Biegi narciarskie. Justyna Kowalczyk: Koniec leniuchowania

Z kolanem jest lepiej niż przypuszczaliśmy. Drugiego maja jadę trenować na lodowiec - mówi czołowa biegaczka narciarska świata - Justyna Kowalczyk, która sześć tygodni temu miała zabieg kolana.

Robert Błoński: Na konferencję Polskiego Żwiązku Narciarskiego weszła pani raźnym, żwawym krokiem. Bez kul i stabilizatora.

Justyna Kowalczyk: Na prawym kolanie został duży plaster, ale to pikuś. Poruszam się normalnie, choć trenować nie mogę. Wszystko goi się szybciej niż się spodziewaliśmy, niż to w ogóle medycyna zakłada. Właściwie nie powinnam teraz chodzić bez kul. A nawet nie kuleję. Jesteśmy jednak bardzo ostrożni, bo to mogą być tylko pozory. Cieszymy się z tego, co jest, ale nie tracimy czujności. Mam przykazane, żeby się oszczędzać i do tego się stosuję. Okazuje się, że potrafię.

Jakie najbliższe plany?

Zobacz wideo

Ciężkie to były tygodnie?

- Nie, bo wiedziałam doskonale, co mnie czeka. Na każdy etap rehabilitacji byłam przygotowana. W klinice miałam trzy zabiegi przez trzy tygodnie. Przez cały ten czas byłam na mocnych lekach i antybiotykach, które osłabiały organizm, więc wysiłek fizyczny był bez sensu. Nic nie robiłam, nie miałam siły. Ciężko było się na czymkolwiek skupić. Potem pojechałam na cztery dni domu, a później do sanatorium w Druskiennikach. Teraz powoli kończy się laba. Czas zacząć poważnie myśleć o nowym sezonie. Jestem wypoczęta, zadowolona i gotowa do pracy. Dziś wiem, że zabieg był na tyle potrzebny, że tak naprawdę po sezonie nie powinnam być w stanie dojechać do Warszawy o własnych siłach. Doktor Robert Śmigielski powiedział "cud, że nie przywieźli cię tu na wózku".

Mieszkanie po remoncie jest świeże, czyściutkie, jak nowe. Pani kolano i bark również?

- Na razie jeszcze śmierdzi farbą, ale dobre farby muszą długo schnąć. Teraz moim celem, obrazowo mówiąc jest to, żeby przestały śmierdzieć. Jestem pod troskliwą opieką. W Druskiennikach był ze mną rehabilitant z kliniki doktora Śmigielskiego. Świetny człowiek, bardzo mi pomógł. Z Litwy przyjechałam do Warszawy na rezonans magnetyczny, przed wyjazdem do Austrii też będzie rezonans i później też. Pod większą kontrolą nie da się być.

Jest pani ciekawa, jak to będzie, gdy po raz pierwszy od zbiegu przypnie pani narty?

- Tak, ale bardziej jestem ciekawa, jak zachowa się moje ciało po sześciu tygodniach bez jakiegokolwiek wysiłku. Kolano bolało mnie nieraz, ale półtora miesiąca bez ćwiczeń fizycznych jeszcze nie było. Stęskniłam się za wysiłkiem.

Czy plan przygotowań jest identyczny jak w ubiegłym roku?

- Jeśli chodzi o miejsca, to tak. Ale zaczynamy wcześniej. Rok temu pierwsze zgrupowanie rozpoczęło się 18 maja. Z lodowca przyjeżdżamy trenować do Zakopanego.

Trenerem kadry pozostałych polskich biegaczek został Słowak Ivan Hudacz, w przeszłości szkoleniowiec Słowenki Petry Majdić czyli jednej z czołowych, byłych biegaczek świata. Prywatnie jest partnerem Majdić.

- Znam go dobrze. To świetny fachowiec, ma niesamowity warsztat, co można ocenić po wynikach, które osiągał z Petrą. Decyzja świetna, mam nadzieję, że dziewczyny wykorzystają tę szansę, bo Hudacz wie, jak przygotować zawodniczki. To człowiek, który przez wiele lat pracował na bardzo wysokim poziomie i pod wielką presją. Wiele rzeczy będzie lepiej rozumiał. Chodzi o to, byśmy na końcu mieli lepszą sztafetę. Mamy cztery mocne dziewczyny plus ja. Jest więc, z kogo wybierać, chodzi o to, żeby wszystkim się chciało. Gratuluję Związkowi tej decyzji, to szkoleniowiec młody, ale doświadczony. Będzie miał siłę, czas i energię, by wszystko, co potrafi przekazać dziewczynom. Przy odrobienie dobrych chęci wszystko powinno się udać.

Czy w pani grupie będą jakieś zmiany?

- Na lodowiec pojedzie z nami fizjoterapeuta. Zobaczymy, czy się przyjmie, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby w trakcie sezonu nam go brakowało.

Złapana na dopingu w Vancouver - Kornelia Marek wraca do kadry ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.