Wyjątkowe znaczki można wylicytować. Gazeta.pl i Ukrayina.pl wspólnie z Fundacją PCPM oraz Allegro Charytatywni zainicjowały akcję, z której zebrane pieniądze zostaną przekazane na zakup karetek i sprzętu medycznego dla Ukrainy. O aukcjach przeczytasz TUTAJ, a znaczek pocztowy podpisany przez Witalija Kliczkę można znaleźć TUTAJ >>
67 milionów widzów przed telewizorami. A na trybunach Stadionu Olimpijskiego w Moskwie 14 tysięcy, w tym książę Albert z Monako czy "caryca tyczki" Jelena Isinbajewa. Miał też być Władimir Putin, ale ostatecznie się nie pojawił. Media informowały, że prezydent Rosji naciskał, by walka odbyła się dwa dni później - nie 5, a 7 października 2013 roku, czyli w dniu 61. urodzin Putina, na co ostatecznie nie przystały stacje telewizyjne.
Putin się nie pojawił, bo mógł pamiętać traumatyczne przeżycia z poprzedniej wizyty na Stadionie Olimpijskim jesienią 2011 roku, kiedy został potwornie wygwizdany przy okazji walki MMA Fiodora Jemieljanienki z Jeffem Monsonem. Po dwóch latach najprawdopodobniej chciał uniknąć kolejnego upokorzenia, zwłaszcza że ryzyko gwizdów znowu było spore. Nie tylko ze strony Rosjan nieprzepadających za władzą, ale też ze strony Ukraińców, którzy tego wieczoru licznie stawili się na trybunach. Nic dziwnego - do Moskwy przylecieli ich rodacy, bracia Kliczkowie, wówczas dwaj najwybitniejsi pięściarze wagi ciężkiej, którzy nie kryli się z tym, że nie należą - mówiąc oględnie - do wielkich sympatyków Rosji.
Naciski, by walka odbyła się akurat w Moskwie, były jednak duże. Równie duża była stawka. To był najważniejszy pojedynek w wadze ciężkiej od lat i Kreml mocno się o niego starał za pośrednictwem państwowego koncernu naftowego Rosnieft. Wydano 23 mln dol., by do stolicy Rosji sprowadzić walkę, która przynajmniej z kilku powodów była wyjątkowa. Po pierwsze - długo wyczekiwana. Po drugie - jej stawką było mistrzostwo świata WBA, WBO, IBF i IBO. A po trzecie - co dziś nabiera nowego sensu - rywalem Władimira Kliczki był Aleksandr "Sasza" Powietkin, czyli duma rosyjskiego boksu.
Władimir Kliczko do Moskwy przyleciał z pięć lat starszym bratem Witalijem. Mieli w zwyczaju być w takich chwilach razem. Witalij również był wybitnym pięściarzem, królem wagi ciężkiej, który rok wcześniej - i też w stolicy Rosji, i w tej samej Hali Olimpijskiej - pokonał w czwartej rundzie walczącego na niemieckiej licencji syryjskiego pięściarza Mahmuda Omeirata Al-Charra.
Dla starszego z braci Kliczków była to ostatnia walka. Odszedł z boksu jako panujący mistrz WBC. - Ja już nie wejdę więcej do ringu, ale nazwisko Kliczko nadal będzie pojawiać się w pięściarstwie. Mam brata, który jest młodszy i bardziej utalentowany - mówił we wrześniu 2012 roku starszy z braci Kliczków, który po karierze szybko zaangażował się w politykę.
Od ośmiu lat jest merem Kijowa. Dziś patroluje ulice z karabinem i broni ojczyzny przed Rosjanami. Wtedy wygrywał w Moskwie, a rok później przyglądał się z bliska, jak jego młodszy brat broni tam pasów IBF, IBO, WBO oraz walczy o ten czwarty - pas federacji WBA, który w 2013 roku tymczasowo należał do Powietkina.
Choć w mediach walka była zapowiadana jako ojczyźniana, w której mierzą się dwa wrogie narody: imperialna Rosja i przyjazna Zachodowi Ukraina, to ze strony Powietkina i Kliczki nie było w ogóle złej krwi. - Na ring wyjdzie dwóch mistrzów olimpijskich, a to wielka rzadkość - zwracał uwagę Kliczko, złoty medalista z Atlanty, który trzy lata starszego Powietkina - złotego medalistę z Aten - porównywał nawet do legendy boksu Mike'a Tysona.
Sam Powietkin też nie był mu dłużny w uprzejmościach, co Kliczko publicznie doceniał. - On nie szczeka jak mały piesek. Jestem przekonany, że będzie w wielkiej formie. Obecnie w wadze ciężkiej nie ma lepszego przeciwnika, z którym mógłbym walczyć. Powietkin ma dobry rekord, jest niepokonany. Nie leżał nawet na deskach i nie był liczony przez sędziego. Sądzę, że nawet zwycięzca będzie miał trudną noc. I to jest właśnie w boksie najlepsze, że nigdy nie wiadomo, czy wygra faworyt. A jeśli nawet, to w której rundzie i w jaki sposób - dodawał Kliczko.
Tu faworyt akurat był jeden, wyraźny - Kliczko. To był 15. pojedynek z rzędu, w którym bronił tytułu mistrza świata. Był drugim najdłużej panującym królem wagi ciężkiej - po Joe Louisie, który był niepokonany przez blisko 12 lat. Kliczko wówczas panował ponad siedem, tytuł mistrza świata wagi ciężkiej zdobył w kwietniu 2006 roku, gdy pobił Chrisa Byrda. W liczbie obron ustępował tylko Louisowi (25) i Larry’emu Holmesowi (20).
Bukmacherzy nie dawali Powietkinowi większych szans. Również dlatego, że na jego niekorzyść przemawiały warunki fizyczne. To już były czasy, kiedy w wadze ciężkiej rządziły wielkoludy, tacy jak mierzący 201 cm wzrostu Witalij i o trzy centymetry niższy od niego Władimir. Nienaganny technicznie, ale mierzący raptem 188 cm Powietkin, choć spełniał warunki pięściarza wagi ciężkiej, należał w tej kategorii do tych mniejszych. Choć przecież chucherkiem nie był.
- I po co mam się odgrażać? Mógłbym powiedzieć, że go pochowam albo coś takiego, ale po co? Wszyscy w sobotę zobaczą, jak będzie - odparł Powietkin, który przed walką z Kliczką nie chciał się przekomarzać z dziennikarzami. - Jestem gotowy. Wszystko pokażę w ringu - dodawał.
Ale nie pokazał. Już w drugiej rundzie po raz pierwszy w życiu leżał na deskach. Kliczko trafił go wtedy lewym prostym. Powietkin został wyliczony do ośmiu, ale już przy czterech podnosił rękawice i pokazywał sędziemu, że wszystko jest w porządku. Bo to nie był wyjątkowo mocny cios. Ale celny, w skroń, wyprowadzony przez Kliczkę jakby od niechcenia. Zresztą to w ogóle był taki boks - brzydki, brudny, nudny. Ukrainiec przez całą walkę wykorzystywał przewagę warunków. Kiedy Powietkin próbował trafić prawym, Kliczko od razu się na nim wieszał, klinczował. I robił to aż do obrzydzenia.
W siódmej rundzie Kliczko trzy razy powalił Rosjanina, ale nie zdołał pokonać go przed czasem. Wygrał na punkty. Jednogłośnie i wyraźnie, w każdej rundzie. Na kartach wszystkich trzech sędziów było 119:104 na korzyść Ukraińca. "To nie było arcydzieło. Kliczko dodał kolejny rekord do życiorysu, ale prawdopodobnie ani jednej osoby do swojego fanklubu" - pisał po wygranej czempiona serwis CBS Sports.
Nie było emocji przed walką, w jej trakcie, ale przez chwilę wydawało się, że będą tuż po. Agencja ITAR-TASS podała, że obóz Rosjanina chce ukarania roczną dyskwalifikacją sędziego ringowego Luisa Pabona. - Popełnił mnóstwo błędów. Pozwalał Kliczce na nielegalne przytrzymywanie, popychanie i uderzanie. Przed ważeniem rozmawialiśmy z Pabonem o taktyce Kliczki, ale podczas walki wyraźnie zignorował nasze uwagi. Dlatego napiszemy protest. Nie zmieni on wyniku walki, ale chcemy bronić interesów Aleksandra - zapowiadał Dmitrij Iwanow, menadżer Powietkina, który sam nie chciał wdawać się w medialne przepychanki.
- Kliczko? Mieliśmy i nadal mamy dobre stosunki. To była tylko walka, w ringu każdy rywal jest wrogiem, ale poza nim możemy być przyjaciółmi. To normalne, tak powinno być - mówił kilka tygodni po walce Powietkin. Rosjanin namówił nawet wtedy Kliczkę na pomoc charytatywną dla dzieci z regionu Kurska, skąd pochodzi Powietkin. - Potrzebne jest wszystko. Niezbędne jest wybudowanie większej liczby sal gimnastycznych, aby sport stał się bardziej dostępny dla młodszych pokoleń. Musimy pomóc im stać się silnymi obrońcami rodziców i ojczyzny. By nie bali się służyć w wojsku, ale i sami mieli ochotę chronić ukochany kraj - mówił Powietkin.
Dziś jego "ukochany kraj" atakuje Ukrainę, a Powietkin - który otwarcie poparł wojnę, Putina i jego zbrodnie - okrywa się hańbą. Nie po raz pierwszy, bo zakończona rok temu kariera 42-letniego pięściarza - nazywanego w Rosji "rycerzem" i ostatnim bohaterem wagi ciężkiej - była także paraliżowana przez skandale dopingowe. Od 2016 roku to już nie był "Sasza", a "meldoniumowy Sasza", kiedy tuż przed walką z Deontayem Wilderem wykryto u niego meldonium.
Władimir Kliczko karierę skończył w 2017 roku po porażce z Anthonym Joshuą, z bilansem 64 wygranych zawodowych na 69 stoczonych, w tym 53 wygranych przed czasem. Na koncie nie ma żadnych dopingowych skandali. Jako multimilioner mógłby teraz z willi na Florydzie obserwować walki rodaków o niepodległość. Ale wybrał inną drogę. Jest z nimi w okopach, broni Kijowa. - Wierzę w Ukrainę, w mój kraj, w mój naród i w to, że powstrzymamy inwazję - zapewnia 46-latek.