Justyna Kowalczyk: Tak. Nie mam innego wyjścia. Takie rozstania nie są łatwe: dużo wspomnień, dużo emocji. Ale zdrowie mi na sto procent nie pozwoli tam wrócić. Kolano już nie da potrenować techniki łyżwowej. Za wiele ryzykuję. Oczywiście, jeszcze gdzieś się będę mogła stylem dowolnym przebiec. Ale nie mogę wykonać wielu ćwiczeń siłowych i dlatego ten styl dowolny się stał taki a nie inny. A po tym sezonie będę musiała w ogóle odstawić ćwiczenia łyżwowe i wtedy Tour de Ski jest już bez sensu. Widać było w tegorocznym wyścigu: Tour mi się posypał już po pierwszym etapie, gdy byłam 59. w sprincie dowolnym, i potem trzeba było bieg na 15 klasykiem zaczynać daleko z tyłu. Próbowałam się przepychać do przodu, zakwasiłam się, nie wytrzymałam biegu. Wyszło tak jak wyszło. Nie ma to już więcej sensu. Wystartowałam jeszcze ten jeden raz, bo chciałam się z Tourem pożegnać. Zostać z innymi wspomnieniami niż to omdlenie rok temu. No i już się pożegnałam, załatwione.
- Nie, dlaczego?
- Nie był torturą. Oczywiście jeśli na to spojrzeć po ludzku, a nie: wszystko co nie jest miejscem w czołówce to cierpienie i porażka. Przyjechałam przeziębiona, co nie jest nowiną, bo przeziębiona jestem od listopada. Ale to właśnie podczas Touru zaczęłam się czuć dobrze, coraz lepiej, drogi oddechowe się wreszcie uwolniły. Wtedy się pojawiły różne dziwne okoliczności: upadek na 10 km klasykiem w Oberstdorfie, problem z nartami na 10 km klasykiem w Val di Fiemme. Nie pobiegłam w klasycznych biegach tak jak się spodziewałam. Powinno być dużo lepiej. Nie zawsze się wychodzi z pracy dumnym z siebie. Ale póki się chce chodzić do pracy, nie ma problemu. Mnie się jeszcze chce. Pewnie, że dla psychiki to było trudne. Nie wychodziło. Ale sobie powiedziałam: nieważne jak, ja na to Alpe Cermis muszę dotrzeć. Dotarłam i nawet jestem z siebie dumna, że się nie poddałam wcześniej. Swoje po drodze przeżyłam. Ale ja w ogóle jestem człowiek przeżywający. W Tourach zwycięskich nie było dużo lżej. Po niektórych przez tydzień psychika wracała do normalności. Trudno było wrócić do treningu.
- Nie ma problemu. Kiedyś ja wbiegałam do dziesiątki, obijając stare gwiazdy. Teraz to mnie obijają. Dziewczyny są dobre, młode, zdrowe, mają świetne narty. Ich czas.
- Nie chcę być źle zrozumiana: ja się nie poddaję, nie obrażam na los. Po prostu taki jest sport. Przez lata wychodziło fantastycznie, byłam na szczycie. A teraz ze szczytu zeszłam, bo nadjechały mocniejsze dziewczyny. Ja dalej pracuję, staram się. Ale one są mocniejsze. Co nie znaczy, że nie powinnam zająć lepszego miejsca. Powinnam. Wydawało mi się, że jestem na to gotowa. Nie udało się. Początek był zły i potem poszło w dół. Nie byłam oczywiście gotowa na walkę o pierwszą piątkę, ale z innymi dziewczynami już można było powalczyć. No nic. Szkoda, że byłam jedyna z Polski, która w tym roku dotarła do mety.
- Gdybym w tym roku odpuściła starty takie jak Tour de Ski, tylko przyjeżdżała na wybrane biegi klasykiem, to za rok zostalibyśmy z jednym miejscem dla Polki w biegach dystansowych. A już mieliśmy kilka, gdy wygrywałam. Tak to wygląda, niestety.
- Takie mamy teraz zimy. Jeszcze nie było okazji pobiegać na dużym mrozie i w stabilnych warunkach, bez opadów. A na takie warunki mała grupa serwisowa może się dobrze przygotować. Wielkie grupy: Norwegowie, Szwedzi, Finowie, Rosjanie itd. zrobiły w ostatnich latach gigantyczny skok do przodu. Dużo ludzi na to pracuje, ci których widać i ci z zaplecza. Obmyślają koncepcje, szukają nowych technik, testują, inwestują. Nie wygramy tego wyścigu: nie wygra go Peep Koidu, odpowiadający za klasyk, bo jest jeden, ma dwie ręce, a tam są tiry i wielkie zespoły. Mogę tylko prosić opatrzność o pogodę.
- O przyszłości na razie nie myślę. Jeszcze mam sezon. Teraz przede mną dwa maratony, La Diagonela w Sankt Moritz i Marcialonga w Val di Fiemme. Przez najbliższe tygodnie będą takie Puchary Świata, na których nie jestem nikomu potrzebna: stylem dowolnym w Planicy i Nowym Meście. Będą tam też biegi drużynowe, których nie mam z kim pobiec. Więc teraz będę trenować we Włoszech, wystartuję w maratonach, a do Pucharu Świata wracam na początku lutego w Drammen. Tam się zaczyna seria zawodów w Norwegii, Szwecji, Finlandii. Potem jest kończący sezon Tour w Kanadzie i dopiero potem będzie myślenie o przyszłości. Trzeba zakończyć zimę, wciąż wierzę że jeszcze będzie podczas niej dobrze. Może tego nie widać i nie słychać, ale jest we mnie optymizm.