"Miał ogromny talent, ale był skończonym durniem". Nieśmiertelna legenda

Antoni Partum
Jeśli na przełomie wieków spytałbyś za granicą o sławnych Polaków, to usłyszałbyś: Jan Paweł II, Lech Wałęsa i... Andrzej Gołota. Od ostatniej walki kultowego pięściarza minęło wiele lat, ale wciąż nie doczekał się godnego następcy. I chociaż jego kariera była przepełniona rozczarowaniem, a i poza ringiem nie miał czystego sumienia, to jego legendy nic nie skruszy. Nawet liczne ciosy poniżej pasa.

5 stycznia Andrzej Gołota obchodzi 56. urodziny. Z tej okazji przypominamy jego sylwetkę

Polski boks od lat jest w kryzysie, więc najmłodsi kibice pewnie nawet nie pamiętają o tradycji nastawiania budzików, by nie przegapić toczonych w USA walk Andrzeja Gołoty. Schemat z reguły był ten sam. Miliony kibiców zarywało noce, by świętować wielkie triumfy Polaka, ale zamiast radości można było poczuć tylko rozczarowanie i żal. Tak jak w 2000 roku, gdy po dwóch rundach walki z Mikiem Tysonem Gołota po prostu uciekł z ringu. Uciekł jak tchórz. Tak przynajmniej uważali kibice w hali w Auburn Hills, którzy zaczęli rzucać w niego butelkami, puszkami i resztkami jedzenia. Oni jednak nie wiedzieli, że już w pierwszej rundzie Tyson złamał mu kość policzkową.

Zobacz wideo Największa atrakcja Kataru. Maksymalny odjazd. "Co tu się dzieje?"
 

Ostatecznie walka została uznana za nieodbytą, bo w organizmie Tysona wykryto tetrahydrokannabinol (THC). Trudno traktować marihuanę jako doping, ale ta używka była zakazaną substancją.

- Nie było w historii boksu pięściarza, który miałby gorszą psychikę niż Gołota - powiedział kiedyś Dan Rafael. Słynny amerykański dziennikarz nie odnosił się jednak tylko do walki z Tysonem. Lista wpadek "Endrju" jest znacznie dłuższa.

"Andrzej! Nie bij poniżej pasa!". Ale Andrzej bił 

Gołota miał cztery mistrzowskie walki. Nie ma w historii wagi ciężkiej drugiego zawodnika, który dostał tak wiele szans i wszystkie zmarnował. Ale zanim skupimy się na starciach o pas, warto przypomnieć sobie 1996 rok, gdy Gołota dwukrotnie mierzył się z Riddickiem Bowem.

Do ich lipcowej walki Polak przystępował z rekordem 28-0, a Bowe był wówczas uznawany za najlepszego w wadze ciężkiej. A przecież mówimy o złotej erze królewskiej dywizji. I tu krótki nawias: dziennikarze zaczynali określać Polaka "ostatnią nadzieją białych", bo elita była zdominowana przez czarnoskórych pięściarzy. Gołota wzbudzał zainteresowanie ze względu na swój bilans, pochodzenie, kolor skóry. Ale wróćmy do Madison Square Garden.

W nowojorskiej hali doszło do jednego z największych skandali w historii boksu. Najpierw w ringu, a później poza nim. Na pół minuty przed końcem siódmej rundy sędzia Wayne Kelly zdyskwalifikował Gołotę za ciosy poniżej pasa. Ale tamtej nocy tłukli się wszyscy. Także kibice na trybunach, którzy ruszyli na siebie z pięściami.

- Na hali nie było żadnej policji, z rzadka jacyś ochroniarze. Dopiero po jakimś czasie wkroczył opancerzony oddział, ale nawet on miał problem, by zaprowadzić tam spokój. Bo bitka była straszna. Nie tylko przy ringu i w ringu, gdzie latały krzesła, lecz także na trybunach. Napierający tłum przewrócił nawet Tony'ego Russo, jeżdżącego na wózku inwalidzkim szefa New York Athletic Commission, którego ratowali sanitariusze, zakładając mu maskę tlenową -  wspominał Radosław Leniarski z "Gazety Wyborczej", jedyny dziennikarz z Polski, który w Madison Square Garden oglądał walkę Gołoty. I opisywał również sceny po walce, kiedy biali (kibice Gołoty) tłukli się z czarnymi (kibice Bowe'a), ale także czarni z czarnymi i biali pomiędzy sobą.

