Justyna Kowalczyk: To był weekend z zepsutym sprintem klasycznym, z 5 km łyżwą na normalnym poziomie i z 10 km klasykiem, z którego jestem całkiem zadowolona. Jesteśmy na dobrej drodze, ważne że podbiegi idą mi jak należy. W Kuusamo szły i w klasyku i łyżwie. Trener tam stał, przyglądał się, był zadowolony. Gdyby te podbiegi na niedzielnej trasie były dwa razy dłuższe, to też bym dokończyła je tym samym tempem. A ze mną tak jakoś jest, że gdy dobrze idą podbiegi, to znaczy że jestem wytrenowana i wcześniej czy później przyjdzie cała reszta: dobre zjazdy, zakręty, dobra praca w grupie, odjazdy. W poprzednim sezonie sobie z podbiegami nie radziłam. Więc jak na pierwszy weekend startów po tygodniach jedzenia leków garściami, naprawdę nie było źle. Teraz muszę wreszcie odstawić te wszystkie leki, bo dostałam już wstrętu. I walczyć dalej.
Tak. Jadę na konsultacje w sprawie kolana i się okaże. Od trzech tygodni wrzucam w siebie leki przeciwzapalne na to kolano, tyle nie brałam nawet po wiosennej artroskopii. O przeziębieniu już nawet nie wspominam. A ta farmakologia nie działa najlepiej na krew, na wydolność. Aż mnie to wszystko zdołowało psychicznie.
Od piątku już czułam się całkiem dobrze. Ale wiadomo że na tym poziomie biegów trudno nie odczuwać, że się cztery dni spędziło w łóżku. Organizm musi dostać jeszcze trochę czasu, żeby wrócić do normy. Widać przeszarżowałam w przygotowaniach i organizm nie nadążył za głową. A jeśli chodzi o przygotowanie sprzętu to mam nową drużynę i musimy się w niej jeszcze zsynchronizować. Przyszli nowi ludzie, nie zawsze idzie łatwo. Połączyła się moja dotychczasowa grupa z grupą ludzi którzy przygotowywali narty dla całej kadry, przyszedł Czech Vit Fusek. No i nawaliliśmy wszyscy koncertowo w sprincie. Ja przede wszystkim.
Bo przed biegiem nie wyłożyłam kawę na ławę czego chcę. I nie mówię o godzinie przed biegiem czy dwóch godzinach. Mówię o ostatnich tygodniach, o zgrupowaniu w Val Senales. Ktoś musiał powiedzieć, jak to ma funkcjonować, jak tę nową grupę scalić, te różne zwyczaje które każdy ze sobą przyniósł. Wydawało mi się, że to nie muszę być ja. Ale jak się okazało, musiałam być ja. I po sprincie w Kuusamo to zrobiłam. Za późno, w gorącej atmosferze, ale zrobiłam. I mam nadzieję, że to na nas wszystkich dobrze podziała. Już w niedzielę narty były bardzo dobre, choć pogoda - jedna z najgorszych dla serwismenów jakie pamiętam przez 15 lat w Pucharze Świata. Deszcz, potem świeży śnieg i jeszcze tuż przed startem temperatura zaczęła nagle spadać. I obroniliśmy się.
Miejsce może było takie sobie, ale bieg fajny, dający optymizm. A w niedzielę po prostu byłam zadowolona. Czas netto w takim biegu nie mówi całej prawdy. Na początku miałam przed sobą tłum i bardzo się tam gubiłam, dużo traciłam, jechałam bardzo ostrożnie. Trenuję sama, rywalki w grupach. One są przyzwyczajone do przepychania się łokciami, mają w nosie resztę. Ja nabieram w tym wprawy dopiero podczas sezonu. Dopiero gdy wypracowałam sobie trochę wolnego miejsca dookoła siebie, mogłam robić to co zaplanowałam. Mówiłam już: o Puchar Świata walczyć nie będę, nie mam już takiej motywacji, już nie potrafię. Po prostu nie, koniec. To czy jestem teraz 11. czy 24. nie ma tak wielkiego znaczenia. Liczy się która będę w tych biegach, na których mi najbardziej zależy. O Kryształowe Kule będzie się bił kto inny. Teraz idzie era Stiny Nilsson, takie życie. Spotkałam tutaj Virpi Kuitunen, dawną królową nart, która powiedziała: gratuluję ci tego wszystkiego, czego dokonałaś po tym jak ja zakończyłam karierę. I ja też kiedyś komuś tak będę gratulować. Ale z tego pojedynczego niedzielnego biegu jestem bardzo zadowolona.
Tak. Bieg łączony jest dla mnie ważny, ale bez przesady z oczekiwaniami. Kiedy ja ostatni raz miałam dobry bieg łączony? Chyba na igrzyskach w Soczi, a i tak niektórzy byli niezadowoleni z tego szóstego miejsca. Będę miała w Lillehammer swoje cele: powalczyć na części klasycznej, a na łyżwowej utrzymać się blisko czołówki najdłużej jak się da. Prędzej czy później i tak mi uciekną. Kiedyś ja uciekałam, teraz mi uciekają. Ale to będzie mocny weekend. Najpierw 15 km w Lillehammer, dzień później 35 km w maratonie na wysokości 2 tysięcy metrów. Początek sezonu za mną, najważniejsze cele jeszcze daleko na horyzoncie. Jedziemy dalej, nie jest źle.
Czy dobrze przygotowałeś się do sezonu z Justyną Kowalczyk? [QUIZ]