Kazimierz Marcinkiewicz: Od kilku lat uprawiam zawzięcie sport amatorski, m.in. triathlon. Postawiłem na sport, bo zauważyłem, jak bardzo człowiek potrzebuje ruchu, zwłaszcza po 50-tce. Rodzaj aktywności fizycznej nie ma znaczenia. Bieganie pewnie jest najtańsze, ale można wybrać każdy inny rodzaj sportu.
Rafała Collinsa poznałem wiele lat temu w Londynie, gdy nie miał jeszcze nawet 20 lat. Pracował w restauracji, do której chodziłem. Odnowiliśmy znajomość, gdy wrócił do Polski. Obaj - Rafał i Grzegorz - niesamowicie mi zaimponowali. Ich historia to jak klasyczny American dream. Uciekali do Londynu, bo chcieli żyć inaczej, nie chodziło tylko o pieniądze. Tam się odnaleźli.
Pieniądze nie są najważniejsze, bo bogatych ludzi jest sporo. Najważniejsze, że bracia Collins od razu założyli fundację i zaczęli pomagać takim osobom, jakimi oni wcześniej byli. Dla porównania: mamy dziś w Polsce głośny przykład człowieka, który jest bardzo bogaty. Jego ogromny majątek obejmuje kilkadziesiąt nieruchomości. Czy ktoś słyszał o jego działalności charytatywnej? Tak, zatrudnił byłego księdza. A bracia Collins są milionerami, ale ich majątek nie jest aż tak gigantyczny. A mimo to od razu zajęli się wsparciem potrzebujących, którzy są poza pomocą państwa.
Rafał mnie poprosił o udział w gali. Poprosił o rzecz dla mnie najtrudniejszą na świecie. Wolałbym skok ze spadochronem, może nawet bez niego. Boks to sport olimpijski, bardzo godny, ale mnie nigdy nie interesował.
- Jeśli już, to pamiętam raczej Jerzego Kuleja. Gołota był dużo później. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o sporty walki, to oglądałem je, ale głównie na igrzyskach olimpijskich. Oglądałem judo, zapasy czy właśnie boks. Poznałem wielu olimpijczyków i bardzo ich szanuję. Zresztą jak każdego sportowca. Nie będę jednak ukrywał, że sportem numer jeden była dla mnie zawsze piłka nożna. Niestety kontuzje więzadeł nie pozwalają mi już grać.
- Miałem kiedyś w młodości, ale to było przecież 100 lat temu (śmiech). Nawet tego dokładnie nie pamiętam. Jeszcze nie jestem tak stary, by pamiętać tylko to, co wydarzyło się za młodu. Jeśli chodzi o sport, to postawiłem sobie jeszcze kilka wyzwań. Chcę przejść całego Ironmana [zawody triathlonowe - przyp. red.], bo na razie mam za sobą dwie połówki i wiele innych dystansów. Chcę skoczyć ze spadochronem, nauczyć się jeździć konno. Na tej liście nigdy nie było boksu. Natomiast dla takiej sprawy - by zebrać pieniądze dla potrzebujących - mogę dać swoją gębę na obicie. A może obiję sympatyczną twarz Rafała? Myślę, że nie dam mu szans. Podobno nie wiek się liczy, tylko mentalność.
- Mam swoje obowiązki, ale staram się mniej więcej dwa razy w tygodniu jeździć na trenażerze. Biegam - to są 40-60 minutowe odcinki. Trzy razy w tygodniu chodzę też na jogę. To są moje dzisiejsze przygotowania. Jak tylko zostaną otwarte siłownie i sale gimnastyczne, pójdę zobaczyć, jak wygląda ring i poruszać się na nim. Ciosy ciosami, ale boks to przede wszystkim nieustanny ruch. Trzeba dobrze się poruszać.
- Rozmawiamy. Więcej na razie nie zdradzę. To musi narastać. Wszystko w swoim czasie.
