Ta walka od tygodni elektryzowała fanów boksu na całym świecie. Niekwestionowany król wagi superśredniej, Saul "Canelo" Alvarez (57-1-2, 39 KO), zmierzył się w Las Vegas z Dmitrijem Biwołem (19-0, 11 KO). Stawką pojedynku będzie tytuł mistrza świata wagi półciężkiej WBA, który do tej pory dzierżył Rosjanin.
Alvarez wydawał się być zdecydowanym faworytem tego pojedynku. Meksykanin w swojej karierze stoczył 60 pojedynków, z czego przegrał tylko jedną - z Floydem Mayweatherem Jr. w 2013 roku. Wygrał z wieloma świetnymi bokserami, m.in. Gołowkinem, Cotto, Jacobsem czy Smithem. I nie bez powodu był uważany za absolutny numer 1 w światowym boksie.
Od początku walki obydwaj bokserzy nie unikali walki, choć Alvarez wydawał się być nieco spokojniejszy od Biwoła. Rosjanin kilkukrotnie celnie trafił swojego rywala, ale ten wyglądał na niewzruszonego i szukał swojej okazji do uderzenia. W 9. rundzie Meksykanin zepchnął Biwoła na liny, ale nie przebił się przez gardę rywala.
Biwoł kilkukrotnie popisywał się doskonałymi akcjami w defensywie. Do tego pracował swoim lewym prostym, punktując rywala. Tym samym doprowadził do ogromnej niespodzianki, wygrywając jednogłośnie decyzją sędziów, którzy zgodnie punktowali 115:113. Tym samym Biwoł obronił tytuł mistrza świata wagi półciężkiej WBA.
- Umarł Król, niech żyje Król. Nie ma innej opcji - podsumował tę walkę Przemek Garczarczyk, korespondent Polsatu Sport.