Włoszczowska i Piątek. Trener mistrzyni świata: Każdy medal można zaplanować

Kolarstwo ma 18 konkurencji olimpijskich. Potrzeba około 12 mln zł rocznie, żeby wyszkolić wielu medalistów igrzysk w Rio de Janeiro. Ja mogę zagwarantować sukces - mówi Andrzej Piątek, trener Mai Włoszczowskiej, która przed tygodniem wywalczyła mistrzostwo świata

Przemysław Iwańczyk: Dokładnie dwa lata temu, po zdobyciu przez Maję Włoszczowską wicemistrzostwa olimpijskiego, był pan w euforii, że w końcu coś drgnie w polskim kolarstwie. Nie zmieniło się nic, poza tym, że Włoszczowska sięgnęła teraz po mistrzostwo świata.

Andrzej Piątek: Zmieniła się tylko sytuacja naszej grupy, która działa teraz pod nazwą CCC Polkowice. Mamy w końcu sponsora Dariusza Miłka, który rozumie sport, bo sam był kolarzem. Dlatego o przyszłość jestem spokojny.

To jednak dotyczy grupy, w której pana kolarze jeżdżą na co dzień. Reprezentacja Polski to zupełnie inny, o wiele uboższy rozdział.

- Byłem kilka dni temu w ministerstwie i rozmawialiśmy na temat przyszłości. Wierzę, że do igrzysk w Londynie będziemy pracować w komfortowych warunkach.

W Warszawsko-Mazowieckiej Federacji Sportu też pan był? To przez tę instytucję przechodzą pieniądze dla Mai Włoszczowskiej z Klubu Londyn 2012. I z 620 tys. zł robi się pół miliona, bo federacja ma "koszty pośrednie".

- Spotkałem się z działaczami federacji właśnie w Ministerstwie Sportu. Ustaliliśmy zasady współpracy na przyszłość i mam nadzieję, że więcej na ten temat rozmawiać nie będziemy. Wolę nie kontynuować tego tematu, bo wierzę, że każda ze stron tego spotkania będzie wywiązywała się ze swoich zadań tak, aby grupa mogła pracować w dobrej atmosferze.

Tuż po mistrzostwie świata Włoszczowskiej mówił pan w wywiadzie dla "Gazety", że odżywki i proszek do prania dla najlepszej kolarki na świecie kupuje pan z własnej kieszeni. Co na to pana żona?

- Nie rozmawialiśmy na ten temat.

Ale chyba widzi, że trener jednej z najlepszych polskich sportsmenek musi dokładać do interesu.

- Wszyscy wiemy, że tak nie powinno być, a zwłaszcza na najwyższym olimpijskim poziomie. Jeśli mamy walczyć o medale igrzysk czy mistrzostw świata, trener w takiej ekipie musi skupiać się tylko na szkoleniu. Wtedy w Londynie bądź w Rio de Janeiro na kolarskim podium stanie nie tylko Maja, ale i inni Polacy.

W innych dyscyplinach aż tak nie narzekają.

- Zwłaszcza gry zespołowe funkcjonują na zupełnie innych zasadach. W rozbudowanych sztabach każdy odpowiada za swoją działkę, a trener tylko za to, by trenować zawodników. U nas mam w swojej grupie ludzi do pomocy, ale już na kogoś w rodzaju kierownika drużyny, który załatwiałby robotę papierową, niestety, do tej pory nie było nas stać.

Już mówiłem, potrzebuję w sztabie siedmiu zawodowców, żeby wszystko funkcjonowało na wysokim poziomie. Sprzęt, podróże, zgrupowania, konsultacje, starty, odżywki, do tego opieka lekarza specjalisty, który pracowałby z nami non stop. Załatwianie wszystkich spraw wymaga czasu i nerwów oraz oczywiście odpowiednich pieniędzy.

Pan ma jeszcze motywację? W kolarstwie górskim dużo więcej zdobyć się nie da.

- Mamy jeszcze do zdobycia złoty medal olimpijski. Będziemy celować w niego już podczas igrzysk w Londynie. Mówię to z pełną świadomością, zwłaszcza że będziemy mieli wielkie wsparcie ze strony ludzi i instytucji, o których mówiłem wcześniej.

Jak dla mnie jest pan kamikadze - mówi pan o złocie, a w kolarstwie górskim bardzo łatwo o wypadek, który pokrzyżuje plany.

