Już pierwszy lewy hak Parzęczewskiego w okolice wątroby zgiął rywala i widać było, że zabolał. Schowany za podwójną gardą 20 sekund przed końcem rundy wystrzelił obszernym prawym, a Polak przepuścił go i natychmiast skontrował krótkim lewym. To moment pierwszego liczenia, ale chwilę później wybrzmiał gong na przerwę.
W połowie drugiego starcia Parzęczewski ściął przeciwnika z nóg prawym podbródkowym. Po liczeniu ruszył jeszcze ostrzej i lewym hakiem znów przewrócił oponenta. Ale i tym razem udało się mu dotrwać do przerwy.
Akcja lewy-prawy i czwarte liczenie rozpoczęły kolejną część walki. "Arab" czuł się tak mocny, że pozwalał sobie nawet na zmiany pozycji na mańkuta. Bośniak panicznie uciekał, a podopieczny Grzegorza Krawczyka nigdzie się nie śpieszył. W czwartej i piątej odsłonie wali scenariusz się nie zmieniał - pełna dominacja pięściarza z Częstochowy. Wydawało się wręcz, że mógł skończyć walkę w każdym momencie, lecz chciał trochę dłużej poboksować.
Po dwudziestu sekundach piątej rundy krótki prawy hak na górę dał kolejny nokdaun. Ale, że charakteru nie można było odmówić Bośniakowi, to i tym razem dotrwał do przerwy. W szóstej rundzie nawet się nie przewrócił. I tak wyglądało to do końca - ruch jednostronny i wielki sukces Bośniaka. Bo po takim przebiegu walki tak trzeba nazwać jego porażkę na punkty. Werdykt mógł być jeden - trzy razy po 80:67 dla Parzęczewskiego.
Polak po wygranej walce wieczoru MB Boxing Night w Arłamowie był jednak krytykowany. "Powinien to skończyć do czwartej rundy"; "Męczył się z anonimowym amatorem" - pisali kibice. Inni chwalili Janjanina, mówiąc, że "pokazał, że potrafi przetrwać".
Przeczytaj także: