Gdy szukamy najnowszych wiadomości dotyczących Mike'a Tysona, to za dużo boksu w ich nie ma. I nie ma co się dziwić, bo "Bestia" po zakończeniu kariery sportowej przestała się sportem zajmować, a nawet interesować. - Czyś ty człowieku zwariował? Nie chcę wracać. Boks jest do dupy, nienawidzę go. Będę leżał brzuchem do góry, choćby dawali mi 200 milionów dolarów za powrót - powiedział kilka lat temu Amerykanin, gdy został zapytany o powrót do boksu. Ale niechęć do uprawiania sportu to jedno, wygasła pasja to drugie.
Podczas zeszłorocznego pobytu w Warszawie pomylił Adama Kownackiego z Krzysztofem Głowackim. To trochę tak, jakby Marek Koźmiński, który na przełomie wieków rozegrał ponad sto meczów w Serie A, nie odróżnił Arkadiusza Milika od Krzysztofa Piątka. A gdy dziennikarze pytali Tysona o wskazanie najlepszych obecnie pięściarzy, odpowiadał kurtuazyjnie: "każdy mistrz jest najlepszy w swoich czasach". Choć każdy, kto ma podstawowe rozeznanie w świecie boksu, wie, że mnóstwo w nim polityki i układów. I nie zawsze o tytuł walczy ten, kto na niego zasługuje, a nie każdy mistrz świata musiał mierzyć się z naprawdę wymagającymi rywalami.
To nie znaczy, że Tyson nie próbował wrócić do boksu w nowej roli. W 2013 roku przejął upadającą grupę promotorską i założył Tyson Iron Mike Productions. Choć w jego stajni znalazło się kilku niezłych pięściarzy (m.in Alexei Collado (26-3) i Argenis Mendez (25-5-3)), Amerykanin nie był zbytnio związany z tym biznesem. Po prostu - jak w większości swoich ostatnich interesów - świecił nazwiskiem, a jego bokserzy walczą już dla innych promotorów.
Tyson nie został też trenerem, choć jego styl boksowania "peek-a-boo" zachwycał dziennikarzy i ekspertów. To był reaktywny styl, który opierał się na dynamice Tysona i jego potwornie mocnych uderzeniach z obu rąk. "Bestia" była schowana za ciasną, podwójną gardą, wyczekiwała atak rywala, by w mgnieniu oka za pomocą kapitalnego balansu ciała boleśnie skontrować przeciwnika.
Jednak żeby być dobrym trenerem, nie wystarczy dobrze boksować, trzeba mieć odpowiedni charakter i naturalny dar pedagogiczny. Taki, jaki miał na przykład legendarny Cus D'Amato, który już jako starszy pan poznał 12-letniego Tysona. Ale choć nowojorski urwis był dzieckiem, jego przestępcza kartoteka była bogata. Miał na koncie już 38 aresztowań za pobicia, włamania i kradzieże. A jego psychika była doszczętnie zniszczona. Nie dość, że matka się nim nie interesowała, z ojcem, alkoholikiem nie miał praktycznie żadnego kontaktu, to jeszcze jako ośmiolatek został zgwałcony.
- Moja mama ani nigdy nie była ze mnie dumna, ani szczęśliwa z mojego powodu. Znała mnie jako dzikie dziecko, które włóczyło się po ulicach Nowego Jorku i wracało do domu z nowymi ubraniami, których przecież ona mi nie kupiła. Mało rozmawialiśmy, prawie w ogóle. To mnie zrujnowało emocjonalnie - wspominał po latach dzieciństwo w niebezpiecznej dzielnicy Brownsville.
Ale choć Mike Tyson, w wieku 20 lat, został najmłodszym mistrzem wagi ciężkiej w historii, czego prawdopodobnie już nigdy nikt nie pobije, Cus D'Amato nie dożył jego sukcesu. Zmarł rok wcześniej. Nie mógł zobaczyć, jak dziecko ulicy bije ówczesnego mistrza świata WBC, Trevora Berbicka, zaliczając swoje 20. z rzędu zwycięstwo przez nokaut.
- Nikt nigdy nie rozmawiał ze mną tak jak Cus. A ja nigdy nikogo tak nie słuchałem jak jego. Byłem dzieciakiem z mocnym charakterem. Jak chciałem coś osiągnąć, nic mnie nie mogło powstrzymać. Cus powiedział mi, wyrzutkowi z poprawczaka, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy: na całym świecie będą cię szanować, prezydent USA będzie wiedział, kim jesteś. On, biały facet, to powiedział. Wychowałem się w dzielnicy, w której biali oznaczali policję. W Brownsville to byli naprawdę źli ludzie. Jak wierzyć temu białemu? Normalnie w tym momencie pomyślałbym, jak obrobić jego dom - mówił o trenerze Tyson.
- Jestem przekonany, że gdyby nie śmierć Cusa, przyszłość Tysona potoczyłaby się zupełnie inaczej. Nie wpadałaby co chwila w tarapaty - twierdził Floyd Patterson, poprzedni mistrz wychowany przez D'Amato.
Do 1990 roku Tyson miał oszałamiający bilans 37 wygranych. Porażka z Japonii bolała szczególnie, bo Tyson stracił wszystkie trzy pasy na rzecz Jamesa "Bustera" Douglasa. To był szok, bo za wygraną Douglasa bukmacherzy płacili 42 dolary za jednego postawionego. "Buster" w dziewiątej rundzie był na deskach, sędzia doliczył go nawet do dziewięciu, ale Douglas wstał i... zlał "Bestię", nokautując go w kolejnej rundzie.
Chwilę później zaczęły się poważne kłopoty Tysona. "Żelazny Mike" trafił za kratki za gwałt na Desiree Washington. Wyszedł na wolność po trzech latach, ale do dziś nie przyznał się do winy. Twierdzi, że w życiu zrobił znacznie gorsze rzeczy, ale akurat uczestniczki konkursu piękności Afroamerykanek Miss Black America nie zgwałcił. Możemy jednak oddać głos także Robin Givnes, która w 1989 wyszła za Tysona, ale po roku się rozstali. Aktorka opisywała ich małżeństwo dwoma słowami: "tortury" i "piekło".
Po wyjściu z więzienia Tyson jednak nie był już tym samym pięściarzem. Owszem, dalej dawał kapitalne walki i toczył wyrównane boje ze światową czołówką, ale narkotyki, alkohol i seksoholizm mieszały mu głowie. W 1997 Tyson dobrze boksował nawet w słynnej walce z Holyfieldem, w której Evander stracił kawałek małżowiny usznej. - Mike, coś ty najlepszego zrobił? Dlaczego go ugryzłeś, na Boga? Nie zapomnę, jak odpowiadał takim bezradnym głosem: Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia - wspominał w rozmowie z Radosławem Leniarskim Richie Giachetti, który stał wtedy w narożniku Tysona.
W 2000 Andrzej Gołota uciekł z ringu po zaledwie trzech rundach. Ostatecznie walka została uznana za nieodbytą, bo w organizmie Tysona wykryto tetrahydrokannabinol (THC). Trudno traktować marihuanę jako doping, ale ta używka była zakazaną substancją.
- Mike to człowiek depresja, z nastrojami jak huśtawka. Znałem go 15 lat, trenowałem z nim przez sześć-siedem, byliśmy przyjaciółmi. Spotkałem się z nim ostatnio na jednej z pokazowych imprez i nie chciał ze mną rozmawiać. Nic złego mu nie zrobiłem, zawsze pracowałem dla jego dobra, a wtedy nie było to takie oczywiste. Kręcili się wokół niego jacyś podejrzani ludzie, każdy chciał być blisko niego, ale nikt nie miał na myśli jego dobra, tylko swoje - uważał Giachetti.
Jedną z podejrzanych osób - o których zapewne mówił Giachetti - był Don King, bodaj najsłynniejszy promotor bokserski w historii. Tyson był dla niego wymarzonym partnerem. Kapitalnie boksował, był wyrazisty, a przy okazji nie miał pojęcia o ekonomii, a "papierologia" go odrzucała. Ale gdy pod koniec lat 90. - po wielu latach współpracy - Tyson w końcu się przebudził, zorientował się, że Don King nieuczciwie przytulił należne zawodnikowi sto milionów dolarów. Promotor jednak załatwił sprawę bez pomocy sędziego i po prostu oddał Tysonowi niespełna 15 mln.
Dlaczego pięściarz się zgodził? Bo podobnie jak większość ofiar Don Kinga nie zamierzał tłuc się latami po sądach, a od razu chciał dostać choćby część należnych pieniędzy. Aha, no i Tyson musiał podpisać zobowiązanie - co również było znanym procederem - dotyczące niekomentowania publicznie ich współpracy. Jedną z osób, która łączyła Tysona i Dona Kinga był Donald Trump, który przez moment pełnił nawet rolę menedżera zawodnika.
Tyson trwonił kasę na wiele sposobów. Jego miłość do zwierząt nie ograniczała się do hodowli gołębi; kupował sobie także tygrysy, które kosztowały go co najmniej 140 tys. dolarów za sztukę. Drugie tyle musiał co roku wydawać na ich utrzymanie. Później dzikich zwierząt musiał się jednak pozbyć. - Kenya miała problemy z oczami i głową, jednego dnia odgryzła komuś rękę - powiedział pięściarz. Ale Tyson więcej przerżnął na narkotyki, libacje i znajomych.
- Gdy byłem młody, nie umiałem zarządzać pieniędzmi, wydawałem je na prawo i lewo. Byłem jak zwierzę. Trwoniłem pieniądze na imprezach. A bawiłem się ze wszystkimi i ze wszystkimi się pie*****m. Pie******m się też z ich matkami, siostrami i kuzynkami. To były prawdziwe orgie, byłem szalony. Byłem chory, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. A tym dziewczynom kupowałem jeszcze samochody. I to wielu dziewczynom. Czemu znowu się wzruszam? Bo wiem, że nie jestem już tym samym gościem. I muszę przyznać, że tęsknię za nim, ale zarazem nie chcę, by wrócił - mówił niedawno Tyson podczas swojego podcastu, w którym gościł rapera Eminema.
Do alkoholizmu i silnego uzależnienia od kokainy na pewno przyczyniła się tragiczna śmierć czteroletniej córki, która w 2009 roku poślizgnęła się na bieżni, a jej szyja zaplątała się w kabel. Gdy przyjechało pogotowie było już za późno. To było apogeum problemów boksera, który, wydając miliony dolarów na zabawy z ekipą, tracił hamulce i coraz częściej miał do czynienia z policją, trafiał na odwyki.
W 2011 roku przekonywał, że się zmienił. Tyson był czysty, stał się weganinem i powrócił do zajmowania się hodowlą gołębi, które nieco zaniedbał. Jednak po trzech latach przyznał się, że oszukał opinię publiczną. - Jestem na skraju śmierci - wyznał na konferencji prasowej organizowanej przez stację ESPN, przyznając się do uzależnienia od narkotyków i alkoholu. - Okłamywałem wszystkich. Chciałem, żeby myśleli, że byłem trzeźwy - wyrzucił z siebie. Na Tysona oszusta trafił też Polak.
Właśnie w 2011 roku, gdy Tyson miał być już odmienionym, pokornym Tysonem, do Polski zaprosił go promotor Tomasz Babiloński. Amerykanin miał być gościem honorowym gali Warsaw Boxing Night, ale choć reprezentujący Tysona Carl Holness otrzymał od Babilońskiego 50 tysięcy dolarów jako zaliczkę, a także kolejne 20 tysięcy kosztowały bilety lotnicze dla "Bestii" i jego świty, to w Warszawie się nie zjawił (ostatecznie zastąpiła go inna legenda - Lennox Lewis). Cała operacja "Tyson w Polsce" miała kosztować milion złotych.
- Do dziś nie otrzymałem nawet złotówki. A z odsetkami wisi mi około 100 tysięcy dolarów. Oficjalnie jest bankrutem, więc nie da się tego zbytnio wyegzekwować. Paradoks polega na tym, że przyjeżdżał później do Polski, aby kręcić reklamy. Ale no cóż, taka już moja nauczka - mówił w listopadzie 2019 roku w rozmowie Andrzejem Kostyrą Tomasz Babiloński.
Tyson w ostatnich latach przyjeżdżał do Polski regularnie i zarabiał na promowaniu napoju energetycznego. W reklamach promujących napój odnosił się także (czytając z kartki) do Powstania Warszawskiego, którego uczestników rzekomo niezwykle podziwia. - To był jeden z najodważniejszych czynów w historii ludzkości - dukał Tyson.
Ale jeszcze podczas tego samego pobytu dodał: - Polakom gówno się stało w porównaniu do tego, co dotyka czarnych w Ameryce. Nikt nie prześladował was przez piep***ne 250 lat. Nikt nie gwałcił wam matek, sióstr i braci, patrząc wam prosto w oczy. Nikt wam tego nie zrobił.
Tyson dorabiał także na filmach, jak np. "Kac Vegas", gdzie po prostu grał siebie. Ale dopiero w ostatnich miesiącach wychodzi na prostą. W Kalifornii zalegalizowano marihuanę, więc Tyson kupił sobie ranczo, gdzie ma hodowlę konopi indyjskich. Biznes kwitnie.
Teraz, z perspektywy czasu, można się zastanawiać, czy gdyby Cus D'Amato pożył kilka lat dłużej, Tyson okazałby się potulniejszy. Może nigdy nie trafiłby do więzienia, ani nie został bankrutem? Ale takie rozważenia nie mają raczej sensu. Bo gdyby Diego Maradona czy inny Ronaldinho nie prowadzili hedonistycznego trybu życia, być może nigdy nie potrafiliby bawić się na boisku jak nikt inny przedtem. I podobny mechanizm zadziałał z Tysonem.
- Mógłbym mówić o swoich problemach długo, właściwie bez końca. Ale czy zmieniłbym coś w swoim życiu, gdybym mógł cofnąć czas? Nie, bo mógłbym wtedy zostać zabity na ulicy lub zginąć w wypadku. Wszystko ma swoją przyczynę - uważa najmłodszy mistrz świata w historii boksu.
Podczas pisania tekstu korzystałem z książki "Mike Tyson - moja prawda", tekstów z ESPN oraz "Guardiana", a także wielu filmów biograficznych.