- Będziemy bić się w kaskach. Musimy zadbać o bezpieczeństwo. To będzie walka doświadczenia i przyszłości. Ja jestem człowiekiem doświadczonym w walkach, bojach. Akurat nie bokserskich, ale pamiętajmy, że w boksie bardzo ważna jest głowa. U mnie sfera mentalna jest bardzo mocna. Mam mentalność zwycięzcy. Ze strachem potrafię sobie radzić. Rafał to przyszłość, młodość, werwa. Takich młodych ludzi Polska absolutnie potrzebuje. Mam jeszcze dwa miesiące i zamierzam dobrze przygotować się do tej walki. Będę boksował na poważnie.
- Myślę, że nie. Boks jest dla mnie sportem szlachetnym, olimpijskim. Zawiera w sobie tę zdrową część rywalizacji. To jest w naszej krwi, gdy spojrzymy na życie człowieka przez tysiące lat. Zawsze się boksowaliśmy, więc dlaczego nie (śmiech).
- Jeśli chwilę zastanawiałem się nad zgodą, to tylko dlatego, że nie byłem pewny, czy wytrzymam ten hejt. Spodziewałem się, że będzie ogromny. A teraz trochę dziwie się sam sobie, że miałem jakiekolwiek wątpliwości. Ten hejt nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Mam już grubą skórę.
Polska jest krajem pełnym zabobonów. Jednym z nich jest przekonanie, ze byłemu premierowi nie wypada walczyć na ringu. Prezydent Roosevelt miał w Gabinecie Owalnym worek treningowy. Premier Kanady też boksuje. Na świecie jest to absolutnie normalne. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego mogę uprawiać triathlon, pływać w basenie będąc prawie nagim, z tym nikt nie ma problemu, a krytyka pojawia się po informacji, że będę boksował i to jeszcze na gali charytatywnej.
- Inaczej wyglądałaby sytuacja, gdybym walczył dla pieniędzy. To, jak były premier zarabia po zakończeniu kariery politycznej, ma zrozumiałe znaczenie. Ja bym się nie bił za kasę. Ale co innego walka, która ma na celu zebranie funduszy dla potrzebujących. Trzeba pomóc braciom Collins. Jeśli mogę zgromadzić publiczność i pieniądze, to dlaczego mam się nie zaangażować? A chyba mogę pomóc, bo dostałem już nawet propozycję reklamy na sobie podczas walki, ale ją odrzuciłem.
- Będę walczył w podkoszulku. Być może przyjmę na niego jakąś reklamę. Natomiast myślę o tym, by na ciele pokazać inne wartości, niereklamowe i nie za pieniądze.
- Jasne, że tak.
- Nie sądzę. Myślę, że moja walka bokserska to zdarzenie jednorazowe. Takiego szumu, zaskoczenia już nie wywołamy. To jest potrzebne, by zaskoczyć ludzi i w konsekwencji przyciągnąć pieniądze dla szlachetnego celu. Efekt świeżości zniknąłby, gdybym wszedł na ring jeszcze raz.
- Mówi to dziennikarka, która codziennie jest w mediach. Mnie już nie ma w mediach od roku a może nawet dwóch lat. Bardzo tego unikam. A jeśli gdzieś się wypowiem, to głównie z obywatelskiego obowiązku. Mam taki imperatyw, że jak dzieje się źle, to trzeba to wszystkim powiedzieć. Mam konto na Linkedinie, Facebooku i Instagramie, ale tylko do prywatnych celów. Nie mam konta typu "Marcinkiewicz Official". Dlaczego miałbym nie korzystać z social mediów prywatnie? Bo jestem za stary? Bo byłem premierem? Premierem byłem 15 lat temu. Nie można żyć tym cały czas. Mam oczywiście ksywkę "Premier" i to jest bardzo fajne, ale bez przesady.
- Wykorzystuję do tego triathlon. To oczywiste, że człowiek w wieku 60 lat nie jest najbardziej poszukiwanym pracownikiem na rynku pracy. Trenując triathlon i opisując treningi robię coś, co dla pracodawców jest bardzo ważne. Pokazuję, że jestem zdolny jeszcze długo pracować i mam odpowiednie siły, przygotowanie mentalne.
Choć żyję w Polsce, to pracuję raczej poza naszym krajem. W świecie menedżerskim spotykam całą masę triathlonistów. Poznajemy się najczęściej po sportowych lub triathlonowych zegarkach. Wtedy zaczynamy rozmawiać na ten temat. To sport modny i chcę się w tej modzie utrzymywać. Zwłaszcza dlatego, że mam tyle lat, że potrzebuje takiego uwiarygodnienia wobec tych, z którymi chcę pracować.
Z kolei boks i gala, na której wystąpię, to rzeczy absolutnie charytatywne. To nie jest boks dla pieniędzy tylko po pieniądze dla tych, którzy ich potrzebują. Cieszę się, że podjąłem się tego wyzwania. Cieszę się na tę walkę. Wiem, że z Rafałem będziemy razem zwycięzcami, bo wygrają te dzieciaki, które tego potrzebują.
- Nie mam nic. Chyba mógłbym mieć paszport dyplomatyczny, ale nie mam. Jeszcze orkiestra na mój pogrzeb, ale wtedy już będzie mi obojętne.
- Do polityki nie wracam. Zacząłem się w nią angażować jeszcze w szkole średniej, a później na studiach. Byłem w NZS-ie, strajkowałem, byłem w podziemnej "Solidarności". Większość mojego życia to polityka, polityka bardzo bogata. Nie tylko wtedy, gdy przez dziewięć miesięcy byłem premierem. Bogata także ideowo. Moje poglądy zmieniały się. Jeździłem po świecie, poznawałem inne systemy polityczne, prawne.
Przeżyłem w polityce wszystko to, co najprzyjemniejsze. Co ważne, wydaje mi się, że zawsze stałem po dobrej stronie - po stronie światłości, przyzwoitości. Dziś polityka jest inna, to prawdziwe szambo stworzone przez beznadziejny system. Jeśli ktoś mnie namawia do powrotu, to odpowiadam, że w wieku 60 lat nie będę się zajmował osuszaniem szamba.
- Moje poglądy ewoluowały. Zawsze byłem liberałem, aczkolwiek w przeszłości byłem dużo bardziej konserwatywny niż dziś. Wiedziałem zawsze, że państwo musi być dla wszystkich. W 1993 roku popieraliśmy kompromis aborcyjny, mimo że nasze poglądy były dużo bardziej na prawo. Szkoda, że dziś takiego myślenia w polityce już nie ma. Miałem w swoim życiu politycznym dwie, trzy wypowiedzi, za które się wstydzę, ale potrafiłem za nie przeprosić i w ten sposób jakoś te krzywdy naprawić.
- Nie mamy praworządności, natomiast mamy partię Prawo i Sprawiedliwość, która nie ma nic wspólnego ani z prawem, ani ze sprawiedliwością. Polska staje się zaściankiem Europy, ale nie chcę za bardzo wchodzić w politykę, bo mógłbym skrytykować rząd niemal za wszystko. Spójrzmy chociażby na sytuację z koronawirusem, która wymyka się spod kontroli. Ale najbardziej martwi mnie jeszcze inna rzecz.
Sprawdziłem sobie, jakie kraje były najbogatsze 100 lat temu, 50 lat temu i jakie bogate są dziś. W 95 procentach jest to cały czas ta sama grupa państw. Jest klub państw bogatych i z tego klubu wypadła na własną prośbę, np. Argentyna, która zakończyła współpracę ze światem. Do tego klubu dołączyły Korea, Nowa Zelandia czy Irlandia - kraje, które były strasznie biedne, a dziś są bogate.
My, jako Polacy, zostaliśmy do tego klubu zaproszeni. I mamy szansę stać się bogatym krajem. Bogatym nie przez bogactwo państwa. Rosja jest bogatym państwem, ale społeczeństwo jest biedniejsze od tego w Polsce. I to o połowę! Rosja może mieć wielkie zasoby i wybitnych profesorów oraz inżynierów, ale nie jest zaproszona do klubu państw bogatych. Nie jest i nie będzie bogata.
Rząd przekonuje nas dziś, że można Polskę zamknąć i zrobić z niej bogaty kraj. To nieprawda. Odcięcie Polski od reszty państw spowoduje jedynie, że będziemy zabobonnym i zaściankowym krajem. I na to uczulam młode pokolenia. Szczerze mówić nie wiem, czy rząd w tej sprawie kłamie, czy po prostu jest pełen ignorantów.