Kowalczyk: Dla mnie sezon zaczął się teraz

- Rozliczenie przyjdzie w marcu. W ubiegłym tygodniu wygrałam w Słowenii. Za mną najtrudniejszy okres przygotowawczy w życiu i zaczynam zbierać plon - mówi nam Justyna Kowalczyk.

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Robert Błoński: We wtorek była pani w Warszawie na konsultacji medycznej. Prawe kolano boli?

Justyna Kowalczyk: Zacznijmy od tego, że w Rogli dopadło mnie przeziębienie, ale po zawodach przyjęłam mocniejsze lekarstwa i jakoś się wykaraskam. Został kaszel i wydzielina, na szczęście obejdzie się bez osłabiających organizm antybiotyków. Jeśli chodzi o kolano, to jest monitorowane od miesięcy i nic się nie zmieniło. Po letnich obozach w Zakopanem i estońskiej Otepeaeae było z nim krucho, ale doktorowi Robertowi Śmigielskiemu udało się wyprowadzić je na tyle, że stanęłam na nartach i biegam bez żadnego bólu. Co dalej - zdecydujemy w marcu, po sezonie.

Jak pani oceni początek sezonu?

- Ameryki nie odkrywam, mówiąc, że jestem zdziwiona wysoką formą aż tylu Norweżek. To największe zaskoczenie. Mnie wszystko zawalił nieudany sprint w Kuusamo. Na finiszu przepuściłam Amerykankę Randall, choć nie musiałam, bo jechałam przed nią. Popełniłam głupi błąd taktyczny, nie weszłam do półfinału i straciłam sporo sekund. Na 10 km klasykiem miałam słaby czas, ale to nie był efekt niemocy, tylko ryzyka. Chciałam gonić wyprzedzające mnie rywalki, więc wystartowałam na maksa. Albo się uda, albo umrę. I umarłam. Gdybym biegła swoim tempem, czas byłby lepszy, ale i tak skończyłabym na piątym miejscu. Lepiej było zaryzykować.

Jeśli chodzi o Davos, to kiedy spojrzałam w kalendarz przed sezonem, powiedziałam, że tam "będzie przegwizdane". Słabo się czuję na 15 km łyżwą ze startu interwałowego. Wolę, kiedy wszystkie zaczynamy razem. Ale, o dziwo, poszło mi nieźle. Piąte miejsce to mój najlepszy wynik w życiu. Bieg był dobry, równy i ładny technicznie. Zobaczyliśmy z trenerem, że robi się dobrze. Potwierdziłam to tydzień później w Rogli, kiedy wygrałam 10 km klasykiem. O sprincie łyżwą wolę nie mówić, bo się w tej konkurencji nie specjalizuję. Czasem zdarza mi się osiągnąć dobry wynik, ale tylko wtedy, kiedy bieg trwa ponad 3 minuty, a trasa jest dość ciężka. W Słowenii mieliśmy do przebiegnięcia niecały kilometr, i to po krętej trasie. Wygrały najszybsze. Sprint łyżwą już zawsze będę traktowała po macoszemu. W tym momencie jestem specjalistką od startów na dystansach i sprintów klasykiem. Z wiekiem przychodzi coraz węższa specjalizacja.

Na początku sezonu miała pani pecha?

- W Sjusjooen zmienili trasę i dali potrenować dzień przed startem. A ja nie mam wspaniałej techniki łyżwowej, potrzebuję poznać trasę, na której mam się ścigać. W Kuusamo finał sprintu był w moim zasięgu i na koniec trzydniowej rywalizacji byłabym wyżej niż na piątym miejscu. W Davos o mój kijek zahaczyła Kanadyjka Crawford i straciłam awans do finału. Ten głupi pech był przykry, ale jakoś go przetrawiłam. Jeśli szczęście sprzyja lepszym, to w Rogli nie przeszkadzała mi ani zawierucha, ani rozjechane tory. Może teraz karta się odwróci?

Większość wyścigów PŚ to były mistrzostwa Norwegii. Minimum cztery zawodniczki z tego kraju zawsze są w dziesiątce.

- I ja, i nikt inny nie wie, jak to możliwe.

W Rogli dopadł je kryzys? Marit Bjoergen w ogóle nie startowała, tłumacząc się chorobą.

- Jestem pewna, że to tylko drobne zawirowanie i za chwilę znowu będą mocne. W Rogli też były silne, w dziesiątce zmieściły się cztery, choć nieobecna była najlepsza z nich. Wszystko było niemal pod takie samo dyktando. Różnica polegała na tym, że Justyna zaczęła szybciej biegać i okazała się silniejsza. W rywalizacji z Norweżkami pomaga mi to, że one różnią się od siebie. Therese Johaug musi mocno biec przez cały dystans, żeby rozerwać peleton. Jeśli nie zamęczy rywalek dwa kilometry przed metą, to na finiszu przegra z każdą. Vibeke Skofterud na odwrót - im wolniejszy bieg, tym dla niej lepiej. Za to na ostatnich dwóch kilometrów potrafi dołożyć wszystkim. Drużyna drużyną, ale tam każda walczy o swoje. Nie wiem, jaka u nich jest hierarchia i która którą lubi, ale na trasie nie udają. Między sobą walczą do upadłego o każdą sekundę. W Rogli nawet na starcie nie było drużynowej współpracy.