- Kraksa może przytrafić się najlepszym, tak jak Majce na ostatnim treningu przed poprzednimi mistrzostwami świata. Była do nich przygotowana perfekcyjnie, tak samo jak teraz przed Kanadą. Czuję, że spełniam swoją rolę i mogę mówić o śmiałych planach, jeśli moja zawodniczka jest przygotowana w 100 proc. A jeśli rzecz dotyczy mistrzyni, która od Pekinu co roku staje na podium najważniejszych imprez, a tydzień temu była najlepsza na świecie, to jestem absolutnie pewien swoich słów.

Dodam też, że na najbliższych igrzyskach możemy mieć więcej niż jedną zawodniczkę na bardzo wysokim miejscu. Obok Majki jest jeszcze Ania Szafraniec i bardzo dynamicznie rozwijające się Ola Dawidowicz i Paula Gorycka.

Niech pan zaplanuje takie sukcesy dla całego polskiego kolarstwa, nie tylko dla "górali"...

- Tylko pod warunkiem, że zachowamy ciągłość szkolenia od juniora do seniora. Mamy trzy szkoły mistrzostwa sportowego, dwie z nich dla szosowców, wychodzi z nich wielu utalentowanych chłopaków. Ale co z tego, skoro większość przepada, bo nie ma w Polsce centralnego szkolenia kadr młodzieżowych. Polscy kolarze muszą być szkoleni mądrze i systemowo.

Mam plan takiego systemu dla wszystkich polskich kolarzy: górskich, szosowych i torowych. Marzy mi się, by Polski Związek Kolarski wdrożył go już od przyszłego roku, a wtedy zdążymy z przygotowaniem mistrzów już na igrzyska w Rio. Nie ma możliwości, by kolarz szkolący się w sumie przez siedem lat u fachowców wysokiej klasy, wiedzący, jak trenować, jak się odżywiać, jak się regenerować, jak słuchać własnego organizmu, nie znalazł miejsca w zawodowej grupie.

Jest jeszcze jeden warunek - w tryby takiego systemu muszą wpadać ludzie mający predyspozycje do kolarstwa, a nie wszyscy ci, którzy ,,coś tam" wygrywają. Szkolenie przypadkowego zawodnika, u którego po czterech latach stwierdza się zbyt słaby progres i go się wyrzuca z kadry, jest karygodne. Podstawą mają być kompleksowe badania - także psychologiczne - u każdego kandydata na kolarza. Trzeba w jak największym stopniu minimalizować ryzyko pomyłki. Tak postępuję ze swoją grupą, z reprezentacją, i mamy wyniki. W 2008 roku zrobiłem takie badania 26 zawodnikom i zawodniczkom z młodszych kategorii wiekowych. Z tej grupy parametry na mistrza miała tylko Paula Gorycka, która kilka dni temu sięgnęła po brązowy medal mistrzostw świata do lat 23 i jest wielką nadzieją polskiego kolarstwa.

Plan ciekawy, ale za co pan to zrobi, skoro PZKol zadłużony jest na około 12 mln zł?

- Na temat długów nie rozmawiam, bo mnie jako szkoleniowca w ogóle nie powinno to obchodzić. Kolarstwo, jak inne sporty, dotowane jest w dużej mierze z pieniędzy ministerialnych. Podjąłem się społecznej funkcji dyrektora sportowego w związku, bo wierzę, że właśnie w ministerstwie znajdą się pieniądze na wdrożenie mojego planu.

Duże to pieniądze?

- Kolarstwo ma 18 konkurencji olimpijskich. Żeby wyszkolić do nich kandydatów na medalistów, potrzeba - według moich rachunków - około 12 mln zł rocznie. Jeśli dostalibyśmy tyle, gwarantuję, że z igrzysk w Rio przywieziemy więcej niż jeden medal. Ile, tego jeszcze nie powiem, bo doskonały program to jedno, środki na jego realizację to drugie, ale jeszcze potrzeba fachowców, dzięki którym ta maszyna będzie funkcjonować. Nie tylko trenerów, ale i lekarzy, fizjoterapeutów, serwismenów.

W kolarstwie górskim od lat idziemy według klucza: znajdujemy talent, skupiamy wokół niego profesjonalistów, którzy doprowadzają go do mistrzostwa. My tych ludzi w Polsce mamy.

Trener mistrzyni: Na treningu kobiety są idealne ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.