Sobotni pojedynek był dopełnieniem hitowej trylogii z udziałem Saula Alvareza i Giennadija Gołowkina. Po raz pierwszy panowie zmierzyli się ze sobą we wrześniu 2017 roku i wtedy walka zakończyła się remisem. Rok później zwyciężył Meksykanin, ale oba werdykty sędziów uznano za kontrowersyjne. Eksperci twierdzili nawet, że obie walki powinien wygrać pięściarz z Kazachstanu.
Tym razem zwycięstwo Alvareza nie podlegało dyskusji, a werdykt sędziów był jednogłośny. Dla 40-letniego Gołowkina była to dopiero druga porażka w karierze. Kazach wygrał 42 walki, w tym aż 37 przez nokaut. Jego jedynym pogromcą okazał się właśnie "Canelo".
32-letni Meksykanin zachował pasy organizacji WBC, WBA, IBF i WBO w wadze super średniej. Po walce wielki mistrz przyznał, że czeka go dłuższa przerwa. Wszystko przez pogłębiającą się kontuzję. - Potrzebuję operacji. Moja ręka nie jest w najlepszym stanie. Nie potrafię nawet utrzymać szklanki. To pokazuje, że nie jest dobrze, ale jestem wojownikiem. Z taką ręką mimo wszystko byłem w stanie wygrać - wyznał pięściarz, cytowany przez "Markę". Alvarez kontynuował. - Czeka mnie zabieg laserem, a rekonwalescencja potrwa sześć tygodni - dodał.
Jak się okazuje dolegliwości towarzyszom 32-latkowi już od dłuższego czasu. - Kontuzję mam od walki z Calebem Plantem (listopad 2021 - przy. red.). Przez nieostrożność pozwoliłem czasowi biec i myślałem, że nic złego się nie stanie. Taki jest tego efekt - powiedział Meksykanin.
Bokser wyznał również, jak uraz wpłynął na przygotowania do trzeciej walki z Gołowkinem. - Nie mogłem trenować w stu procentach i z powodu bólu nie mogłem się dobrze przygotować. Boks to zadawanie ciosów, a na treningach nie mogłem ćwiczyć tego elementu - podsumował Alvarez.