Albert Sosnowski: Nie martwcie się o smoka

Walka z Kliczką to poruszanie się po polu minowym. Moją rolą jest nie postawić nieodpowiedniego kroku - mówi Albert Sosnowski, który 29 maja stoczy walkę z Witalijem Kliczką.

Przemysław Iwańczyk: Mistrz wagi ciężkiej Witalij Kliczko nie dogaduje się na walkę z Nikołajem Wałujewem, najbardziej rozpoznawalnym pięściarzem ostatnich lat. W zamian wybiera na rywala mało znanego Polaka Alberta Sosnowskiego. Jest pan bohaterem największej bokserskiej sensacji XXI wieku?

Albert Sosnowski: Będę bohaterem, jeśli 29 maja pokonam Kliczkę i przywiozę z Gelsenkirchen pas mistrza świata federacji WBC. Ale faktycznie, informacja, że to ja stanę do tego pojedynku, mogła być sensacją. Tym bardziej że dopiero w grudniu zdobyłem mistrzostwo Europy, a teraz szykowałem się do kwietniowej walki z mistrzem olimpijskim z Sydney Audleyem Harrisonem.

Pisząc o pana walce z Kliczką, porównałem ją do nieprawdopodobnej sytuacji, w której piłkarze Brazylii proszą o pojedynek z Polakami, dając im za to milion dolarów, stawiając na szali swoje najbardziej prestiżowe trofeum.

- Niech pan zapyta mojego agenta Krzysztofa Zbarskiego, on powie, jak to zrobił, że Kliczko chciał ze mną walczyć. Z pewnością wielkie znaczenie ma współpraca mojej federacji EBU z WBC, w której rankingu awansowałem po mistrzostwie Europy na wysokie 12. miejsce. Kliczko jako mistrz WBC w dobrowolnej obronie tytułu musiał wybrać kogoś z czołowej piętnastki. Z większością on albo jego brat Władimir już walczyli. Pozostali, którzy plasowali się wyżej ode mnie, mieli już zakontraktowane pojedynki. Padło na mnie.

Dla bokserskiego świata news o mojej walce z Kliczką był szokiem. W tym ekskluzywnym gronie jestem kopciuszkiem, niewiadomą, o której dopiero usłyszą. Nic nie obiecam, nie mam zamiaru niczego udowadniać ani zaocznie się usprawiedliwiać. Wyjdę na ring, zostawię w nim serce, pokażę niespotykaną determinację. Czy to wystarczy na Kliczkę? Wierzę, że tak.

Kliczko chce z panem boksować w Gelsenkirchen w Zagłębiu Ruhry, gdzie jest najwięcej w Niemczech polskich emigrantów. Marzy mu się walka przy 60 tys. kibiców. Może o wyborze pana przesądził marketing?

- Jeśli to było istotne, jest mi tym bardziej miło, bo wierzę, że stanie za mną mnóstwo Polaków. Zapraszam wszystkich, zawiedzeni nie będą, wstydu biało-czerwonej fladze nie przyniosę. Wiem, że część kibiców po informacji o walce z Kliczką z miejsca postawiła na mnie krzyżyk. Ale mam wokół siebie i takich, którzy wierzą we mnie. Bo jeśli mówią, że sport jest nieprzewidywalny, to chyba tym bardziej boks. Na ringu wszystko się może zdarzyć. Mnie w to graj, że nie jestem faworytem. Każdy inny werdykt niż moja szybka przegrana będzie niespodzianką.

Jestem wyluzowany, spokojny psychicznie, ale mam też świadomość, że przede mną walka życia, która może otworzyć mi drzwi do wielkiej kariery.

Podzielili się kibice, podzielili się eksperci i bokserzy. Nikołaj Wałujew przekonuje, że widzowie nie wypiją jednego piwa, a pan będzie już leżeć na deskach. Jerzy Kulej obawia się o pana zdrowie. Amerykanin James Toney, który nie dogadał się z Kliczką na walkę, pytał, co za łajza stanie zamiast niego w ringu. Ale Aleksander Powietkin, wschodząca gwiazda wagi ciężkiej, docenia pana, ostrzegając Kliczkę przed niepotrzebnym ryzykiem.

