Kamil Stoch: Niebywałe. Nie umiem tego opisać. To coś wyjątkowego. Konkursy w Zakopanem zawsze traktujemy szczególnie, inaczej niż wszystkie inne. Bo są u nas. Bo są tak nieprawdopodobnie piękne ze względu na naszych kibiców. Dla nas to najważniejsze starty w sezonie oprócz oczywiście igrzysk i mistrzostw świata. Kiedy stałem na podium i słuchałem hymnu, czułem, że spełnia się jedno z moich marzeń. Zawsze chciałem wygrać, zawsze chciałem usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Śnię, co prawda, żeby to było kiedyś na igrzyskach, ale hymn tutaj, w otoczeniu tysięcy biało-czerwonych flag, to również coś wyjątkowo pięknego. Tego śpiewania razem z kibicami nie zapomnę do końca życia.
- Może dlatego, że byłem dobry? (śmiech) Nie przeszkadzał mi padający śnieg, skakaliśmy naprawdę w trudnych warunkach, które ja lubię.
- Nie. Myślałem o tym, że przecież zawsze chciałem być dokładnie na tym miejscu, które zajmowałem po pierwszej serii. Czyli być liderem. I tak naprawdę, to nie ma się czego bać, bo cel osiągnąłem i jak już się tam znalazłem, to nie chciałem tego popsuć. Zawsze chciałem wygrywać i głupio byłoby taką szansę zmarnować. Udało mi się, choć ten drugi skok trochę spóźniłem. Za to w pierwszym odbiłem się idealnie, tylko po wyjściu z progu prawym barkiem za mocno przekrzywiłem się w kierunku narty i musiałem korygować lot, żeby nabrać wysokości. Na szczęście nie miało to większych konsekwencji. Powiem szczerze, że lubię takie warunki do skakania jak dzisiaj.
- Nie tak do końca. Nie jestem anonimowym zawodnikiem w Pucharze Świata. Potrafiłem wygrywać kwalifikacje do konkursów, potrafiłem być wysoko po pierwszej serii, potrafiłem wygrywać zawody letniej GP. Radziłem sobie już z sytuacjami stresowymi, ale rzeczywiście w sobotę i niedzielę skakałem jak wcześniej w Zakopanem na treningach. Swobodniej i spokojniej. W pewnym momencie tego sezonu byłem bardzo zdenerwowany i taki wyprowadzony z równowagi. Miałem znakomite lato, skakałem świetnie, lądowałem na podium. A zimą nagle przestało mi iść. I to mnie zdezorientowało, bo przecież przez dwa miesiące nie mogłem zapomnieć, jak się skacze. Ja wiem, że mam umiejętności na czołową dziesiątkę Pucharu Świata. Awansować do niej to moje następne marzenie i jestem tego coraz bliżej. Do równowagi zacząłem wracać już podczas Turnieju Czterech Skoczni, w Garmisch-Partenkirchen zająłem ósme miejsce. Potem była przerwa i spokojne treningi na Wielkiej Krokwi zamiast wyjazdu do Japonii.
- Tak naprawdę, to nie wiem. Skakałem swobodnie, wszystko mi się udawało. Tak jak latem. Wiedziałem, że kiedyś wszystko, nad czym pracowałem, "zaskoczy" jak należy. Cieszę się bardzo. Choć nie uważam, bym dziś wygrał sam ze sobą. Dziś nareszcie wszystko poukładało się idealnie. I nadszedł moment, na który od zawsze czekałem ja i moi trenerzy.
- W pierwszym miałem gorsze warunki, ale bardzo fajnie wyszedłem z progu. W drugim korygowałem.
- Niestety. Upaść w takim konkursie, przy naszej publiczności, to na pewno dla niego dramat. Ale to są skoki narciarskie i to mogło się przytrafić każdemu. Skakaliśmy w ciężkich warunkach. Ja dziś się bardzo cieszę, ale moje myśli są również z Adamem. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, wróci na skocznię i znowu będziemy skakać razem. W Oslo są dwa konkursy drużynowe, czyli osiem skoków oddanych przez czterech zawodników. Każdy musi skoczyć tak, jak potrafi. Jeśli szczęście pomoże, to może być miło. Mnie odpowiada nowa skocznia w Holmenkollen, jest podobna do tej w Ga-Pa. A ja lubię takie profile. W ubiegłym roku w Oslo wygrałem kwalifikacje... Zobaczymy, co będzie na MŚ.
Szusowanie alternatywne