Aleksander Wierietielny : Ciężko było pod tę górę. Skoro Justyna nie utrzymała się na nogach i padła za metą, to znaczy, że było bardzo ciężko. W sobotę wieczorem, jak zwykle dzień przed podbiegiem, przyjechaliśmy na trasę. Była twarda i zlodowaciała. W niedzielę przed południem była już jednak miękka i to dla nas dobre.
- Prosta: uciekać, uciekać i jeszcze raz uciekać. Pewnie, że trzeba kontrolować to, co się dzieje za plecami. Ale też utrzymywać odpowiedni dystans. Justyna przez cały czas miała informację, ile sekund za nią znajduje się Therese Johaug. Był moment, że Norweżka traciła tylko 36 sekund, ale po chwili urosło do 40. Wtedy już wiedziałem, że do mety się nie zmieni, że będą biegły jak na gumce.
- Teraz też była, ale nie słyszałem śpiewania. Wiem, że miała spore obawy, bo te dwie minuty nie były tak komfortowe. Czulibyśmy się lepiej, gdyby przed tym biegiem było pięć minut więcej od Johaug.
- Jeszcze nie wiemy, co będzie za rok.
- A teraz uważam, że jeśli w kolejnych startach będzie biegała jak na Tour de Ski, to będzie świetnie. Byliście na naszych treningach w Zakopanem i tam, kiedy na rolkach wdrapywała się do Zębu, było znacznie trudniej niż etapy na Tourze. Tam było pięć godzin biegania po górach. Po takich zajęciach Justyna i Maciek Kreczmer padali ze zmęczenia. Byli ledwo żywi. Tour de Ski było dla nas - jak zwykle - bardzo dobrym treningiem. Ale to był także bardzo udany start.
- Ochotę może mieć. I wystarczy. To był najlżejszy Tour de Ski. Ani razu nie było nerwowej sytuacji. Justyna cały czas była w czołówce. Właściwie nie było żadnego kryzysu. Nie mówiłem, że wygramy, ale wiedziałem, że naprawdę jest bardzo mocna.
- Teraz będą normalne treningi. Trzeba odbudować siłę i wytrzymałość, bo ostatnio mieliśmy dużo odpoczynku. Właściwie nasze dni składały się ze startów i odpoczynków. Teraz trzeba wziąć się do roboty. Do czwartku zostajemy we Włoszech, a potem przenosimy się do Liberca.
Zawodniczki ruszyły ze stadionu w Lago di Tesero, po 5 km dojazdu do góry rozpocznie się mordęga. Na dystansie 3650 m pokonują przewyższenie 425 m (metę usytuowano na wysokości 1278 m). Największy kąt nachylenia wynosi 28 proc., najmniejszy 4 proc., a średni ponad 12 proc. Podbieg zaczyna się na wysokości 860 m n.p.m., a kończy na 1290 m n.p.m. Trudno tam iść pod górę w butach. Na nartach to niemożliwe. Ześlizgują się, dlatego trasa ustawiona jest w serpentynę. - Ta wspinaczka nie ma nic wspólnego z biegiem. Ale ludzie chcą zobaczyć ból na naszych twarzach - mówiła kiedyś Kowalczyk. - Odbywają się tam slalomy alpejskiego Pucharu Świata. I tylko raz w roku kilkadziesiąt wariatek "dmucha" pod górę, na którą nikt nie podjechałby nawet rowerem. Ale wielki wysiłek to wartość dodana naszego sportu. Dzięki temu ludzie bardziej się nim interesują. Mam wielki respekt do tej góry, bo wiele razy musiałam ją pokonać. Bywało różnie: świetnie, dobrze i źle, gdy biegłam na antybiotyku. Z tą górą mam związany cały wachlarz emocji. Dla żadnej z nas to nie jest ot, taki zwykły start. To walka z samym sobą, a dopiero później z rywalką.
1. Justyna Kowalczyk 2:25:21.6
2. Therese Johaug 2:25:49.5
3. Kristin Steira 2:28:01.1
4. Krista Lahteenmaki 2:28:26.3
5. Astrid Jacobsen 2:28:35.1
6. Heidi Weng 2:28:50.7
7. Charlotte Kalla 2:29:12.9
8. Riitta-Liise Roponen 2:29:41.2
9. Anne Kylloenen 2:29:44.6
10. Kathrin Zeller 2:30:12.9