Tysiące kciuków w górę dla Janowicza - Facebook Sport.pl
W sobotę Jerzy Janowicz pokonał 20. tenisistę na świecie Gillesa Simona 6:4, 7:5 i awansował do finału turnieju ATP Masters 1000 w Paryżu. W niedzielę zmierzy się w nim z piątym na świecie Hiszpanem Davidem Ferrerem. W rozmowie ze Sport.pl Janowicz mówi o zmęczeniu i szoku wywołanym nagłą popularnością.
Jerzy Janowicz: Fresh, fresh [śmiech].
- Wiem. Widziałem je. To miłe, że pojawiają się moi kibice.
- Owszem, od trzech dni kompletnie nie mam apetytu. Raczej coś podjadam, niż jem. Spać też nie mogę. Ostatnia noc i tak była super, bo przespałem chyba pięć godzin. Przed Murrayem były tylko dwie.
- Ale te emocje gdzieś się kłębią. Umówmy się, to przecież nie jest dla mnie normalna sytuacja, by dzień po dniu wygrywać z czołowymi tenisistami świata. Pierwszy raz w życiu mnie to spotyka. Nie potrafię się ot tak do tego przyzwyczaić. Tysiąc telefonów. Trzy tysiące wiadomości na mailu. Nie umiem tego normalnie zaakceptować. Może kiedyś przywyknę, teraz jeszcze nie.
- To szybkie przełamanie sprawiło, że ten pojedynek tak dobrze się dla mnie ułożył. Z kolei Simona postawiło to pod ścianą. Wiedział, że każdy kolejny błąd może go kosztować przegranie całego meczu. Ja nie miałem wiele do stracenia. Dbałem głównie o to, by nie przegrywać własnych piłek i czekałem na drugą okazję do przełamania. Cierpliwie, prawie cały drugi set.
- Taki jest ten mój tenis. Mam świadomość, że to dość nietypowa kombinacja mocnych i szybkich ataków przemieszanych z dropszotami. Tak się nauczyłem grać. A to czy zagram skróta czy mocną piłkę decyduje się w czasie zapewne krótszym niż pół sekundy. Instynkt o tym decyduje i obserwacja tego, gdzie stoi i co robi rywal.
- I to niekiedy nawet w dość brzydki sposób. Dostałem brawa za zepsuty pierwszy serwis, a jak raz zaserwowałem podwójny błąd, to spotkało się z aplauzem. Rozumiem, że kibicuje się swojemu, ale po takich błędach klaskanie raczej jest niefajne. Może i takie zachowanie mogłoby mnie zdeprymować, ale nie tutaj i nie teraz. W każdym meczu czuję się tak nabuzowany adrenaliną, że nic nie jest w stanie wytrącić mnie z równowagi. Dopiero potem sobie myślę, że czasami kibice zachowywali się niefajnie. Na koniec jednak wszystko wróciło do porządku i publiczność doceniła moją wygraną.
- Ja mam swoją taktykę. Gram tu mój najlepszy tenis w życiu i nie ma sensu tego zmieniać. Nadal pełna koncentracja nad każdą piłką i każdą akcją. David Ferrer gra podobny tenis jak Simon. Też bardzo dobry w defensywie, szybko biega, dochodzi prawie do każdej piłki.
- Oj, myślę że jeszcze nie. Że rodzice znacznie więcej włożyli w moją karierę i to nie tylko materialnie. Trzeba wygrać jeszcze finał. Może wtedy się zbilansuje (śmiech).
- Mam tego świadomość. Choć z drugiej strony jak sobie przypomnę własne myśli sprzed tygodnia, to ciągle nie wierzę. Przyjechałem tu przecież powalczyć. Myślałem sobie: zagram eliminacje, może się uda wejść do turnieju głównego. Przecież nierozsądne byłoby myśleć, że zagram w finale. Jak często zdarza się, by zawodnik z rankingiem 69 przeszedł od eliminacji do finału Mastersa? Ja nie pamiętam takiego przypadku. Ale jak już tu dotarłem, to teraz pozostało tylko wziąć najwyższą pulę.
- Tak po meczu z Murrayem miałem pierwszy termin wylotu. Na szczęście musiałem go odwołać. Potem już kolejnego przekładania nie było.
- Myślałem tylko o kolejnych meczach, nie wybiegałem daleko w przód. Po prostu rezerwacja poczekała aż do ostatniego dnia turnieju.
- Nic materialnego nie jest w stanie mi przypominać tego, co mam w głowie. Tych wrażeń jest tak dużo, że nie ma czasu ani miejsca w głowie, by myśleć o jakiś pamiątkach.