Tour de Ski. Justyna Kowalczyk: To był świetny bieg

Trzy i pół kilometra przed metą usłyszałam, że mamy 46 sekund przewagi nad resztą. Pomyślałam: ? no, to pozamiatane?

Robert Błoński: Aż zaniemówiliśmy z wrażenia, kiedy widzieliśmy, jak świetnie pani biegnie.

Justyna Kowalczyk: Ja też zaniemówiłam, nie mogłam uwierzyć w to jak świetnie i szybko biegnie Therese Johaug. Nikomu i niczego nie chciałam udowadniać. Dla samej siebie chciałam tutaj dobrze pobiec. Zawody odbyły się w świetnych warunkach, w sumie to przy mojej pogodzie. Gdybym i dzisiaj nic tutaj nie zdziałała, więcej chyba mogłabym tu nie przyjeżdżać. Poważnie.

Zdeklasowała pani rywalki...

- W przeciwieństwie do dziennikarzy, ja staram się unikać takich słów jak deklasacja czy nokaut. Choć rzeczywiście to był świetny bieg. Nie tylko mój, ale i Theresy. Obie miałyśmy bardzo dobrze przygotowane narty, na zjazdach nikt nas nie doganiał, nawet wtedy kiedy rywalki miały taką możliwość. A przecież grupa zawsze jest szybsza niż pojedyncza biegaczka. Fajnie wszystko wyszło.

Żartowaliśmy, że tak się pani spieszyła do mety, bo zaraz po biegu trening na Alpe Cermis.

- Tak, tak, jasne (śmiech). Wybieram się na Alpe Cermis, żeby po raz kolejny zobaczyć finiszowe metry. Rano już byłam pod tą piekielną górą, oglądałam dobieg to początku wspinaczki. Chciałam sobie przypomnieć, jak wygląda ta trasa, żeby choć na chwilę odwrócić uwagę od różnych rzeczy, na przykład bólu, który mnie czeka.

Trener obawia się, że rano obudzi się pani z gorączką.

- Żadnych leków przyjmować mi nie wolno i tego nie zrobię. Czuję się dobrze, ale nie wiem, co będzie za kilkanaście godzin. Zjem czosnek, wypiję dobrą herbatkę i jakoś spróbuję obudzić się zdrowa.

Byliśmy zdziwieni, że biegnie pani akurat z Johaug. W piątek mówiła pani, że bieg za nią może przyprawić o atak serca. Tak szybko pracuje kijkami.

- Mamy różne style biegania. Ja biegam być może najdłuższym krokiem w czołówce PŚ, z kolei ona - może najkrótszym. Przez moment się zamyśliłam i zaczęłam biec jej rytmem. Zaczęłam bardzo sapać, a wcale nie przyspieszałam.

Zostawiła ją pani, kiedy chciała.

- Mniej więcej tak to miało wyglądać. Nie ma co ukrywać, jestem od Therese lepszą sprinterką. Jestem cięższa i na zjazdach byłam szybsza. Kiedy wiedziałam, że z tyłu nic nam nie zagraża, zaczęłam układać sobie w głowie scenariusz na ostatnie metry.

Współpraca z Norweżką układała się dobrze? Rozmawiałyście podczas biegu, ustalałyście, która kiedy prowadzi?

- Wszystko samo wyszło. Tam, gdzie były proste i zjazdy ja byłam pierwsza. Na samej górze też, bo jestem bardziej wytrzymała i pomagałam jej, żebyśmy biegły razem. Fajnie poukładała się ta polsko-norweska współpraca.

Nie widzieliśmy momentu, kiedy obie uciekłyście.

- Pierwsze 1700 m tej trasy to właściwie podbieg. I chyba, mniej więcej po dwóch kilometrach, odjechałyśmy. 3,5 km przed metą, po podbiegu, Mateusz Nuciak [serwismen Justyny - red] krzyknął mi, że mamy 46 sekund przewagi nad resztą. Wtedy pomyślałam " jest pozamiatane".

Justyna Kowalczyk w biegu marzeń ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.