Cofnijmy się do stycznia 2017 roku. Andrzej Wawrzyk lada moment miał walczyć o mistrzostwo świata z Deontayem Wilderem. Ale nie dostąpił tego zaszczytu, bo w jego organizmie wykryto stanozolol, czyli doping. - To była paskudna sprawa, najtrudniejszy czas w moim życiu. Gdyby człowiek wiedział, że coś bierze, gdyby był świadomy, pewnie lepiej by to przyjął. Kiedy dowiedziałem się, że wykryto niedozwoloną substancję, załamałem się. Po prostu zgasłem. Takiego ciosu w życiu nie przyjąłem - tłumaczył "Wyborczej" Wawrzyk.
Kilka miesięcy później Wawrzyk zaskoczył kibiców, bo zakończył karierę i wycofał się z mediów, bardzo rzadko udzielając wywiadów. To oznaczało, że jego ostatnią walką było zwycięstwo nad Albertem "Dragonem" Sosnowskim z września 2016 roku. Wcześniej pięknie znokautował Marcina Rekowskiego. Z 34 zawodowych walk wygrał aż 33. Przegrał tylko raz - w 2013 roku z Aleksandrem Powietkinem. Polak wytrzymał w ringu z Rosjaninem niespełna trzy rundy. We wrześniu 2022 roku Wawrzyk jednak wrócił.
Ale był to naprawdę bolesny powrót, bo na gali Suzuki Boxing Night 17 w Łomży triumfował Michał Bołoz (4-4-2, 4 KO), nokautując doświadczonego pięściarza.
Ale po siedmiu latach Wawrzyk znowu jest zwycięski. Na gali w Rosemont w USA Wawrzyk (34-2, 20 KO) odprawił przeciętnego pięściarza - Kamila Bodziocha (6-3-1, 2 KO) już w pierwszej rundzie.
Dla Wawrzyka było to 34. zwycięstwo w karierze, z kolei Bodzioch przegrał po raz trzeci. Wawrzyk wciąż ma głośne nazwisko na polskim rynku, więc możemy się spodziewać kolejnej jego walki. Być może z innym weteranem - Mariuszem Wachem.