Jerzy Janowicz: - John też był wybuchowy i impulsywny, rzeczywiście jestem trochę podobny. Fajnie to słyszeć, choć wolałbym, żeby pochwalił mój tenis, nie charakter. Opinie są różne, niektórym moje wybuchy się nie podobają. Nikogo nie obraziłem, nie skrzywdziłem, trochę sobie pokrzyczałem. Pracuje nad tym, żeby takich sytuacji było mniej.
- Nie znoszę sztuczności. Zawsze jestem sobą, nikogo nie naśladuję, nie kopiuję, nie gram. Gdyby wszyscy zachowywali się tak samo, byłoby nudno. Mnie emocje napędzają. Jak się zdenerwuję, to mnie to podpala i jestem jeszcze lepszy. Dzięki emocjom schodzi ze mnie napięcie, jestem na większym luzie, łatwiej mi się gra.
- W podstawówce zużywałem trzy dzienniczki na semestr, bo uwagi się nie mieściły. Mama była ciągle wzywana. Spokojne siedzenie na lekcji to była dla mnie największa kara. Odwracałem się, gadałem, ciężko było mi słuchać nauczyciela. Aktywny tryb życia po prostu. Tak mi zostało.
- Nie będę ułatwiał ci pracy. Sam sobie sprawdź. Ale nie było ich dużo. Dwa razy do roku to maks.
- Nie na korcie. To była kłótnia z dziewczyną. Ona też impulsywna, wybuchowa, więc było ostro.
- Kłótnia jako tako, ale związek źle, rozstaliśmy się.
- Może po tacie, ojciec też nerwus. Ale zazwyczaj i on, i ja walczymy w słusznej sprawie. On przez lata wojował z ludźmi, którzy we mnie nie wierzyli. Jak go wyrzucali drzwiami, to wchodził oknem, żeby zdobyć pieniądze, czy coś załatwić dla mnie. Ja mam zasady, nie denerwuję się byle czym, tylko jak ewidentnie sędzia mnie krzywdzi albo rywal gra nieczysto.
- Różni są tenisiści. Np. Radek Stepanek potrafi, przechodząc podczas zmiany stron, rzucić coś niemiłego, tak żeby sędzia nie słyszał, ale ty tak. Próbuje wytrącić z równowagi. Ale mnie to nie rusza, co najwyżej gram jeszcze lepiej, mam dodatkowego kopa.
- Nie mam idoli, nie wzoruję się na nikim. Za styl lubiłem Samprasa, a za charakter Safina. Federera lubię oglądać, ale ostatnio tęsknię za Nadalem, bo nie gra przez kontuzję już osiem miesięcy.
- Bo nie ma w nim sztuczności, zachowuje się tak jak w życiu.
- Sztuczny jest Djoković, on się popisuje, aktorzy. Federer jest gościem, który chce być ponad wszystko. Może w tym sensie jest w nim coś nienaturalnego, ciężko poczuć, że jest jednym z nas. Gdy tenisiści z niższych miejsc rankingowych protestowali, bo organizatorzy Szlemów płacą nam ledwie 14 proc. tego, co zarabiają, to Nadal, Murray i Djoković byli po naszej stronie, choć są milionerami, a Federer powiedział, że według niego "jest OK".
- Zawsze tak grałem. Już w turniejach dla 12-latków starałem się skracać wymiany, ryzykowałem, choć popełniałem mnóstwo błędów. Dookoła podpowiadano, że "trzeba biegać", "przebijać", że "co on gra?". Ale moi pierwsi trenerzy Piotr Grzelak, a potem Bogdan Wasiak mówili "Spokojnie Jurek, graj po swojemu, kiedyś to zaprocentuje". Dziś właśnie dzięki agresywnej grze pnę się w górę.
- 204 cm. Błędy biorą się stąd, że ludzie powielają pomyłki już krążące w sieci. Nikt nie pyta mnie. To jak z tymi butami Gortata. Ktoś napisał, że grałem w jego butach i ta bzdura teraz funkcjonuje w internecie jako prawda. Buty do kosza, a buty do tenisa, to inne bajki. Poza tym, ona ma numer powyżej 50, a ja mam 48.
- Bzdury. Gortat po prostu też jest z Łodzi, i też jest wysoki. Ktoś to połączył, bo uznał, że pasuje.
- W Polsce bez szans. Albo kupuję w USA, albo pytam producentów, czy by mi nie podarowali. Czasem dają, bo to reklama dla nich.
- Miłość nie wybiera. Podpatrywałem tatę, jak grał w tenisa po zakończeniu siatkarskiej kariery. Spodobało mi się, zacząłem trenować, oglądać w telewizji.
- Bez przesady, nie wyrywałbym kolegom piłki, nie jestem egoistą. Ale jeżeli na korcie polegam tylko na sobie, to czuję się lepiej. Jest efektowniej i efektywniej. Wolę sam wszystko kontrolować i do siebie wyłącznie mieć pretensje, jak coś nie wyjdzie.
- To zależy od kilku rzeczy. Piłki muszą być szybkie, odpowiednia wilgotność powietrza, temperatura. Z moim trenerem od przygotowania fizycznego Piotrem Grabią pracujemy ciągle nad serwisem. O 2-3 km na godz. da się jeszcze poprawić, ale bicie rekordu nie jest moim celem. Chcę piąć się w górę rankingu, wygrywać turnieje.
- Była. Przyszli szejkowie po wygraniu juniorskiego turnieju w Arabii Saudyjskiej. Powiedzieli, że mógłbym zmienić obywatelstwo. Od razu odmówiłem, nie brałem tego pod uwagę. Nie byłem aż tak zdesperowany. Rodzice jakoś umieli znaleźć pieniądze, żeby mi pomóc.
- Nie tylko dlatego. Kobiety szybciej zaczynają zarabiać. Spójrz na średnią wieku w pierwszej setce rankingu WTA i ATP. U nich to 20 lat, u nas 25 lat. Oznacza to, że dłużej dokładasz do interesu. A w Polsce jest naprawdę ciężko. Gdy w 2007 r. doszedłem do finału US Open, nikt się mną nie zainteresował. A wyjazdy, trenerzy, treningi kosztują majątek.
- Ok. 350-400 tys. zł rocznie, gdy masz 18 lat. Zarabiasz zero, bo jako junior nie możesz mieć dochodów.
- Mieli m.in. komis z komórkami, mały sklep z garniturami. Sprzedawali po kolei. Ale nie było zwątpienia, wierzyli we mnie cały czas. Zaryzykowali, postawili jak w ruletce na jeden numerek w kasynie. Teraz wychodzi na to, że trafili.
- W ogóle nie jesteśmy mentalnie przygotowani do wyczynowego sportu. Pieniędzy też nie ma wcale. Pamiętam, jak jeździłem na juniorskie turnieje, to najzdolniejsi rywale mieli wokół siebie sztab ludzi, a ja jednego trenera, który zresztą za moje pieniądze pojechał. W Krakowie, gdzie trenuje Agnieszka Radwańska, nie ma kortu twardego. To jest cyrk jakiś przecież. Jak o tym myślę, ciarki przechodzą. Dziwi mnie tylko, że potem ludzie, widząc jak nędzny jest nasz sport, oczekują od nas nie wiem jakich wyników.
- Bo najważniejszy w sporcie jest jednak charakter, nie pieniądze. Ja, nawet gdybym miał jakąś pomoc z zewnątrz, to bym tego nie przehulał. Nic sobie nie kupuję, nie wydaję na bzdety. Wiem, że kariera jest najważniejsza, trzeba inwestować w siebie.
- Półfinał w Paryżu z Gillesem Simonem, wyszło mi w nim wszystko. Poza tym, finał challengera w Scheveningen. Parę dobrych się znajdzie.
- Wystarczy wejść do internetu. Ja rzadko wchodzę, ale coś tam do mnie dociera przez znajomych. To niestety normalne, w naszym polskim kraju, taki szczególny rodzaj zazdrości. Ja, po przeczytaniu, że Robert Lewandowski kupił sobie samochód, nigdy bym się nie odważył napisać, że jest ciamajdą, i że nie umie grać, i że woda sodowa uderzyła mu do głowy, i że dlatego przegrał mecz. To jego życie, robi, co mu się podoba. Chce wydać pieniądze - wydaje. Chce iść na imprezę - idzie. Irytują mnie opinie w stylu, masz robić to i to. Wszystkim, którzy radzą mi, co mam robić, radzę, by zajęli się sobą.
- Zwisa mi to kompletnie. Nie czytam gazet. Jak ktoś chce sobie z aparacikiem marznąć na minus 30, żeby zrobić jakieś śmieszne zdjęcia, to niech sobie marznie. Mam to gdzieś.
- Za łóżkiem w domu. Żadne łóżko nie jest tak dobre i wygodne jak własne. Tylko w nim potrafię się dobrze wyspać. Tęsknię też za swoją poduszką. Zawsze, jak tylko mogę, zabieram ją ze sobą. Za znajomymi też tęsknię, ale nie mam ich dużo, bo dużo ludzi jest fałszywych. Przyjaźnię się z tymi, których znam od lat.
- Słucham house'u i hard style'u, ciężkiego brzmienia z głębokim basem. Zobacz sobie na YouTube taką imprezę w Belgii Tommorowland, coś w tym stylu. Dużo gram na PlayStation. Muszę mieć w ręku "kałacha", czyli Battlefield, Call of Duty. Nie cierpię gier sportowych, nienawidzę FIF-y. Z RPG Wiedźmin i Diablo mogą być. Bawię się różnymi programami na komputerze, hakerskimi na przykład. Elektronika, gadżety i komputery zawsze mnie pociągały.
- Lubię siatkówkę, kibicuję Skrze Bełchatów. Piłki nie lubię, oglądam tylko jak gra reprezentacja Polski. Wiem, że to nie jest wielki poziom, no ale jednak Polacy grają. Sporty ekstremalne lubię - XGames, freestyle na motocrossie.
- Ja też nie, bo to dwie różne dyscypliny sportu. Nie ma między nimi powiązania. Wszystko jest inne - różnorodność uderzeń, poruszanie się. Zawodniczki z czołówki nie umieją się ślizgać nawet na czerwonej mączce. Są ogromne różnice techniczne, taktyczne. Mówi się, że męski tenis jest bardziej profesjonalny, i coś w tym jest. Bardzo wiele zawodniczek jest trenowanych przez rodziców, w męskim tenisie tak się nie da. To wynika z tego, że w kobiecym psychologiczna strona jest ważniejsza - spokój, zrozumienie, akceptacja. U nas ważna jest technika, taktyka, wiedza typowo tenisowa.
- Jeśli była druga na świecie i była w finale Wimbledonu, to czemu nie? To nie fart i szczęście, tylko ciężka praca i umiejętności. Agnieszka mentalnie jest świetnie przygotowana do tenisa. Wiem, bo jej mecze czasem wyjątkowo oglądam (śmiech).
- Serena gra jak mężczyzna, jest ewenementem, ale jest jedna. Z resztą Agnieszka już wygrywała. Poradzi sobie.
- Czasu. Spokoju. Trzeba trenować ciężko. Federer nie wygrał 17 Szlemów za ładne oczy, ale dlatego że ciężko trenuje.
- Nie słucham ekspertów. Niech lepiej założą spodenki, wezmą dziecko i wyszkolą je na korcie. Wtedy pokażą, co potrafią. Przecież to takie proste.
- Potrafię grać na każdej nawierzchni. W poprzednim sezonie pierwsze challengery wygrałem na kortach ziemnych. Na wszystkich kortach lubię grać. Ale rzeczywiście tenis zwalnia. Chodzi nie tylko o korty, piłki też kiedyś były twardsze, szybsze, wytrzymalsze, a rakiety trwalsze. Kiedyś w jednych butach mogłem grać dwa miesiące, a teraz jedna para butów niszczy się po dwóch meczach.
- Pogoń za kasą. Produkują mniej trwałe rzeczy, żeby częściej je zmieniać.
- US Open. Jest atmosfera, która mi odpowiada, organizatorzy robią dużo rzeczy pod publiczkę. Ten Szlem żyje, jest show. Na Wimbledonie wszystko musi być grzeczne, jak w kościele.
- Nie złapać kontuzji, a jak da radę, utrzymać się w Top 30.
Rozmawiał Jakub Ciastoń
Zajmuje 26. miejsce na liście ATP. 22 lata. Łodzianin, syn byłych siatkarzy Anny Szalbot i Jerzego Janowicza seniora. W tenisa gra od 5. roku życia. Finalista juniorskich turniejów US Open i Rolanda Garrosa. W zeszłym roku wygrał trzy challengery ATP, doszedł do III rundy Wimbledonu i finału turnieju ATP z serii Masters w Paryżu, gdzie pokonał pięciu zawodników z Top 20 rankingu, w tym Andy'ego Murraya, trzecią rakietę świata.