- Na początku nie ma co oczekiwać cudów. W pierwszych zawodach sezonu Justyna nigdy nie była wyżej niż na siódmym miejscu, dlatego w Szwecji będziemy zadowoleni z lokaty w czołowej dziesiątce - przestrzega przed zbyt dużymi oczekiwaniami trener Aleksander Wierietielny.
On i zawodniczka doskonale zdają sobie sprawę, że kiedy w lutym na szyi będą wieszać medale MŚ w Val di Fiemme, a miesiąc później wręczać w Falun Kryształowe Kule, nikt nie będzie pamiętał szczegółów z biegu na 10 km techniką dowolną w Gällivare.
Trasa w Szwecji jest kręta i trudna, w ogóle nie dla Kowalczyk, która - choć trenuje na niej od wtorku i zna ją na pamięć - także wiele się nie spodziewa. W "Przeglądzie Sportowym" opowiadała, że na pięciokilometrowej pętli, którą w sobotę pokona dwa razy, doliczyła się aż 31 zakrętów. - Trasa jest bardziej dla zajączków niż ludzi - uśmiecha się Wierietielny. Decydująca o wyniku będzie technika i koordynacja, dlatego faworytkami biegu są Norweżki Marit Bjorgen i Therese Johaug, Szwedka Charlotte Kalla oraz Amerykanka Kikkan Randall i może jeszcze któraś z Rosjanek. Jeśli Kowalczyk na coś w sobotę się szykuje, to tylko na duży ból piszczeli, które od lat cierpią podczas biegów techniką dowolną.
Ale Kowalczyk do bólu jest przyzwyczajona. Przynajmniej trochę rekompensuje go świadomość, że od Igrzysk Olimpijskich w Turynie w 2006 roku nie było sezonu bez choćby jednego sukcesu. Pierwszy był brązowy medal olimpijski, potem pojedyncze zwycięstwo w PŚ, a później miejsca na najwyższym podium w klasyfikacji generalnej PŚ, złote krążki MŚ i igrzysk olimpijskich. Kowalczyk zawsze rozkręcała się startami, forma rosła z tygodnia na tydzień. Jej atutem była stabilna dyspozycja. Tak samo ma być teraz.
Starty to oddech po ciężkich przygotowaniach, na które Kowalczyk jak zawsze poświęciła przynajmniej trzy tygodnie z każdego miesiąca ostatniego półrocza. Za Polką także wiosenny zabieg przeciążonego kolana. Jest z nim tak dobrze, że po raz pierwszy od długiego czasu Kowalczyk może swobodnie i bez bólu siadać po turecku.
Ale przynajmniej tak samo ważne jak wiosenna operacja były wyniki osiągnięte w poprzednim sezonie. Polka wreszcie wyszła z cienia Bjorgen. Dwa wcześniejsze sezony były trudne do zniesienia dla przeambitnej i niesłychanie pracowitej Kowalczyk. Na igrzyskach w Kanadzie po kapitalnym finiszu wyszarpała Norweżce złoto na 30 km klasykiem dosłownie na ostatnich metrach. To był tylko jeden z ośmiu biegów indywidualnych na dwóch ostatnich wielkich imprezach (igrzyska i MŚ), w których w bezpośrednim starciu była lepsza od Norweżki. W pozostałych oglądała jej plecy.
- Dwanaście drugich miejsc w sezonie 2010/11 było dla mnie przykrym przeżyciem. Nie chciałam tego więcej i chyba to mnie tak mocno nakręciło do poprzednich przygotowań - mówiła Kowalczyk.
Opowiadała też, że od trenera dostała burę za wypowiedzi: "Przyzwyczaiłam się do drugich miejsc". W poprzednim sezonie przestała kończyć zawody za Norweżką. Wygrała dwa starty na swoich ulubionych trasach w Otepää, spełniła marzenie i jako pierwsza wpadła na metę podczas PŚ w Szklarskiej Porębie. Dwa razy odbierała Bjorgen żółtą koszulkę liderki PŚ - satysfakcja była tak duża jak promienny uśmiech Justyny.
No i pokonała ją w Tour de Ski, najważniejszej, najbardziej prestiżowej i najlepiej opłacanej imprezie poprzedniego sezonu. Dzięki temu Polka wciąż jest jedyną zawodniczką, która wygrała Puchar Świata, Tour de Ski, mistrzostwo świata i złoto olimpijskie. Na przełomie roku obie znowu spotkają się na niemiecko-szwajcarsko-włoskich trasach Touru. - Od igrzysk w Vancouver brakowało mi pięknych triumfów na najważniejszych imprezach - mówiła Kowalczyk. - Kiedy przybiegałam druga, nigdy nie byłam zadowolona. Gdybym kiedykolwiek pogodziła się z drugim miejscem, to dwa dni po poprzednim sezonie nie poszłabym na poważną operację kolana. Po to właśnie ciężko pracowałam, żeby znowu wygrywać. W pewnym momencie różnica między mną a Marit była ogromna i nie byłam w stanie tego przeskoczyć. Musiałam cierpliwie poczekać, odpracować swoje w trakcie poprzednich przygotowań i w ubiegłym roku osiągnęłam jej poziom. W niektórych biegach byłam lepsza.
- Któregoś dnia Justyna powiedziała: "Trenerze, swego czasu mocna była Finka Kuitunen Virpi, ale doczekaliśmy się, że zaczęłam z nią wygrywać. Teraz mocna jest Marit, ale niech trener cierpliwie poczeka, przyjdą czasy, że i z nią zacznę wygrywać". Dotrzymała słowa - dodał trener Wierietielny.
Kowalczyk celuje przede wszystkim w mistrzostwa świata we Włoszech, gdzie na trasach, które zna i lubi, chce odzyskać złote medale. Niespełna dwa lata temu przywiozła z Oslo trzy krążki, ale żaden nie był złoty. Porażki zniosła bardzo źle, tym bardziej że w 2009 roku na MŚ w Libercu dwa razy usłyszała "Mazurka Dąbrowskiego". Polce zawsze trudno było pogodzić się z porażkami, a przecież wspominała, że z drugimi miejscami już nigdy się nie pogodzi. Poprzedni sezon pokazał, że nie musi być wiecznie druga. W miniony weekend, podczas zawodów Pucharu FIS w Beitostolen Bjorgen została wręcz zdeklasowana przez Johaug, wcześniej najlepsza biegaczka ostatnich sezonów narzekała na zdrowie. Wniosek, że śnieg powoli zaczyna jej się usuwać spod nart, może być przedwczesny, ale sezon zapowiada się pasjonująco.