"Bomba za bombą. Jazda bez trzymanki". Polski król nokautu miażdży rywali. Fenomen

Bartłomiej Kubiak
Łukasz Różański zaczął boksować dopiero w wieku 17 lat. Trenował, bo po prostu chciał nauczyć się bić. W sobotę po pokonaniu Alena Babicia został piątym polskim zawodowym mistrzem świata poważnej federacji bokserskiej w historii. - Szczerze? Wciąż to do mnie nie dociera - mówił dzień po walce w rozmowie z TVP Sport.

- To jest bomba za bombą jak na polu minowym. To jest jak jazda bez trzymanki. Jak taniec na skarpie - ekscytowali się Piotr Jagiełło i Janusz Pindera, którzy w TVP Sport komentowali sobotnią walkę Łukasza Różańskiego (15-0, 14 KO) o mistrzostwo świata WBC w kategorii bridger z chorwackim pięściarzem Alenem Babiciem (11-1, 10 KO).

Zobacz wideo Niesamowite emocje przy ringu! Kulisy walki Szpilka vs Różański

Było się czym ekscytować, bo Różański od razu ruszył do przodu. Przyparł Babcia do lin i wycelował lewym prostym, a po chwili - już na środku ringu - dołożył mocny lewy sierpowy. Nie minęła nawet połowa pierwszej rundy, a Babić - po kolejnym naporze i prawym sierpowym Różańskiego - przyklęknął i został wyliczony do ośmiu.

To w zasadzie był jego koniec, bo Różański po chwili znowu zasypał rywala mocnymi ciosami. Potrzebował niespełna dwóch minut, by po niespełna siedmiu latach zostać piątym i najcięższym polskim mistrzem świata w historii. Po Dariuszu Michalczewskim, Tomaszu Adamku, Krzysztofie Włodarczyku i Krzysztofie Głowackim.

"To jest moje miasto, mój czas i mój pas!"

- To jeszcze do mnie nie dociera - szeroko uśmiechnął się Różański zaraz po walce. - To było moje marzenie. Zresztą nie tylko moje, bo też mojego przyjaciela Rafała [Kalisza], całego mojego teamu i mojej rodziny. Dziękuje wszystkim. Również wam. Za to, że tutaj jesteście, bo bez was to też by się nie udało - krzyczał Różański do mikrofonu, a trzy tysiące kibiców w G2A Arena w podrzeszowskiej Jasionce podnosiło wtedy jeszcze większy wrzask.

To była publika Różańskiego - niepokonanego polskiego króla nokautu, który 14 z 15 walk na zawodowych ringach wygrał przed czasem. Za dużego na kategorię junior ciężką, za małego na ciężką, ale idealnego do nowopowstałej kategorii bridger (limit do 101,6 kg), którą od soboty rządzi Polak. - To jest moje miasto, mój czas i mój pas - krzyczał po walce nowy czempion kategorii bridger.

Różański jeździł na zawody bez trenera

Różański w styczniu skończył 37 lat. Dopiero teraz stanął przed życiową szansą. Późno, ale pięściarz pochodzący z Czarnej Sędziszowskiej - wsi oddalonej 25 km na Zachód od Rzeszowa - treningi bokserskie zaczął dopiero jako 17-latek. Niedługo potem - jak kilka tygodni temu wspominał na Sport.pl Antoni Partum - na jednym z amatorskich turniejów Różański poznał trenera Mariana Basiaka. Kultowego szkoleniowca, który uczył się fachu od legendarnego Feliksa "Papy" Stamma, a później miał okazję trenować Andrzeja Gołotę czy Tomasza Adamka.

- Początkowo na zawody jeździłem bez trenera. Czasami po prostu prosiło się dostępnych na miejscu, by poszli z tobą do narożnika. I tak właśnie poznałem trenera Basiaka. Na tamtym turnieju dość gładko udało mi się wygrać trzy walki, wszystkie skończyłem nokautem w pierwszej lub drugiej rundzie. Przegrałem dopiero w finale z Krzysztofem Głowackim, który wtedy ważył aż 106 kg. Po tamtych walkach zacząłem współpracę z trenerem Basiakiem, która trwa do dziś - wspominał Różański w rozmowie ze Sport.pl.

"Dostałem stare rękawice, jeszcze takie z końskim włosiem"

Zanim jednak Różański poznał Basiaka - z którym od lat jest na dobre i na złe, co w zawodowym boksie na tym najwyższym poziomie jest fenomenem - pojawił się w klubie Wisłok Rzeszów. Nieżyjący już trener Zbigniew Śmigel postanowił od razu urządzić Różańskiemu sparing. Jego rywalem był pięściarz, który trenował przeszło dwa lata i za chwilę miał jechać na mistrzostwa Polski.

- Nie miałem ochraniacza na zęby. Dostałem stare rękawice, jeszcze takie z końskim włosiem. Wyszedłem bez kasku i ogień. Miałem w głowie tylko to, że jak nie wygram tego sparingu, to zostanę wyrzucony z sekcji bokserskiej, więc dałem z siebie wszystko. Opłaciło się, bo zostałem przyjęty - wspominał Różański w czteroodcinkowym dokumencie "Wyjście z cienia" zrealizowanym przez TVP Sport.

Ten pierwszy sparing natchnął Różańskiego. Ale akurat on od zawsze był waleczny i zadziorny, szybko złapał bakcyla. W przeszłości uprawiał koszykówkę i lekkoatletykę, ale w boksie długo nie uchodził za wielki talent. Zaczął trenować, bo po prostu chciał nauczyć się bić.

Trochę talentu, mnóstwo ciężkiej pracy

No i się nauczył, choć miewał w tym wszystkim też chwile zwątpienia, bo pod koniec 2007 roku Różański doznał kontuzji i nawet rzucił boks na pięć długich lat. - To była długa droga. Zacząłem od podrabiania podpisów rodziców, by w ogóle móc jeździć na zawody, a dziś jestem mistrzem świata - uśmiechał się Różański, który w niedzielne popołudnie - kilkanaście godzin po walce z Babciem - porozmawiał z TVP Sport. W ciemnych okularach, mistrzowskiej czapce z daszkiem federacji WBC i na wygodnych sofach ustawionych na słonecznym tarasie wspominał nie tylko swoją długą drogę, ale też jej zwieńczenie. - Szczerze? Wciąż to do mnie nie dociera, że jestem mistrzem świata - przyznał Różański.

To wcale nie brzmiało jak udawana skromność, bo Różański właśnie taki jest. Sam często podkreśla, że talentu miał trochę, ale obudował go przede wszystkim ciężką pracą, determinacją, wsparciem bliskich. To wszystko teraz procentuje. - Co dalej? Pewnie w poniedziałek pojawię się na meczu piłkarskim Stali Rzeszów. Wejdę ze swoim pasem, by jeszcze dodatkowo zmotywować chłopaków - znowu szeroko się uśmiechnął.

Różański już spełnił swoje marzenie - zdobył mistrzowski pas. Ale ma też kolejne. Jest nim walka w Stanach Zjednoczonych. W legendarnej hali Madison Square Garden, gdzie kiedyś swoje boje toczył m.in. Andrzej Gołota, który w sobotę pojawił się w Jasionce, by z bliska obserwować zwycięstwo Różańskiego.

Więcej o: