Pod koniec października w Rijadzie, stolicy Arabii Saudyjskiej, spotkali się: czołowy zawodnik MMA na świecie z bokserskim mistrzem świata królewskiej dywizji. Starcie Franicisa Ngannou z Tysonem Furym i tak nie miało mieć żadnego sensu. Oczywiście, poza wymiarem finansowym. A jednak Kameruńczyk zszokował cały świat. Już od pierwszego gongu Ngannou czuł się bardzo pewnie, a w trzeciej rundzie piorunującym lewym sierpem powalił Fury'ego. Ale to nie wystarczyło, by przekonać do siebie sędziów.
Wielu kibiców nie mogło uwierzyć w werdykt sędziowski. Po 10 rundach wydawało się, że zawodnik MMA wygra na punkty, jednak sędziowie wskazali niejednogłośnie na Tysona w stosunku 95-94, 96-93, 94-95. Szczególnie kontrowersyjna, wręcz absurdalna, była punktacja 96-93. Ngannou na osłodę może się zadowolić ośmioma milionami funtów, jakie miał otrzymać za tę walkę. To zdecydowanie jego najwyższa wypłata w karierze.
Ale trudno ją porównać do pensji Fury'ego, który miał zgarnąć niemal 50 milionów funtów, czyli ponad 250 milionów złotych. A przecież już w lutym Fury zawalczy z Ołeksandrem Usykiem o wszystkie pasy wagi ciężkiej, za co zarobi jeszcze więcej.
Ale te kwoty i tak trudno porównać do Floyda Mayweathera Juniora, który nie tylko świetnie boksował, o czym świadczy rekord 50-0, ale i świetnie potrafił się sprzedać. Pół żartem pół serio można powiedzieć, że "Money" mógłby wykładać na Harvardzie. Ale wcale nie chodziłoby o zajęcia sportowe, a o ekonomię i marketing. Amerykanin zawodową karierę skończył w 2017 roku, gdy pokonując Conora McGregora odniósł 50 zwycięstwo w karierze. Zarazem była to jedna z najłatwiejszych jego walk. I choć w ringu się zbytnio nie spocił, to zgarnął za to starcie - według różnych źródeł - około ćwierć miliarda dolarów. Powtórzmy: ok. 250 milionów dolarów.
W ostatnich latach Mayweather nadal się bije za ogromną kasę, ale są to walki pokazowe, które nie wliczają się do jego rekordu.