Widziała pani w Słowenii chorą Bjoergen?

- We czwartek wieczorem truchtałam z Maćkiem Kreczmerem i spotkaliśmy ją, gdy biegła w towarzystwie Johaug. Później jej nie widziałam.

Pytam, bo pamiętam, że dwa miesiące temu mówiła pani: "W tym sezonie będę bardziej słuchała swojego organizmu. Jeśli tylko wyśle sygnał, że potrzebuje przerwy, bo przyjdzie jakaś choroba, to nie zawaham się zburzyć planów i odwołać start".

- I tyle dotrzymałam słowa (śmiech). Ale to dobrze, że wciąż mam w sobie zapał i chęć do biegania.

Był moment zniecierpliwienia? Pani jest bardzo ambitna i na pewno była zła na to, co się dzieje.

- Powód do zmartwień dawałyby miejsca 20., a nie 5., i to przeważnie za biegaczkami jednej nacji. Z pozostałymi dziewczynami wygrywałam. Przed sezonem startowałam w Muonio, gdzie rywalizowałam z najlepszymi Finkami. Na trzech dystansach wygrałam bardzo łatwo i oczekiwaliśmy fajnego początku PŚ. Nie spodziewaliśmy się, że mocne przecież Finki będą zajmowały miejsca w drugiej dziesiątce, Justyna przybiegnie dziesiąta, a przed nami znajdzie się osiem Norweżek. Jak w Sjusjoen.

Porządne rozliczenie z sezonem nastąpi w marcu. Jestem święcie przekonana, że ciężkie przygotowania - może najcięższe w życiu - przyniosą efekt.

Zwycięstwo w Rogli to był potężny zastrzyk pozytywnej energii?

- Tak. Od dawna powtarzałam wszystkim, że dla mnie - sezon i poważne bieganie - zacznie się tam. Dotrzymałam słowa. Mam nadzieję, że dalej będę biegała na podobnym poziomie. Nie wiem, jak rywalki.

Do Bjoergen traci pani 185 pkt. Trener Wierietielny mówi, że dla pani to niewiele.

- W klasyfikację spojrzę dopiero po Tour de Ski. Wtedy sytuacja będzie klarowniejsza. Zobaczymy, o co mogę walczyć i czy jest jeszcze sens. Sądzę jednak, że motywacji nie stracę do końca. Był już sezon, w którym Puchar Świata zdobyłam w ostatnim biegu sezonu [w marcu 2009 r. Justyna została liderką PŚ dopiero po finale w Falun, wcześniej przez cały sezon ani razu nie była na pierwszym miejscu]. Dziś nawet nie wiem, na którym jestem miejscu.

Boże Narodzenie spędzi pani na nartach.

- W domu będę tylko w Wigilię, nazajutrz wyjeżdżam trenować. W Zakopanem nie ma tras, więc poszukam śniegu w Jakuszycach, a może w Szczyrbskim Plesie. Jadę sama, nie chcę obciążać drużyny, niech odpoczywają. Muszę przygotować się do Tour de Ski. Byłby to szczyt nieodpowiedzialności i brak profesjonalizmu, gdybym przez ponad tydzień nie trenowała na nartach.

Co może się dziać podczas Tour de Ski? Trener mówi, że Norweżki będą wyszykowane na nowo.

- Też nie mam złudzeń. To długa, monotonna, wyczerpująca impreza, startujemy niemal dzień w dzień i mogą pojawić się kłopoty zdrowotne. Nie zawsze jest tak, jakby się chciało, nie zawsze dopisuje szczęście. Nie nastawiam się na nic, oprócz tego, żeby o siebie dbać nawet aż do przesady. Nie może mi się przyplątać katar, bo z tego bierze się angina, antybiotyk i koniec marzeń o czymkolwiek. Na Tourze wszystko dzieje się szybko, o każdą sekundę trzeba walczyć od początku. Ważna będzie taktyka, czasem warto odpuścić jeden bieg, żeby w kolejnym zyskać, ale przede wszystkim muszę być zdrowa.

29 grudnia w Oberhofie nie mogę myśleć o piekielnym podbiegu na Alpe Cermis 8 stycznia. Chciałabym skończyć jak najwyżej, żeby to Alpe Cermis znowu było szczęśliwe. Ale do tego bardzo daleko. Tegoroczny Tour będzie dłuższy o jeden etap. Nie wiem, jak zareaguje organizm. Rok temu czwarty start okazał się masakrą. Byłam nieziemsko zmęczona, przeholowałam w trzech wcześniejszych biegach. Uratował mnie dzień wolny.

Czuje pani moc?

- Spokój. To najważniejsze.

Justyna pokazała, że potrafi deklasować Norweżki. Będzie faworytką Tour de Ski!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.