W piątkowych treningach i kwalifikacjach skakałeś przeciętnie, w sobotnich zawodach było już lepiej, ale chyba mimo wszystko nie pokazałeś pełni swoich możliwości?
- Moje skoki były w miarę poprawne. Nie były najlepsze, ale takie solidne. Rzeczywiście czułem się lepiej niż w piątek, byłem już mocniejszy fizycznie. Z każdym skokiem przyzwyczajam się też do tego obiektu
Jesteś zmęczony po wyprawie do Sapporo?
- Tak, na pewno te konkursy mnie trochę kosztowały. Czułem to zwłaszcza w piątek, dzisiaj już było trochę lepiej. Ale nie będę się tłumaczył zmęczeniem. Ważniejsze jest to, że jeszcze do końca nie wyczułem skoczni.
W tygodniu od Sapporo do Predazzo nie skakałeś. Może to był błąd?
- Uznaliśmy z trenerem, że będzie lepiej, jak odpocznę. Uważam, że to było dobre posunięcie. Musiałem poszukać świeżości.
W pierwszej serii miałeś dużo słabszy wiatr pod narty niż najgroźniejsi rywale, podczas drugiej próby wiatr wiał ci w plecy. Gdyby warunki były lepsze, byłbyś na podium?
- Nie będę się rozczulał i zasłaniał warunkami. Być może nie miałem najlepszych, ale też nie były tragiczne. Jak mówię - skoki nie były takie, jak powinny.
Mówisz, że nie możesz się przyzwyczaić do skoczni. To znaczy, że za nią nie przepadasz? W 2008 roku, zajmując tu szóste miejsce, tak naprawdę po raz pierwszy pokazałeś się światu.
- Pamiętam tamten konkurs i naprawdę bardzo lubię tu skakać. Wczoraj i dziś coś mi nie grało, ale może jutro już będzie lepiej.
Z czym konkretnie masz problem?
- Z odbiciem, bo rozbieg jest długi, moment przejścia do progu też jest długi, a przed samym progiem jest płasko. Czyli jest zupełnie inaczej niż w Zakopanem i w Sapporo, gdzie ostatnio skakaliśmy. Muszę się do tego przyzwyczaić.
W pierwszej serii startowałeś z platformy numer pół. Rzadko spotykana sytuacja.
- Przed mistrzostwami świata, które odbędą się tu za rok, organizatorzy powinni dobudować belki. Bo kiedy tak wiało pod narty, przydałoby się start jeszcze obniżyć.