Evander Holyfield to były wielokrotny mistrz świata wagi ciężkiej i juniorciężkiej oraz brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Największą popularność przyniosły mu słynne pojedynki z Mikiem Tysonem w latach 90. W jednym z nich "Żelazny Mike" odgryzł Holyfieldowi kawałek ucha.
Po raz ostatni Holyfield był widziany w ringu 7 maja 2011. Wygrał wtedy w Kopenhadze z Duńczykiem Brianem Nielsenem przez techniczny nokaut w dziesiątej rundzie. Oficjalnie koniec kariery profesjonalnej ogłosił jednak dopiero w 2014 roku.
Teraz na niewiele ponad miesiąc przed swoimi 59. urodzinami Holyfield zdecydował się na powrót do ringu. Amerykanin zmierzył się w sobotę z byłym mistrzem UFC Vitorem Belfortem w walce wieczoru gali Triller Fight Club "Legends 2" w Hollywood. Legenda pięściarstwa brał udział w tym starciu w zastępstwie za Oscara De La Hoyę, który uzyskał pozytywny wynik testu na koronawirusa.
Teraz Holyfield będzie chciał jak najszybciej o tej walce zapomnieć. Już w pierwszej rundzie pojedynku wylądował na deskach. Sędzia przerwał liczenie, pozwolił legendzie wrócić do walki, ale już po kilkunastu sekundach i serii kolejnych ciosów, przerwał walkę.
- Dawno nie widziałem czegoś tak smutnego. Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę żenady. 59-letni Holyfield w ringu wyglądał, jak wrak, ale niektórzy bawili się jak na zatapianym Titanicu. Starzy mistrzowie dają się upokarzać za kasę. Przykre, tak po ludzku. Jak nie freaki, to takie coś - napisał po tej walce Piotr Jagiełło, dziennikarz TVP Sport.
- 109 sekund: pierwszy cios Belforta, 59-letni Holyfield zaczyna się zataczać, lecą następne, koniec tej farsy, sędzia kończy. TO BYŁ KRYMINAŁ. - dodał Przemek Garczarczyk.