Rafał Jackiewicz: Nie poddam się, jeszcze namieszam w boksie!

4 września na gali w słoweńskiej Lublanie boksujący w kategorii półśredniej Rafał Jackiewicz przegrał na punkty z faworytem miejscowej publiczności Dejanem Zaveckiem, tracąc tym samym szansę na zdobycie jako czwarty Polak w historii zawodowego mistrzostwa świata. - Mówi się, że nie jest ważne, jak upadasz, ale ważne jest jak wstajesz. A ja nawet nie upadłem, po prostu przyklęknąłem. Nie poddam się - zapewnia w wywiadzie dla ringpolska.pl ?Wojownik?, dodając, że jest już gotów na kolejne duże wyzwania.

Ciężko było pozbierać się po porażce z Zaveckiem?

Rafał Jackiewicz: Tydzień żałoby i się pozbierałem... Już jest dobrze, normalnie, ale wiadomo, że serce boli, bo przegrałem walkę. Nie ma już o czym mówić. Przepraszam tylko tych, którzy we mnie wierzyli, dziękuję moim trenerom i promotorom i obiecuję, że jeszcze stoczę niejedną dobrą walkę i jeszcze namieszam w boksie.

Po walce wyglądałeś na mocno opuchniętego. Szybko się tego zagoiło?

- To nie była opuchlizna, raczej obcierki - rękawice były małe, Zaveck bił mocno, ale to naprawdę było tylko pościerane. Miałem jeszcze pękniętą powiekę, na trzy szwy, ale po trzech dniach praktycznie nie było żadnego śladu.

Znalazłeś siłę, by obejrzeć pojedynek z Zaveckiem?

- Oglądałem tylko kawałek, jeszcze nie teraz... Wiem, że przegrałem, co tu dużo mówić. Dałem z siebie wszystko w tamtym momencie. Nie mogłem zrobić więcej, byłem bezradny, chociaż miałem świetne przygotowania, byłem w świetnej formie. Co zawiodło? Jedyne wyjaśnienie jest takie, że przed walką siedziałem na Słowenii sześć dni. Odpoczywałem, za bardzo się wyluzowałem. To wszystko, w co się wkręcałem od kilku miesięcy, zeszło ze mnie. Pamiętam, że jak wcześniej opowiadałem o tej walce, aż przechodziły mnie dreszcze. I to wszystko gdzieś uciekło. Za dużo było odpoczynku, za dużo spokoju, ja tak nie mogę. W moim życiu musi się ciągle coś dziać, taki już jestem.

Czyli wniosek na przyszłość - takie długie obozy, wyciszenie, to nie jest dla ciebie dobry pomysł...

- Najgorsze było te sześć dni na Słowenii. Było jak w sanatorium - cisza, spokój, odpoczynek, spacerki, leżenie w pokoju - nudy. Nie mogłem się wkręcić w walkę. Dodatkowo przytłoczyło mnie wszystko, co wziąłem sobie na głowę. W ringu nic mi nie wychodziło, byłem po prostu bezsilny. Ja po walce nawet nie wiedziałem, co mam powiedzieć - przecież przygotowania były takie świetne, a wyszło jak wyszło... Nie poddaję się jednak, walka to jest moje życie, walczę dalej...

Jest w tobie teraz taka mocna determinacja, by wrócić tam, skąd spadłeś?

- Mówi się, że nie jest ważne, jak upadasz, ważne jest jak wstajesz. A ja nawet nie upadłem, po prostu przyklęknąłem. Te trzy miesiące treningów na pewno nie pójdą na marne i na pewno zaowocują w następnych walkach. Zresztą powiedziałem promotorowi, że nie chcę teraz żadnego pojedynku "na przetarcie", bo nie mam czasu na przetarcia. Chcę mocnego zawodnika, żeby piąć się w rankingach i może kiedyś dostać kolejną szansę. Ja naprawdę się nie poddaję.

Wracając do walki z Zaveckiem, co się dokładnie stało? Nie czułeś siły w nogach, w rękach? Nie było widać twojej szybkości z poprzednich pojedynków...

- Nie czułem siły w głowie, bo nie byłem w stanie się zmobilizować do tego, co miałem robić. Byłem świetnie przygotowany, wiedziałem, co mam robić w ringu, czego nie robić, jednak robiłem dokładnie odwrotne rzeczy. Chodziło o głowę. Ta cisza i spokój mnie zabiły. Ja jestem takim chamem, taką wszą - to jest mój główny atut obok serca do walki i umiejętności. W tej walce zabrakło mi tej iskry, tego jaja. Ja wyszedłem, odwaliłem pańszczyznę i poszedłem do domu. Byłem bezradny. Naprawdę wierzyłem we wszystko, co mówiłem przed walką i nie cofnąłbym teraz tych słów.

Zaveck bił mocniej niż w pierwszej walce? Wydawało się, że obawiasz się wejść z nim w wymianę cios za cios...

- Bił mocniej, ale ja się niczego nie obawiałem, po prostu nie mogłam się zebrać. Zaveck szedł na mnie odkryty, ze szczęką do góry - wiedziałem, co mam zrobić, a jednak tego nie robiłem, bo nie mogłem. Ludzie mówią, że to może przez szóstą rundę z Rodriguezem, może przez dużą widownię. Nieprawda i mówię to szczerze - ja czułem się bezsilny, bezradny. Trener próbował mnie pobudzić, trochę się na mnie wkurzał, miał rację, ale ja wtedy nie mogłem nic więcej z siebie dać, bo dałem z siebie wszystko co mogłem w tamtej chwili.

Wiadomo, kiedy wrócisz na ring?

- Chciałbym zaboksować osiem lub dziesięć rund 20 listopada, a potem na początku roku może promotorzy coś wykombinują. Będzie wakujący tytuł mistrza Europy, ja jestem pierwszy w rankingu, challengerem jest Leonard Bundu - możemy ze sobą walczyć o pas. Zobaczymy, co wymyślą promotorzy, ja jestem w każdej chwili gotowy na każda walkę, potrzebuję tylko 6-7 tygodni na przygotowania. Zobaczycie - to będzie znów ten prawdziwy Jackiewicz, taki jak przez ostatnie dwa lata, a nie spokojny, cichy uśmiechnięty chłopak.

Więcej o boksie czytaj na Ringpolska.pl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.