Joanna Sakowicz-Kostecka: Już wcześniej wiedziałam, że coś jest nie tak z jej stopą. Rozmawiałam z Agnieszką, tłumaczyła, że i nogi, i ręce już nie wytrzymują tych obciążeń, które wytrzymywały kiedyś. Trudno się dziwić, w jednym z wywiadów podkreślała, że młodsza już nie będzie, przypominała, że przez całą karierę nie opuściła żadnego turnieju wielkoszlemowego.
- Zawsze była gotowa, a miała już kiedyś problemy z dłonią i ze stopami, więc należało się spodziewać, że to wróci. Powiem szczerze - bardziej bym się martwiła, gdyby zagrała w Madrycie i w Rzymie. Bo jej forma, jej ostatni mecz w Stuttgarcie [2:6, 4:6 z Jekatieriną Makarową] delikatnie mówiąc nie napawał optymizmem.
- Myślę, że wszystko się skumulowało. Uważam że największy problem u Agnieszki jest z motoryką. Teraz trzeba na to położyć nacisk w przygotowaniach do dalszej części sezonu. Wiadomo, że na kortach ziemnych raczej nie ma co się spodziewać po Agnieszce cudów. Rolanda Garrosa zagra, no bo jak można odpuścić turniej wielkoszlemowy, prawda? Ale nie będę zaklinać rzeczywistości, mówić, że a nuż coś zaskoczy. Nie spodziewam się, żeby w Paryżu cokolwiek miało zaskoczyć, Agnieszka pojawi się tam z przyzwoitości, z obowiązku i każde zwycięstwo tak naprawdę trzeba będzie uznawać za sukces, bo w takim jest teraz momencie, taką ma formę i tak utrudnione przygotowania z uwagi na uraz stopy. Ale liczę, że wraz z nadejściem sezonu na trawie w Agnieszkę wstąpi dodatkowa mobilizacja. Ona nigdy nie ukrywała, że to jej ulubiona nawierzchnia i jej ulubiony czas. Tylko tu też na pewno nie będzie tak, że pierwszy turniej na trawie i od razu sukces. Raczej jeśli już faktycznie miałby nadejść jakiś przełom, to spodziewałabym się go dopiero na Wimbledonie. Wcześniej na fajerwerki na pewno nie liczę.
- Trzeba pamiętać, że już odpuszcza Madryt, czyli zalicza jej się zero punktów do rankingu, zero miałaby też z Paryża. To już nie jest dobre dla pozycji w rankingu. Poza tym jeśli to nie jest uraz z tych najpoważniejszych, to każdemu zawodnikowi odpuszczenie turnieju wielkoszlemowego przychodzi z największym bólem. Nie mówię o braku premii za startowe. To ból mentalny, z którym przez jakiś czas trudno się pogodzić. Agnieszka na pewno po Paryżu wiele nie oczekuje, więc jeśli coś tam wygra, to będzie miała fajny bodziec. A jeżeli szybko przegra, to dużej straty nie będzie miała, bo będzie mogła uznać, że zakładała taki scenariusz.
- Na razie marzenia o szlemie bym odłożyła. W tym roku nie widzę Agnieszki wygrywającej turniej wielkoszlemowy.
- To nie ma absolutnie żadnego znaczenia. W ogóle bym na to nie patrzyła, bo jest kilka innych tenisistek, z którymi każda zawodniczka może mieć problem. Agnieszka dokładnie tak samo podchodzi do sprawy. Mówiła, że nic to nie zmienia, że nie ma Williams. Amerykanka już miała kilka takich sezonów, że pauzowała przez kontuzje i niczego to nie zmieniło. Jedynie marketingowo, wizerunkowo trochę tenis cierpi, bo oprócz Marii Szarapowej nie ma teraz gwiazdy, która by ciągnęła ten wózek. Ale cały czas jest z kim przegrać. W tym roku na pewno nie spodziewam się zwycięstwa Agnieszki w którymś turnieju wielkoszlemowym.
- Ucieka, tak. Ale stwierdzeniem, że Agnieszka Radwańska nigdy nie wygra turnieju wielkoszlemowego każdy bardzo ryzykuje. Dokładnie to samo dwa lata temu można było mówić o Andżelice Kerber, a nawet były większe przesłanki, żeby tak uważać. Albo kiedyś o Marion Bartoli. To jest sport, tu nie można wszystkiego wywróżyć z fusów. Można jedynie na mocy pewnych przesłanek, obserwacji, wywnioskować co się zdarzy w ciągu kilku najbliższych dni, może tygodni.
- Wypowiedź tego pana to skandal. Określenia o "czeladniczkach" czy wręcz "turystkach" zazwyczaj padają z ust ludzi, którzy się kompletnie nie znają, a pan Eisenbund przecież siedzi w tenisie po uszy. W odniesieniu do tego, że te słabsze zawodniczki dużo podróżują z turnieju na turniej, ciułają punkty. Ale powiedzieć tak o Agnieszce i Karolinie Woźniackiej? Bardzo nie na miejscu. W ogóle to nie tylko one się wypowiedziały negatywnie o Szarpowej, ale robili to też mistrzowie wielkoszlemowi. Czyli ten pan się skompromitował. Bardzo mi się nie podoba również sposób, w jaki Szarapowa jest witana. Bo samo to, że wraca jest normalne. Odkupiła swoje winy, pauzowała 15 miesięcy.
- Cała sprawa jest - delikatnie mówiąc - niezbyt przejrzysta, ale musimy bazować na faktach, na tym co jest. Skoro to była jej pierwsza wpadka, to miała prawo wrócić, jak każdy inny sportowiec po pierwszej wpadce dopingowej. Każdy przypadek dopingu jest rozpatrywany indywidualnie. I to nie są moje słowa, tylko pana Michała Rynkowskiego z Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Mówił je na konferencji o psychologii sportu, gdzie byłam jedną z prelegentek, a on występował przed mną i tłumaczył, że każdy przypadek jest traktowany indywidualnie, bo różny jest ciężar gatunkowy przewinień. Tu okolicznością łagodzącą było to, że środek [meldonium] był przez lata dozwolony. Dla mnie niesmaczne jest tylko, że jej powrót jest tak gloryfikowany, bo to nie jest powrót po kontuzji czy po urodzeniu dziecka, tylko po zawieszeniu za stosowanie niedozwolonych środków. Obrońcy Marii ciągle się powołują na Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie. Dobrze, ale ten trybunał jedynie złagodził karę, a nie uznał Szarapowej za niewinną. Gloryfikowanie jej powrotu nie jest więc na miejscu, a już tym bardziej nie jest w porządku porównywanie jej powrotu do powrotu Rogera Federera czy Rafaela Nadala po kontuzjach. To jest po prostu śmieszne.