Boks. Krew na ringu, czyli czy będzie pojedynek. Manny kontra Money

Jeśli niepokonany Floyd Mayweather jr spotka się z Mannym Pacquiao, będzie to największa walka małych ludzi o największe pieniądze

Sobotni pojedynek Mosleya i Mayweathera jr. w wadze półśredniej (66,7 kg) znów pokazał, jaką siłą jest dobry boks. Gdyby nie rozległa pustynia Nevada, w Las Vegas zabrakłoby pewnie miejsca na limuzyny dla VIP-ów. Gwiazdy show-biznesu i sportu kłębiły się w miejscach za 6 tys. dol. sztuka, wśród nich Muhammad Ali i Mike Tyson. Prawdopodobny dochód Floyda Mayweathera jr. to minimum 22,5 mln dol. (ale może zarobić nawet do 40 mln dol.), więc nie można się dziwić, że Floyd ma pseudonim "Money", czyli Szmal, Kasa, Forsa, Pieniądz, Mamona, i że gdy w sobotę wychodził z szatni do ringu, brzmiał przebój "Money", a z sufitu hali największego w Las Vegas kasyna MGM Grand, frunęły fałszywki studolarówek z Benjaminem Franklinem na awersie. Nikt też się specjalnie nie dziwił, że stawką walki nie jest tytuł Mosleya - z powodu odmowy zapłacenia przez milionera Mayweathera opłaty licencyjnej federacji WBA.

Floyd napracował się ciężko, 38-letni Shane Mosley był godnym rywalem. Pojedynek trwał co prawda 12 rund - w drugim starciu Floyd był nawet poważnie zagrożony nokautem - ale w końcowym rozrachunku sędziowie uznali, że był jednostronny. 119:109 od dwóch sędziów, 118:110 od jednego świadczy, że w ringu panował Mayweather jr - szybszy, precyzyjniejszy, wszechstronniejszy niż świetny rywal.

Następna walka - z Mannym Pacquiao - przyniosłaby morze, wręcz ocean pieniędzy. Dochód dla wszystkich zaangażowanych i honoraria pięściarzy, jakich w boksie dotąd nie było. 200-250 mln dol. budżetu w wydarzeniu, które z przerwami między rundami może potrwać najdłużej 47 minut! Czyste szaleństwo, ale nie w nie do końca normalnym świecie boksu.

Dochody z walki pozwoliłyby na wypłacenie nawet 50 mln dol. honorarium dla rywali i zarazem groziłyby finansowym przegrzaniem bokserskiego rynku przez najbliższe miesiące - to wiadomość niezbyt korzystna dla Tomasza Adamka.

Sobotnie wydarzenie pokazała w USA stacja HBO w systemie pay-per-view (60-70 dol. za transmisję), i zapewne ona pokaże również megawalkę. Właśnie ta stacja szuka budżetu i przeciwnika dla Adamka. Jeśli więc Filipińczyk Pacquiao z Amerykaninem Mayweatherem zechcą się spotkać jesienią, Polaka pojedynek o tytuł przesunie się o jakieś pół roku - na wiosnę 2011.

Jednak najpierw pięściarze muszą się dogadać i uszczęśliwić swoich promotorów, menedżerów, trenerów, pomocników i pomagierów oraz HBO. Ilu ich jest, można się przekonać, obserwując tłum na ringu po zakończeniu walki albo oglądając oficjalną ceremonię ważenia, gdzie na podeście pięściarze z trudem się zmieścili wśród dziesiątek osób towarzyszących.

- Jeśli Manny Pacquiao podda się testowi krwi i moczu, pojedynek się odbędzie. Jeśli nie, to nie - mówił na konferencji po sobotniej walce Mayweather jr, w werbalnej szarży samozwańczego wojownika o czystość sportu. Mosley - zamieszany w dopingową aferę BALCo - poddał się dyktatowi Mayweathera i przystąpił do pojedynku po testach zgodnych z olimpijskimi regułami amerykańskiej agencji antydopingowej.

Pacquiao, który w każdej walce przypomina zajączka z reklamy baterii Energizer dostającego niebywałego "speedu", gdy rywale padają ze zmęczenia na nos, uważa, że pobieranie próbek krwi osłabia go. Osłabienie trwa od 48 do 72 godzin po badaniu. Nieważne, czy jest możliwe, aby pobranie kilkunastu mililitrów krwi obiektywnie osłabiało - ważne, że on tak to odczuwa. Tak twierdzi trener małego Filipińczyka Freddie Roach. - Jeśli test nie odbędzie się tuż przed walką, to OK. Ale jeśli będzie blisko walki, Mayweather zyska przewagę, bo ja jestem mały, a on duży - powiedział Pacquiao w filipińskim radiu po zwycięstwie Amerykanina nad Mosleyem.

Tuż przed walką, czyli - według ekipy Filipińczyka - nie bliżej niż 24 dni przed nią.

"Pacman" oglądał pojedynek w przerwie swojej kampanii przed wyborami do filipińskiego parlamentu w przyszły weekend. Jego promotor Bob Arum twierdzi, że jeśli jego pupil wygra polityczny wyścig, wejdzie do ringu najwcześniej w listopadzie. Jeśli przegra - nawet we wrześniu. Jeśli nie z Mayweatherem, to z kimś innym.

- Wytyczyłem drogę. Wiedzie ona do Floyda Mayweathera - powiedział Mayweather w Las Vegas, zachęcając do negocjacji.

Ale diabeł tkwi w szczegółach. Pięściarze zgodzili się w styczniu, zanim wybuchła awantura o testy krwi, do podziału honorarium pół na pół. Korespondencyjny pojedynek na oglądalność znów zapewne wygra Mayweather (Pacquiao niedawno pokonał Joshuę Clotteya) i może się z równego podziału wycofać, co spowoduje kolejne dyskusje.

Jeśli do pojedynku dojdzie - kto w nim wygra?

Nikt o tym lepiej nie powie niż Oscar de la Hoya lub Juan Manuel Marquez. Obaj stoczyli pojedynki z Mayweatherem i Pacquiao i obydwaj je przegrali (Marquez oprócz tego raz zremisował z Pacquiao). Obaj mówią, że Mayweather jest najlepszym pięściarzem świata. - Pięściarze przychodzą i odchodzą, ale zawsze będziemy mówić o takich jak Mayweather. Pokazał mi prawdziwą wielkość boksu - powiedział Oscar de la Hoya.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.