US Open. Chiński dzień konia. Radwańska poległa w II rundzie!

- Chinka grała jak w transie, nic nie mogłam poradzić, próbowałam, ale normalnie się nie dało! - mówiła smutna Agnieszka Radwańska, która niespodziewanie przegrała w II rundzie US Open z Chinką Shuai Peng 6:2, 1:6, 4:6. Polka zaprzepaściła ogromną szansę, bo w Nowym Jorku losowanie w tym roku wydawało się dla niej idealne.

Radwańska padła w II rundzie tak samo jak przed rokiem. Wtedy pod ostrzałem mocno bijącej piłki Rosjanki Marii Kirilenko, teraz zatrzymała ją podobnie grająca Chinka Peng, która w rankingu WTA zajmuje dopiero 61. miejsce.

Początek nie zapowiadał jeszcze katastrofy, bo pierwszy set Radwańska wygrała dość swobodnie, ale później na korcie zaczęły się dziać rzeczy bardzo dziwne.

Peng przeistoczyła się bowiem w robota, który biegał po linii końcowej bez wytchnienia i przebijał za siatkę niemal każdą piłkę. Agnieszka została zasypana gradem płaskich, mocnych uderzeń, spod którego nie umiała się już wydostać do końca meczu. Próbowała grać bliżej linii, ale kończyło się to błędami, a kiedy zmieniała rytm, Chinka umiała się przed tym obronić i znów grała za moment mocno i płasko. Dropszoty lądowały w siatce, serwis nie pomagał. - No ile można?! - krzyczała na siebie Agnieszka, gdy kolejna piłka była autowa. Chinka grała bardzo sprytnie, raz na jakiś czas posyłała wysokie piłki, trzymając Polkę daleko od siatki.

Radwańska umiałaby się wydobyć z tej pułapki, gdyby miała w swoim repertuarze tenisowym jakieś kończące uderzenie - np. mocny forhend. Ale nigdy kończącego uderzenia nie miała. Jeśli zabrakło też ryzyka i zaczepnych akcji ofensywnych, wojna na wyniszczenie musiała się skończyć chińskim triumfem. Peng tego dnia przebijała bowiem za siatkę wszystko, a Agnieszka tylko prawie wszystko. I to "prawie" robiło wielką różnicę.

Po każdym udanym zagraniu Peng zaciskała rękę i zastygała na moment w wojowniczej bojowej pozie. Agnieszka demonstrowała swój tradycyjny negatywny język ciała - stroiła miny i miała w oczach pretensje do wszystkiego dookoła.

Szachów w tym pojedynku też było sporo - Chinka brała przerwę medyczną, wróciła z bandażem, a Agnieszka wychodziła do toalety. Obie po powrocie uderzały ze zdwojoną zawziętością. Na koniec okrzyk zwycięstwa wydała z siebie Peng. Wygrała w pełni zasłużenie.

- Dzień konia, chiński dzień konia - powiedział po meczu Sport.pl trener Robert Radwański. - Peng grała świetnie. No kto to widział, żeby ona kiedyś posłała dwa asy w jednym gemie? Agnieszka w trzecim secie przegrała walkę, ale zawaliła początek drugiego seta. Zdekoncentrowała się i zamiast pójść za ciosem zrobiło się od razu 0:3. Ten mecz przegrała na początku tego seta, bo Chinka złapała wiatr w żagle. Czego zabrakło? Tego, co zwykle, większe agresji przy ważnych punktach, gdy gra była na stykach, choć nie wiem, czy to by wystarczyło na chiński dzień konia. Szkoda tej porażki, co tu dużo gadać - przyznał spokojny wyjątkowo Radwański.

Wydawało się, że Agnieszka miała wymarzone losowanie, bo na horyzoncie do ćwierćfinału nie było ani Venus Williams, ani Clijsters, ani Szarapowej, ani Kuzniecowej, czyli mocnych tenisistek z którymi zazwyczaj przegrywa. Czekały ją ewentualne pojedynki z Wierą Zwonariewą w IV rundzie i Jeleną Janković w ćwierćfinale, a w III rundzie z Niemką Andreą Petkovic. Wszystkie były teoretycznie w jej zasięgu, tym bardziej, że Polka bardzo solidnie grała przez ostatni miesiąc poprzedzający US Open.

Szkoda też punktów do rankingu WTA, których Polka nie zarobi wcale, bo obroniła tylko znikomą zdobycz z poprzedniego roku. Zamiast przesunąć się w górę, zapewne wypadnie z dziesiątki WTA, choć to nie jest do końca pewne. Zawodniczki zajmujące miejsca wokół Radwańskiej padają powiem w Nowym Jorku gromadnie - w turnieju nie ma już m.in. Na Li, Wiktorii Azarenki, czy Marion Bartoli.

- Jasne, że jestem strasznie rozczarowana. Druga runda to nie jest coś, po co się przyjeżdża na Wielki Szlem - powiedziała Sport.pl Radwańska po meczu. - Nie mam jednak samej sobie wiele do zarzucenia. Wiem, kiedy przegrywam, bo gram źle. To nie był ten przypadek. Może tych nie skończonych piłek było za dużo. Miałam kilka okazji, żeby zabić piłkę, ale tego nie robiłam, co obracało się potem przeciw mnie, bo wymiana trwała dłużej. Ona grała za dobrze, płasko, bardzo głęboko, wszystko jej wchodziło. W ostatnim gemie myślałam, że jeszcze się odłamię, bo może ona "zahebluje", pęknie trochę psychicznie, a ona dwa asy w takim momencie posłała - dodała Agnieszka. Zapytana, czy mogłaby ten mecz porównać do jakiejś innej swojej porażki, przywołała wspomnienie przegranej z Jarosławą Szwedową w II rundzie Rolanda Garrosa. Rywalka też grała płasko, mocno i mało się myliła.

Skąd się biorą takie "dni konia", że 61. tenisistka świata, która nie jest nawet najlepszą Chinką, gra nagle tak dobrze? - Taki jest kobiecy tenis - wzruszyła na koniec ramionami 10. rakieta świata.

Porażka w II rundzie w Nowym Jorku kończy najgorszy od trzech lat rok w Wielkim Szlemie w wykonaniu Polki. Po raz ostatni nie dotarła ani razu do ćwierćfinału w 2007 r. W tym roku tylko w Australii i Wimbledonie udało jej się przejść II rundę. W Melbourne grała w III, a w Londynie - w IV.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.