- Zmagam się z krytyką od początku kariery. Argumenty są przeróżne. Że walczę z kelnerami, że szansę z Kliczką dostałem niezasłużenie itd. Większość opinii jest taka, że z Kliczką nie mam szans. I ja to nawet rozumiem.

Wałujew? Przecież nie podjął rękawicy, mógł udowodnić Kliczce, że jest lepszy. Kulej? Jechał na igrzyska i nie kalkulował, co się stanie, jeśli trafi na Kubańczyków.

Boks to desant. Jeśli chcesz być komandosem, nie możesz się bać skoczyć ze spadochronem.

Bukmacherzy płacą 1,02 zł za złotówkę postawioną na Ukraińca, za pana zwycięstwo aż 11.

- Nie ma w tym nic zaskakującego. To powinien być problem Kliczki, a nie mój. On zdecydował się na walkę ze mną, a nie odwrotnie. Oczywiście dziękuję mu za to, ale czemu miałbym się z tego tłumaczyć.

Powoli wyłączam się z szumu medialnego, z jakim spotykam się od kilku dni. Koncentracja na sobie, nie ma tym, co mówią inni.

Drażni pana, że nagminnie przypomina się walkę Gołoty z Lennoksem Lewisem i 39 sekund, po których Polak leżał na deskach?

- Już chyba odpowiedziałem wyczerpująco na podobne pytanie (śmiech). Odporny jestem, a jak mnie kibice zarzucają takimi docinkami, to tylko wzrasta we mnie mobilizacja. Chciałbym zobaczyć ich minę po walce w Gelsenkirchen.

Bał się pan kiedyś?

- Tylko idiota nie zna strachu. Mnie też nieprzyjemny dreszcz przebiegnie po plecach, kiedy pomyślę o Kliczce. Tyle że od razu próbuję zabić niepokój, znaleźć pozytywną rzecz, która go zastąpi.

Można stracić zdrowie w ringu?

- W ringu można stracić nawet życie, ale uważny obserwator wie, że takie wypadki dotyczą lekkich bokserów, którzy odwadniają się, by zbić wagę. Trudno im później zrekompensować straty, padają.

Boks jest ryzykowny, ale nie dopuszczam do siebie myśli, że stanie mi się krzywda. Nie dam sobie jej wyrządzić.

Mówią o panu: wchodzi do ringu, jest gotów wyrwać rywalowi serce. Spotkałem się też z opinią, że mało kto z polskich bokserów nie spękałby przed Kliczką.

- Jestem wojownikiem. Podpisując zawodowy kontrakt 11 lat temu, liczyłem na takie wyzwania. Były chwile, kiedy wątpiłem, kiedy obok mnie nie było nikogo, nawet trenera. Nigdy się jednak nie poddałem, za co teraz dostaję nagrodę.

Jaka była pierwsza pana myśl po informacji o walce z Kliczką?

- Ciśnienie mi nie skoczyło, problemów trawiennych również nie mam. Ale przeszedł mnie dreszcz, przyznaję. W końcu mam stanąć w ringu z bokserem legendą, wielkim wykształconym człowiekiem, który widzi świat także poza sportem. Radość, zaszczyt, to były takie uczucia. A do tego nieustające telefony, SMS-y, prośba o wywiady, gazety, radio, telewizja. Fajnie, ale trzeba w końcu powiedzieć stop i ruszyć ostro do pracy. Zaczynamy od poniedziałku, na razie układam sobie w głowie walkę z Witalijem, walczę z cieniem, staram się wyciszyć.

Myśli pan, że Tomasz Adamek, który w drodze na szczyt wagi ciężkiej również chciał spotkać Kliczkę, spogląda teraz na pana z zazdrością? Pana szczytem marzeń, przypomnę, było boksować z Adamkiem.

- Kto się zna na boksie, wie, że są różne drogi na szczyt. Tomek postawił na amerykańską i nie sądzę, by przemawiała przez niego zazdrość, choć domyślam się, jak bardzo był zaskoczony. Moim marzeniem wciąż pozostaje walka z Adamkiem, najlepiej o mistrzostwo świata. To znakomity pięściarz, zawsze mu kibicuję. Wierzę, że on mi też.

Jaki trener przygotuje pana do walki z Kliczką?

- Dopiero rozglądamy się z moim promotorem za szkoleniowcem, który musi mieć plan na Kliczkę. Oprócz Polaka chciałbym mieć w sztabie kogoś z zagranicy, kto wie, jak się za tę robotę zabrać. Chcemy dopiąć przygotowania na tip-top. To ma być prawdziwy team z określonym budżetem, świetną atmosferą, fachowcami z każdej branży, dietetykiem, psychologiem. Czasu jest niewiele.

Może Andrzej Gmitruk, który rozstał się właśnie z Adamkiem?

- Biorę go pod uwagę. Tak jak Fiodora Łapina czy Laszlo Veresa, z którym już pracowałem. Z każdym z nich chcę pogadać. Nie zamierzam również rozstawać się z Jackiem Dąbrowskim, który prowadził mnie w trzech ostatnich pojedynkach. Świetnie się rozumiemy, ma farta.

Na optymalne przygotowanie potrzebuję siedmiu-ośmiu tygodni. Najchętniej w górach, może wyjedziemy na lodowiec, poprawiając tym samym parametry krwi. Kolejnym elementem będą sparingi. Szukamy wysokich bokserów, zbliżonych posturą i zasięgiem ramion do Kliczki.

Skąd się wziął pana pseudonim "Dragon"?

- Po Przemku Salecie i Andrzeju Gołocie byłem jednym z pierwszych zawodowców w Polsce. Zaczynałem z Tomkiem Adamkiem i Maćkiem Zeganem, tyle że ja od razu wszedłem do wagi ciężkiej. Przed walką Gołoty we Wrocławiu jedna z gazet zrobiła konkurs na pseudonim dla mnie. Nagrody były efektowne, przyszło wiele propozycji i choć nie braliśmy tego poważnie, zdecydowaliśmy się na "Dragona". Nie martwcie się, w walce z Kliczką pokażę zacięcie smoka. W pierwszej rundzie nie mogę zrobić kroku w tył, by rywal nie myślał, że się go boję. Szybkość, dobra obrona, unikanie prawej prostej Kliczki - to moja taktyka. Mało kto podnosi się po uderzeniu jego żelaznej pięści.

A jeśli nawet, milion dolarów wpadnie panu do kieszeni.

- Nie demonizowałbym. To oficjalna informacja podana do prasy, w rzeczywistości może być zupełnie inaczej. Poza tym kasa ta przypadnie na zespół ze mną współpracujący, muszę też zapłacić Harrisonowi za odwołanie walki. Parę osób do tego tortu się znajdzie.

Uwierzy pan, że ta kasa mnie nie zmieni? Jestem pewien, że zostanę zawziętym, ambitnym, ale i miłym, skromnym, kulturalnym chłopakiem z Warszawy.

Z ulicy Karowej, gdzie nieraz chcieli się z panem sprawdzać.

- Bywało, ale wtedy brałem takich na rozmowę. W spokoju, bez emocji, zdarzało się, że nawet przy piwie usiedliśmy i do konfrontacji nie doszło. Dla mnie wygrana walka to ta, która nie doszła do skutku. Zaczynałem boksować w klubie, nie na ulicy. Zresztą nikt mi nie podskoczył, bo starszy brat uprawiał zapasy. Jego się bali, mnie nie ruszali.

Naprawdę jestem dobrym człowiekiem, mam dobre serce. Nie chcę demonstrować wiary, ale modlę się co dzień za siebie, za bliskich. Czasami pakowałem się w kłopoty, ale ochronna ręka z góry mnie z nich wyciągała.

Na koniec zapytam o pana przygodę z reality show "Big Brother". Jola Rutowicz, symbol plastikowego kiczu w popkulturze, przyjdzie na pana walkę?

- Do programu trafiłem w kryzysowym momencie kariery. Nie było głośnych walk, zdecydowałem się na "Big Brothera". Teraz bym na to nie poszedł. Z Jolą Rutowicz kontaktu nie utrzymuję, ale życzę jej jak najlepiej, choć dała mi się we znaki.

Polacy wysoko w rankingach WBO ?