Sierpień 2015 r. Szósta runda walki o mistrzostwo świata wagi junior ciężkiej federacji WBO. Krzysztof Głowacki pada na deski po piekielnym lewym cepie Marco Hucka. Sędzia odlicza - jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć... Głowacki wstaje i chce walczyć. Ale mało kto w Prudential Center w New Jersey wierzy w Polaka. Przecież to Huck ma po raz czternasty obronić pas i przejść do historii. Głowacki jednak nie tylko się podnosi, ale i rusza do ataku, nie bojąc się ostrych wymian. Po jednej z nich w 11. rundzie Niemiec pada na matę. Huck wstaje, ale po chwili z hukiem wpada między liny, a sędzia przerywa walkę. Głowacki zostaje mistrzem świata!
- Gdy padasz i nikt w ciebie nie wierzy, a ty wstajesz i wygrywasz, stajesz się legendą - wspominał trener Fiodor Łapin. Tamta walka przeszła do historii polskiego boksu, ale czy Głowacki stał się legendą? Trudno dziś porównywać Głowackiego do Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka czy Tomasza Adamka, którzy popularnością biją go na głowę. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Po pokonaniu Hucka Głowacki - w pierwszej obronie pasa - zdeklasował uznanego Steve'a Cunninghama. Później promotor Andrzej Wasilewski zorganizował w Ergo Arenie starcie z Ołeksandrem Usykiem o miano najlepszego pięściarza wagi junior ciężkiej. Ukrainiec tańczył w ringu, nie dał się trafiać i wygrał na punkty, odbierając Głowackiemu pas i zadając pierwszą porażkę w karierze. Ale przegrać z Usykiem to żaden wstyd. Choć Ukrainiec boksuje już w wadze ciężkiej, to nadal nikt go nie pokonał. W dwudziestu walkach żaden z jego przeciwników poważnie mu nie zagroził.
Ostatnie lata nie były udane dla Głowackiego. Wszystko się posypało w 2019 r., gdy stracił pas w feralnej walce z Mairisem Breidisem. Już na początku starcia Łotysz uderzył Polaka łokciem w szczękę, a później nad ringowym chaosem zupełnie nie panował sędzia. Polak przegrał, choć walka powinna zostać uznana za nieodbytą.
Później miejsce w szeregu Polakowi pokazali mistrz świata Lawrence Okolie i utalentowany Richard Riakporhe, którzy wygrali z nim przed czasem.
"Wspólnie z promotorami doszliśmy do wniosku, że mój czas w boksie zawodowym dobiega końca, chociaż umówiliśmy się dżentelmeńsko, że być może jeszcze nasze wspólne drogi się skrzyżują. Rozstaję się z grupą w absolutnym wzajemnym szacunku i przyjaźni. Jako urodzony wojownik ciężko mi jest zaakceptować, że tak ważny etap życia się dla mnie kończy, ale ostatnia walka utwierdza mnie w przekonaniu, że pora ustąpić miejsca młodszym kolegom. (...) I choć jest mi jakoś nieswojo, smutno, to wiem, że czeka mnie wspaniała przyszłość, pełna nowych i ciekawych wyzwań. Trzymajcie za mnie kciuki. Dziękuję za wszystko" - oświadczył Głowacki.
Przyszłością ma być MMA, które w Polsce bije na głowę pozostałe sporty walki. W klatce pieniędzy i sławy szukają pięściarze (m.in. Artur Szpilka i Kamil Łaszczyk), zapaśnicy (Damian Janikowski), czy kickbokserzy (Arkadiusz Wrzosek, Radosław Paczuski).
- Żona wolałaby, żebym dał już sobie spokój, ale nadal mam w sobie duszę wojownika. Nie mówię, że już nigdy nie zawalczę w boksie, ale widzę, że ten najwyższy poziom już mi odjechał. Organizmu już nie oszukam. Przygotowując się do ostatnich walk, częściej jeździłem na rehabilitacje niż na treningi. Dlatego teraz chętnie spróbuję sił w MMA. Już od kilku miesięcy trenuję też kickboxing i zapasy, więc może pod koniec roku uda mi się zadebiutować - mówi Sport.pl Głowacki.
A skoro MMA, to są dwa wybory: albo KSW, albo freaki.
- Otrzymałem pismo od Głowackiego, że nie jest już związany żadnym kontraktem promotorskim. Rozmawialiśmy chwilę przez telefon o ewentualnym angażu w KSW. Mogę powiedzieć, że badamy temat i jesteśmy wstępnie zainteresowani, ale na razie nie mam dla niego żadnej oferty - mówi Sport.pl Martin Lewandowski, współwłaściciel KSW.
Poprosiliśmy o komentarz także federacje freakowe: FAME MMA oraz High League.
- Śledzimy uważnie wszystkie postacie, które mogłyby u nas zawalczyć, a zwłaszcza osoby, które nie walczyły jeszcze w FAME. Tym bardziej że nowe nazwiska w świecie freak fightów zawsze wzbudzają wielkie emocje. Znamy sytuację Krzysztofa Głowackiego, ale żadne rozmowy nie są obecnie prowadzone - zdradził Michał Jurczyga, rzecznik prasowy FAME MMA.
Natomiast ekipa z High League na razie w pełni skupia się na katowickiej gali, która odbędzie się już 18 marca. O potencjalnych transferach może dopiero rozmawiać po gali.
Choć Głowacki jest sportowcem z krwi i kości, to niekoniecznie odnajduje się w dzisiejszym świecie sportów walki. W tym świecie aspekt marketingowo-medialny bywa niemal tak samo istotny, co strona sportowa. A o Głowackim mało się słyszy, bo rzadko pojawia się w mediach i rzadko błyszczy w sieci. Spójrzcie na Instagrama, gdzie obserwuje go 20 tysięcy fanów. Dla porównania: jego kumpel Artur Szpilka ma 280 tys. obserwujących. Poza tym "Główka" jest miłym i skromnym sportowcem, który nie wdaje się w słowne przepychanki z rywalami. Woli przemawiać pięściami.
- Szczerze? Wolałbym trafić do KSW, bo przede wszystkim interesuje mnie sport. Nie znam gwiazd freakowych federacji. To nie mój klimat, żeby bić się z jakimś youtuberem i obrażać na konferencjach - mówi nam Głowacki.
- A jakby freakowa federacja chciała cię skonfrontować z innym sportowcem? - dopytujemy. - Wtedy już prędzej, ale chyba nie ma tam ich zbyt wielu. Może Mateusz "Don Diego" Kubiszyn. To kawał sportowca, to byłoby ciekawe wyzwanie - odpowiada "Główka".