13 czerwca 2021 r., terminal biznesowy lotniska Wnukowo, 28 km na południowy zachód od Moskwy. - Szasza chciałby wam coś powiedzieć - zaczął Andriej Riabiński, miliarder i promotor Aleksandra Powietkina, czyli Saszy, który siedzi obok niego i kręci się na krześle. - Taka decyzja nigdy nie jest łatwa, ale postanowiłem przejść na emeryturę - wydukał Powietkin do zgromadzonych dziennikarzy. Wiele więcej nie miał do powiedzenia, na odchodne rzucił jednak z dumą: - W ringu zawsze dawałem z siebie wszystko, zawsze walczyłem dla ukochanego kraju.
Ten kraj to oczywiście Rosja, która w 2014 r. wywołała wojnę z Ukrainą. I która to wojna dziś eskaluje. "Siła jest w prawdzie. Te słowa Siergieja Bodrowa [rosyjskiego aktora, reżysera i prezentera] dziś wyrażają to, co dzieje się w Ukrainie. Walczyliśmy za prawdę te wszystkie lata, kiedy Słowianie byli eksterminowani w Donbasie. Dlatego popieram decyzję prezydenta, aby walczyć w obronie zwykłych ludzi, zwalczyć nazizm. Każda wojna ma swój koniec. Oby koniec tej nadszedł w najbliższych dniach" - napisał kilka dni temu Powietkin na Instagramie.
Powietkin to oczywiście niejedyny rosyjski sportowiec, który uległ kremlowskiej propagandzie. I nie uczynił tego teraz, po kolejnej inwazji na Ukrainie. Poza ringiem zawsze był skromny, taktowny i podchodził do rywali z dużym szacunkiem. Ale choć pojawiają się teraz pogłoski, że sam nie wymyślił tego wpisu na Instagramie, to nie jest żadną tajemnicą, że rosyjski rząd od dawna jest mu wyjątkowo bliski. A może nawet nie tyle rząd, ile sam Władimir Putin, z którym Powietkin poznał się jeszcze w czasach amatorskich - w sali treningowej, w której Putin trenował judo, a Powietkin - boks.
Jeszcze wtedy Powietkin krył się z nacjonalizmem, ale szybko przestał: na szyi nosił wisior Peruna, słowiańskiego bóstwa gromowładnego, a na bicepsie wytatuował sobie gwiazdę Swaroga - boga słońca, nieba i ognia. Dołączył też do partii Jedna Rosja, wspierającej kurs Putina i zaczął promować jego światopogląd. Chodził w koszulkach z wizerunkami rosyjskich carów i dowódców, a o samym Putinie już kilka lat temu mówił tak: - To człowiek, który nigdy się nie poddaje i wspiera nas, sportowców. Jest wzorem.
Ich znajomość przetrwała i z każdym rokiem się umacniała. Rosła wraz z karierą Powietkina i znaczeniem Putina w polityce, który jest też miłośnikiem sportu, a zwłaszcza sztuk walki. W 2013 r. sam podobno miał naciskać na organizatorów, aby walka Powietkina odbyła się dwa dni później niż zaplanowano - nie 5 a 7 października, czyli w dniu 61. urodzin Putina, na co ostatecznie nie zgodziły się stacje telewizyjne.
Kreml za pośrednictwem państwowego koncernu naftowego Rosnieft wydał jednak wtedy ponad 20 mln dol., by sprowadzić tę walkę do Moskwy. A ta walka była wyjątkowa z wielu powodów. Po pierwsze - długo wyczekiwana. Po drugie - jej stawką było mistrzostwo świata WBA, WBO, IBF i IBO. A po trzecie - co nabiera największego sensu dziś - rywalem Powietkina był Władimir Kliczko. Młodszy brat Witalija, mera Kijowa, z którym teraz jest w Ukrainie i broni ojczyzny przed napaścią rosyjskich żołnierzy.
Dziś Ukraińscy mistrzowie boksu imponują odwagą na wojnie, a wtedy, jesienią 2013 r. w Moskwie, na ziemi i oczach Putina, Władimir Kliczko pokonał Powietkina na punkty. Jednogłośnie i wyraźnie, bo wygrał każdą rundę. Na kartach wszystkich trzech sędziów było 119-104 na korzyść Kliczki. Ukrainiec nie wygrał przed czasem, ale powalał Powietkina na deski w Moskwie aż czterokrotnie, po raz pierwszy w jego karierze.
- Mieliśmy i nadal mamy dobre stosunki. To była tylko walka, w ringu każdy rywal jest wrogiem, ale poza nim możemy być nawet przyjaciółmi. To jest normalne i tak powinno być - mówił kilka tygodni po tamtej walce Powietkin. Rosjanin namówił wtedy nawet Kliczkę na pomoc charytatywną dla dzieci z regionu Kurska, skąd pochodzi Powietkin. - Potrzebne tutaj jest wszystko. Niezbędne jest wybudowanie większej liczby sal gimnastycznych, aby sport stał się bardziej dostępny dla młodszych pokoleń. Pozwolił tym dzieciakom stać się silnymi obrońcami rodziców i ojczyzny. By nie bali się służyć w wojsku, ale i sami mieli ochotę chronić ukochany kraj - mówił Powietkin.
Ten jego "ukochany kraj" atakuje właśnie Ukrainę, a Powietkin okrywa się hańbą. Nie po raz pierwszy, bo zakończona niedawno kariera 42-letniego pięściarza - nazywanego w Rosji rycerzem i ostatnim bohaterem wagi ciężkiej - była także paraliżowana przez skandale dopingowe. Od 2016 r. to już nie był Sasza, a "Meldoniumowy Sasza", kiedy tuż przed walką z Deontayem Wilderem wykryto u niego meldonium.
To też była plama na karierze Powietkina, którą próbował wybielać rosyjski rząd. Jak ostatnio robił to na igrzyskach w Pekinie w przypadku Kamiły Walijewej, 15-letniej łyżwiarki, w której organizmie wykryto trimetazydynę. I teraz, i wtedy Rosjanie wietrzyli w tym międzynarodowy spisek, szukali przypadku i głupich wymówek. Zakazane przez WADA od początku 2016 r. meldonium nazywali "zwykłą witaminą na serce". I tłumaczyli, że Powietkin przyjmował środek w 2015 r., kiedy jeszcze nie był oficjalnie zakazany.
Osiem miesięcy później nie mieli już jednak aż tylu wymówek, bo w organizmie Powietkina wykryto ostarynę - steryd anaboliczny, który pomaga w budowaniu masy mięśniowej, a także zwiększa wytrzymałość ścięgien i stawów oraz pomaga w ich regeneracji.
"Meldoniumowy Sasza" został wtedy bezterminowo zawieszony przez federację WBC, ale wrócił na ring już pół roku później. I choć stoczył jeszcze osiem walk - w tym we wrześniu 2018 r. hitową o mistrzostwo świata z Anthony Joshuą (Powietkin przegrał w siódmej rundzie) czy tę przedostatnią w sierpniu 2020 r., kiedy najpierw sam dwukrotnie leżał na deskach, ale ostatecznie efektownie znokautował Dilliana Whyte'a (5. runda) - to teraz nikt o tych walkach nie mówi. Zaangażowanie w politykę, wielbienie Putina i popieranie wojny na Ukrainie sprawia, że Powietkin dla świata stał się skończonym idiotą, a nie wybitnym pięściarzem.