Justyna Kowalczyk: Jeszcze nie do końca, jeszcze nie jest to moje najlepsze bieganie, ale niedzielny start był dobry w moim wykonaniu. Taktyka była taka, żeby trzymać się z dziewczynami, które będą walczyły o drugie miejsce. Biegłam razem z Norweżkami, spodziewałam się, że Weng i Johaus nas dogonią. Therese miała sporą stratę i wiele kosztowała ją szarża na pierwszej pętli. Zapłaciła za to na finiszu. A ja? Dwóch pierwszych rund nie biegłam na sto procent. Daleko było do mojego optimum, oszczędzałam się. Uznałam, że przez to doganianie dziewczyny trochę się zmęczą i tak było.
- I to bardzo, zwłaszcza na ostatnim zjeździe. Na górze miałam sporą przewagę nad Norweżkami, po zjeździe bardzo szybko i mocno musiałam zacząć pracować kijkami, bo prawie zasypało mi narty.
- To mnie cieszy, ale między tym, co pokazałam tydzień temu a teraz, nie ma przepaści. Przez te kilka dni nie zrobiłam jakiegoś szalonego postępu. Rozkręcam się ze startu na start. Od początku powtarzamy z trenerem, że w tym sezonie naszym celem głównym są mistrzostwa świata. Jestem pewna, że to będzie dobry sezon w klasyku, łyżwy tak pewna nie jestem. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. W tym momencie biegi narciarskie są na takim poziomie, że - jeśli chce się coś wygrać - to czas najwyższy znaleźć swoją specjalizację. "Łyżwa" będzie mi więc prawdopodobnie służyć do tego, by dobrze biegać w wyścigach etapowych jak tutaj czy Tour de Ski.
- I bardzo się cieszę. Odpuszczamy start w Quebec, będę trenowała na wysokości, w Canmore. Gdybyśmy teraz, jak Norweżki, jechali na treningi wysokościowe do Włoch, to w podróży byłabym dwie doby. A tak, będę tylko 24 godziny. Utrudnieniem może być zmiana czasu, ale przecież wracamy 16 grudnia i będzie sporo czasu, żeby się przestawić i zdążyć z aklimatyzacją przed Tour de Ski.
- Uwielbiam. To piękne miejsce, z którym mam same dobre wspomnienia. Tylko raz w życiu nie stałam tam na podium. Mam tam statystykę, jak chyba nigdzie indziej na świecie. A poza tym, po treningach w Canmore zawsze dobrze biegam. Tam przygotowywałam się do igrzysk w Vancouver.
- W Canmore zaczniemy się przygotowywać pod kątem tego startu. Popracujemy trochę nad techniką i taktyką przed Tourem.
Zawsze pani powtarza, że Tour jest wyłącznie treningiem przygotowującym do najważniejszego startu w sezonie. Jak go pani potraktuje?
- Trener twierdzi, że każdy trening trzeba wykonywać najlepiej, jak się potrafi (śmiech). Ostatnie trzy treningi w Tour de Ski były bardzo dobre, bo wygrałam. Teraz będzie znakomitym przygotowaniem do mistrzostw.
- Obrałam podobną taktykę, jak przed mistrzostwami świata w Libercu w 2009 roku. Do lutego spokojnie walczyłam w Pucharze Świata, a w klasyfikację generalną spojrzeliśmy dopiero po mistrzostwach. Teraz też tak zrobimy, po Val di Fiemme zobaczymy, gdzie jesteśmy i o co jeszcze można walczyć w Pucharze Świata. Mam już trzy Kryształowe Kule, wygrałam trzy ostatnie Toury, ale np. nigdy nie byłam mistrzynią świata w biegu klasykiem. W Val di Fiemme jest sprint i 30 km. Jest coś, czego jeszcze nie mam i na pewno warto spróbować o to powalczyć.