Jeden z członków ekipy Bowe'a zaatakował Gołotę... krótkofalówką. Polski pięściarz nie pozostawał dłużny. Sam wyprowadzał ciosy, a potem wylądował w szpitalu. Jeszcze w szatni - gdzie podczas bitki skrył się burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani z ówczesną żoną, która pochodziła z Polski - założono mu 13 szwów. Pchnięty w ringu został też Lou Duva, 75-letni trener Gołoty, którego wyniesiono z hali na noszach, też trafił do szpitala. A wszystko na oczach milionów widzów, bo kamery HBO nie zostały wyłączone. Poszkodowanych było więcej, bo bilans pierwszej walki z Bowe'em to 16 aresztowanych, 21 rannych oraz pierwsza przegrana Gołoty na zawodowych ringach.

Ale takie zdarzenia w brutalnym świecie boksu nie dyskwalifikują. Wręcz przeciwnie. Gołota zarobił milion dolarów, zyskał wielką sławę, a cały świat domagał się jego rychłego rewanżu z Bowe'em.

14 grudnia 1996 roku w Atlantic City pięściarze spotkali się po raz drugi. Bowe szybko przypomniał, czemu był uznawany za wybitnego zawodnika. Na półmetku walki Gołota dostawał duży oklep, a w dodatku miał rozcięty luk brwiowy. Ale im było bliżej końca, tym gorzej wyglądał Amerykanin. Momentami Gołota traktował go jak worek treningowy. Problem w tym, że przy okazji dużo faulował. Uderzając - znów - w spodenki rywala...

- Nie bij tam, Andrzej. Nie bij! - emocjonował się Janusz Pindera, komentator.

Ale Andrzej niestety bił. Na dziewięć sekund przed końcem dziewiątej rundy uderzył poniżej pasa trzy razy. I przegrał wygraną walkę, bo do momentu dyskwalifikacji prowadził u wszystkich sędziów na punkty.

 

Ale choć Bowe wygrał, to był na tyle rozbity, że przez osiem lat nie boksował. Ludzie mówili, że postradał zmysły. Nie dość, że zaczął niewyraźnie mówić, to nikt nie mógł też zrozumieć jego zachowania. Porwał swoją rodzinę, wstąpił do marines i chwilę później z nich wystąpił, a przy okazji roztrwonił kupę kasy. A Gołota rok po rewanżu z Bowem otrzymał szansę walki o pas.

Tu jednak wielkiej historii nie było - Lennox Lewis, jeden z najlepszych pięściarzy w historii, rozbił Polaka w zaledwie 95 sekund.

 

Dwa razy mniej czasu na pobicie Gołoty potrzebował Lamon Brewster w 2005 roku.

 

Był spięty, ale miał talent. A do tego problemy z prawem i żelazny list

Oba te pojedynki łączy fakt, że Gołota był zawsze bardzo spięty na początku walk. Elita wagi ciężkiej tego nie wybacza. Polak miał jeszcze dwie inne walki mistrzowskie. W 2004 roku najpierw zremisował z Chrisem Byrdem, by kilka miesięcy później przegrać z Johnem Ruizem. Trzeba jednak pamiętać, że sędziowie mocno pomogli Byrdowi, gdy zliczali punkty.

Gołota nieco przypadkowo trafił do Stanów Zjednoczonych, ale nie było przypadku, że boksował z najlepszymi. Sukcesy w Polsce zaczął odnosić w boksie amatorskim, gdy trenował na warszawskiej Legii. Na igrzyskach olimpijskich w Seulu (1988) zdobył brązowy medal, a w Atenach został mistrzem Europy. Słowem - od początku było widać, że ma wielki talent.

Do USA wcale nie planował wyjeżdżać. Kupił nagle bilet do Chicago, bo w Polsce miał problemy z prawem. Ale co tu się dziwić, skoro blisko trzymał się z Andrzejem Kolikowskim ps. "Pershing", szefem mafii pruszkowskiej. Plotka głosi, że Gołota był jednym z ochroniarzy "Pershinga". A później Kolikowski stał się kibicem pięściarza. Kryminalna kartoteka Gołoty zawiera oskarżenia o pobicia i gwałt, a także podejrzenie działalności w grupie przestępczej. W 1996 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski, wielki fan sportu, pomógł pięściarzowi jednak wrócić do kraju. Gołota otrzymał tzw. żelazny list.

Czego zabrakło Gołocie, żeby odnieść sukces?

Rozważając możliwości, jakie miał w ringu Gołota, warto znowu wrócić do słów Dana Rafaela. "Gołota miał ogromny talent, ale był skończonym durniem. Zawodnik z najsłabszą psychiką w dziejach. Jeśli się nie mylę, jest jedynym 'ciężkim', który walczył o wszystkie cztery pasy i ani razu nie wygrał" - napisał rok temu na Twitterze. I trudno się z nim nie zgodzić, bo faktycznie strefa psychologiczna była największą bolączką "Endrju".

Tym bardziej wiemy to dzięki dzisiejszej perspektywie, gdy pięściarze i zawodnicy MMA otwarcie mówią o współpracy z terapeutami czy psychologami sportowymi. Ale wtedy? Na przełomie wieków? Jaki twardziel miałby się zapisać do psychologa?

