PŚ w Szklarskiej Porębie. Kowalczyk: To było piękne

Justyna Kowalczyk jest jedną z tych nielicznych polskich sportowców, którym po najważniejszym starcie w sezonie kibice zazwyczaj śpiewają "Sto lat!", a nie sławetne "Nic się nie stało". W sobotę w fenomenalnym stylu wygrała bieg na 10 km w Jakuszycach i znowu jest liderką PŚ

Tak relacjonowaliśmy na żywo zwycięski bieg Justyny Kowalczyk ?

Z gęstej mgły w czarno-czerwonym kostiumie wyłoniła się ledwie kilkadziesiąt metrów przed metą. Na finiszu podniosła kijki i uśmiechnięta machała nimi radośnie. Na mecie ukryła twarz w dłoniach wzruszona, spełniła swoje marzenie. Sprostała presji, nie zostawiła złudzeń rywalkom. Wygrała. Było "Sto lat!", Mazurek Dąbrowskiego, trochę łez i więcej uśmiechu oraz podziękowań. W piątek i sobotę w pierwszych w historii biegach PŚ w Polsce wszystko ułożyło się po myśli Justyny.

To dzięki jej sukcesom karawana biegów zawitała do Jakuszyc. Przed zawodami była niepewność o detale. Coś się psuło, coś nie pasowało, ale ostatecznie wszyscy zdali egzamin. Zagraniczni sportowcy wyjechali z Polski wzruszeni serdecznym przyjęciem. Wrócą w trzeci weekend stycznia 2014 r. Tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi.

Robert Błoński: Da się opisać to, co pani czuje po zwycięstwie przed swoimi kib icami?

Justyna Kowalczyk: Nie da. Przeżyłam burzę emocji, o którą nigdy siebie nie podejrzewałam. Najpierw potwornie się bałam. Z piątku na sobotę spałam najwyżej trzy godziny, nie było mowy o relaksie. Później spojrzałam za okno i powiedziałam "dwadzieścia lat czekałam na Puchar Świata u siebie, a tu taka okropna pogoda". Było około zera, a w takich warunkach najtrudniej przygotować narty. Do tego mgła, że na rozgrzewce nie widziałam, gdzie las, a gdzie trasa. Pięć minut przed startem zdecydowałam się na "no-waxy". To był kompromis, a tego nie lubię. Kompromisy są dla tych, którzy nie potrafią znaleźć rozwiązania. Na szczęście okazały się fantastycznym wyborem.

Nie jestem najlepsza w publicznym okazywaniu uczuć, ale to wszystko jest wzruszające. Piękne. Wcześniej zdobyłam wiele nagród i pucharów. Są cenne, szanuję je, ale zebrane razem nie są warte tyle, ile dostałam przez te dwa dni. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi spełnić marzenie. To było moje święto, nagroda za lata startów i tułaczki po innych krajach. Nie umiałam się powstrzymać od entuzjazmu. Okazywałam wielkie szczęście. To nie są puste słowa.

To był łatwy bieg ze względu na wsparcie kibiców czy trudny, bo ocz ekiwania były ogromne?

- Prawda jest gdzieś pośrodku. Nie mogłam dać się ponieść emocjom, ale nie było łatwo, bo na każdym kroku czułam bicie gorących serc. Udało się jednak opanować emocje, choć chciałam szarżować od startu.

Zobacz wideo

O ile jest pani lepsza niż rok temu o tej porze?

- Odkąd zaczęłam biegać, w każdym sezonie uzyskuję lepsze wyniki. Co roku coś poprawiam. Teraz lepiej stoję na nartach, lepiej utrzymuję równowagę i zjeżdżam. Czasem daje to wiele sekund.

Trudno było się skupić?

- Długo czekałam na Puchar Świata u siebie, a skoro przyjechał i był bieg moją techniką, na moim dystansie, to chciałam walczyć o zwycięstwo. Myślałam nawet, by włożyć "stopery" do uszu. Na pierwszą piątkę by się przydały, na drugiej doping mnie niósł.

Odzyskała pani żółtą koszulkę liderki.

- Nie wiadomo, czy jej szybko nie oddam. Za dwa tygodnie w Lahti bieg łączony, czyli 7,5 km klasykiem plus 7,5 łyżwą. Rok temu wygrała go Johaug, ja byłam druga, a Bjorgen czwarta. Ale wtedy wszystko było jasne w PŚ, teraz Norweżki będą biegać taktycznie, każdy wspólny start będzie ciężki. Na razie należy mi się kilka dni relaksu. Cieszę się, że wyjeżdżam z żółtą koszulką, ale to nie koniec rywalizacji. Za długo biegam, by cieszyć się z prowadzenia. Przez dwa dni odrobiłam do Marit 26 punktów, więcej niż się spodziewałam. Ale to nic nie oznacza. Myślałam, że tydzień temu wygram 15 km klasykiem, nie wygrałam. Myślałam, że w piątkowym sprincie będę w trzeciej dziesiątce, za Marit, a byłam przed nią. Walka powinna być do końca.

Kalendarz pani sprzyja?

- Fajnie, że klasyków jest więcej niż "łyżew". Ale najważniejszy, ostatni bieg sezonu w Falun to dziesiątka techniką dowolną. Kto będzie pierwszy na mecie, ten prawdopodobnie zdobędzie Puchar Świata. Ale niemądre byłoby myślenie o tym, co będzie 18 marca. Liczy się każdy punkt. Jeden słabszy bieg i miejsce poza podium może oznaczać koniec szans. W Oslo czeka mnie 30 km klasykiem, czyli dystans, na którym zdobyłam mistrzostwo olimpijskie. Ale w Norwegii w życiu nie wygrałam biegu o Puchar Świata. Wszystko będzie zależało od nart.

Nie zawiodła pani w swoim najwa żniejszym starcie sezonu.

- Nie zawsze śpiewa mi się "Sto lat!", czasem też zawodziłam. Zdarzyło się. Cieszę się, że na własnej ziemi dałam wiele radości. Gdzieś tam było zapisane, że ma być dobrze. I jest. To był bieg kontrolowany, ale tylko do momentu, kiedy ktoś z ekipy krzyknął: "Prowadzisz z Marit o 20 sekund". Pomyślałam: "Jejku, już? Przecież dopiero miało się zacząć". I poszłam na żywioł (śmiech). Aż ściągałam okulary, bo zaparowały.

Zobacz wideo

Biegi kiedyś mnie wykończą - Wierietielny po PŚ w Szklarskiej Porębie ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.