewaliśmy się, że jej najgroźniejszą rywalką będzie Marit Bjoergen i była.
- Mam nadzieję i chciałbym. Ale ostatnie słowo w tej sprawie należy do Justyny.
- Nie, ale na wszelki wypadek szybko przyjechaliśmy na trasę. I tutaj trochę zdenerwował nas ten sypiący śnieg. Miało być mokro, dlatego się zdziwiliśmy. Justyna nie była nerwowa, nie krzyczała, czekała na bieg. Wszystko było jak trzeba: wybraliśmy narty, dobraliśmy smary, przygotowaliśmy je. I pojechała.
- (Mets patrzy do plastikowego kubka, który trzyma w ręku i się śmieje). To tylko coca-cola.
To mój Mount Everest - mówi Justyna Kowalczyk ?