Ale to nie znaczy, że Gołota nie miał swojego anioła stróża. To Mariola Gołota, prawniczka, żona Andrzeja. To dzięki niej mógł skupić się na sporcie. Dawała mu bliskość, a zarazem pilnowała finansów. A to bardzo ważne, jeśli przypomnimy sobie historie Tysona, Bowe'a czy Holyfielda, którzy przehulali fortuny.

To pewnie "pani Mariola", jak o niej powszechnie mówiono, pilnowała, żeby "Endrju" skończył karierę o dwie walki za wcześnie, a nie o jedną za późno. Oczywiście akurat dwie ostatnie walki Gołoty, jak się okazało, były zbędne. Ale przynajmniej w odróżnieniu od Tysona czy Holyfielda, innych panów po pięćdziesiątce, "Endrju" nie wrócił na ring grubo po zakończonej karierze.

Ostatnią udaną walką Gołoty była wygrana z 2008 roku, gdy mierzył się z Mikiem Mollo, wówczas uchodzącym za duży talent. W tamtej walce Polak paradoksalnie pokazał silną psychikę. Szkoda, że tak późno dojrzał w ringu. Ale wtedy po raz ostatni wygrał - na punkty, ale jednak.

- Byłam dumna i przeszczęśliwa, że pokazał silną psychikę. Andrzej pokazał wtedy niezwykłą dojrzałość i opanowanie. Tuż przed walką dostaliśmy spodenki, w których miał wyjść do ringu. Był na nich błąd, bo ktoś napisał "Golotta". Gdyby coś takiego wydarzyło się kilka lat wcześniej, to Andrzej byłby niepocieszony i waliłby głową w mur. Zasugerowałam, że mogę to odpruć, ale ostatecznie udało się zamówić jeszcze jeden komplet. Mimo to mąż podchodził do wszystkiego z ogromnym spokojem. Wzruszył tylko ramionami i chyba zdał sobie sprawę, że nie zawsze przed każdą walką wszystko będzie idealnie i że na pewne czynniki losowe nie ma wpływu. Wtedy właśnie przestał zwracać uwagę na takie detale. Nawet w bólu radził sobie z tym wszystkim. Nie zablokował się, a po prostu walczył i wygrał - na łamach TVP Sport wspominała żona Gołoty.

Gołota kontra Adamek. Ale to nie był już ten sam Gołota

W 2009 roku doszło do polskiej walki stulecia. Andrzej Gołota mierzył się z Tomaszem Adamkiem, który postanowił podbić wagę ciężką. Większość ekspertów twierdziła, że nawet podstarzały "Endrju" powinien sobie gładko poradzić z zawodnikiem dywizji cruiser. Zresztą przez Gołotę też przemawiała ogromna pewność siebie. Ale problem był taki, że gdy w końcu - pisząc kolokwialnie - głowa dojechała, to ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa.

Gołota boksował z Adamkiem po wielu kontuzjach. Można napisać, że walczył wręcz bez lewej ręki, która kiedyś była jego znakiem firmowym. To był cień dawnego "Endrju", a dla Adamka najlepsza możliwa trampolina medialna. Tamtą walkę oglądało ponad osiem milionów widzów. Rozum podpowiadał, że Gołota może mieć problemy, ale serce kazało znowu uwierzyć w jego mit. Mit, który jednak upadł - Adamek wygrał przez techniczny nokaut w piątej rundzie, "Endrju" dwukrotnie wcześniej leżał na deskach.

Cztery lata później Gołota zawalczył z rówieśnikiem, Przemysławem Saletą, który był niezłym kickboxerem i przeciętnym pięściarzem. Ale tyle wystarczyło, by pokonać Gołotę. Choć obaj mieli po 45 lat, to Andrzej był już wykończony licznymi wojnami ringowymi i operacjami. Gołota nadal lubił żartować z dziennikarzy i potrafił mieć dowcipną ripostę, ale z drugiej strony trudno było cokolwiek zrozumieć z tego, co mówił.

Na szczęście po tamtej przegranej Gołota realizował się już na korcie tenisowym, a nie w kolejnych bitwach (pomijamy walkę pokazową z Danellem Nicholsonem w 2014). Jego bilans oficjalnych walk to 41 wygranych i dziewięć porażek.

Eksperci mogą się kłócić - kto najwięcej osiągnął w polskim boksie: Tomasz Adamek, Dariusz Michalczewski czy Andrzej Gołota? Zdania mogą być podzielone, ale nikt nie ma jednak wątpliwości, że choć "Endrju" nigdy nie został mistrzem, to zyskał legendę, o jakiej inni mogą tylko pomarzyć. A że na horyzoncie nie widać godnych następców, to legenda o Gołocie długo nie zniknie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA