Artur Szpilka: Oczywiście, że tak. Najtrudniejszą walkę toczę sam ze sobą. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jakim jestem żarłokiem. Potrafiłem zjeść kilogramowego burgera. Znajomi nie mogli w to uwierzyć. Zbijanie wagi to jest ciężka robota. Na szczęście pracuję z Jackiem Feldmanem, który co do grama rozpisał mi posiłki.
Odpukać, dobrze. Kilka tygodni temu razem z Kamilem Bodziochem zrobiliśmy próbną wagę. Nie było skutków ubocznych. Sparowaliśmy i wszystko było ok. Wiem, jak to wygląda. Teraz widzę, co zaprzepaściłem przez obżarstwo. Straciłem motorykę, szybkość i zwinność. Czyli swoje największe zalety. W tej wadze jestem głodny. Nie tylko w brzuchu, ale też głodny sukcesów.
Nikt. To była moja decyzja. To nie jest tak, że ktoś może mnie do czegoś namówić. Andrzej Wasilewski mówił, że fajnie byłoby, gdybym zmienił kategorię wagową, ale to było tylko gadanie. Nie było z jego strony żadnej motywacji. Prawie każdy mnie zniechęcał przed zbijaniem wagi. Dopiero później, gdy zobaczyli moje zaangażowanie, pchali mnie w górę. Ludzie zawsze będą negować pomysły, które im się nie podobają. Ale trzeba mieć swój rozum. Nie lubię chodzić za tłumem. Wybieram swoje ścieżki.
Zmieniło się przede wszystkim myślenie. Kiedyś wierzyłem w inne ideały. Patrzę na to, co się dzieje na świecie i dochodzę do wniosku, że dzisiaj dla człowieka najważniejszą wartością jest pieniądz. Słowo się nie liczy. Kiedyś dałeś słowo i to było ważne. Dzisiaj wiele rzeczy jest chorych. Na wiele spraw zmieniłem spojrzenie. Cieszę się, że dojrzewam jako człowiek. Myślałem, że wszystko wiem najlepiej, ale życie to zweryfikowało. Cały czas uczę się czegoś nowego.
Nie, nie. W wypowiedziach mogę się tonować, ale zawsze będę sobą. Artur Szpilka zawsze będzie wybuchowy, ekscentryczny, przystojny i szarmancki. Haha. Kiedyś starałem się zakładać maskę, ale mi to nie wychodziło. Czasami gryzłem się w język, żeby kogoś nie urazić. Ale ogólnie mówię, to co myślę. Mam wyjeb*** na to, co ludzie o mnie myślą. Mówili, że już jest po Szpilce i co? Wziąłem się za siebie. Zrzuciłem 18 kilogramów i atakuję kategorię cruiser. Końca Szpilki nie będzie jeszcze długo.
Na razie zarabiam grosze. Nawet jak na polskie warunki. Przeskok jest ogromny, nie ma o czym gadać. Do wagi cruiser nie poszedłem za pieniędzmi. Chcę osiągnąć sukces.
W tej kategorii byłem niepokonany. Czysta karta? Nie patrzę tak na to. Każda porażka życiowa czy sportowa do czegoś nas prowadzi. Jakieś wnioski wyciągnąłem. Chciałbym mniej mówić, a więcej robić. Na pewno mam dużo zalet i w tej wadze chciałbym je pokazać. Ale nie chcę o tym gadać. Zobaczycie 7 marca.
Takie mam cele, ale na razie na mojej drodze stoi Siergiej Radczenko i tu się zatrzymajmy. Dajcie mi zaboksować w sobotę. Dopiero później będziemy szukać kolejnej walki.
Stanie przede mną pewny siebie rywal, który potrafi boksować i uderzyć. Radczenko widział w boksie wszystko. Nasi cruiserzy toczyli z nim ciężkie boje. Wyjdzie bez presji i to też będzie jego duży atut.
Kiedyś zamieniliśmy ze dwa słowa na jego temat. Analizuję walki Radczenki. Kilka razy widziałem jego pojedynek z Głowackim. Uważnie analizowałem ich walkę z racji tego, że Krzysiek też jest mańkutem. Nie sugeruję się walką Radczenki z Balskim, bo Adaś jest praworęczny, ma inny styl niż ja.
Nie, ale teraz skupiam się na wadze cruiser. To jest mój cel. Nie myślę o innych rzeczach. To jest kolejne wielkie wyzwanie. Jestem zmotywowany. To nie jest tak, że powiedziałem, że schodzę i wszystko jest fajnie. To wymaga ciągłej pracy. Sushi, burgery - o tym muszę zapomnieć. Muszę utrzymać wagę, nadrobić zaległości w szybkości i w technice.
Chciałem osiągnąć sukces, dążyłem do najlepszych walk. Nie kalkulowałem. Wszystko robiłem z sercem i pasją. Wydawało mi się, że jestem w stanie wygrać z kilkoma zawodnikami. Ale tylko mi się wydawało. Przeliczyłem się, ale robiłem, co mogłem. Potem przyszły kontuzje, nokauty i podjąłem decyzję o zmianie kategorii.
Na pewno zapamiętam walkę z Deontayem Wilderem. W końcu było to starcie o mistrzostwo świata. Nie zapomnę, jak w ringu stali Mike Tyson, Evander Holyfield, był też chyba Riddick Bowe. Kiedyś oglądałem ich walki, a wtedy oni czekali na mój pojedynek. Mega sprawa. Śpiewali hymn, spojrzałem wtedy na trenera i Kamilę. Ona płakała, mi też łzy poleciały. Słyszałem hymn Polski, naszych wspaniałych kibiców. Nie zdobyłem pasa mistrza świata, ale to było jedno z najwspanialszych przeżyć w życiu.
Czasami omawiamy błędy z poprzednich walk, ale po pojedynku z Chisorą nie było za dużo materiału do analizy. Dereck trafił w punkt i zgasło mi światło. Później wykończył robotę przy linach.
Nie mam pretensji do sędziego. Nawet nie wiedziałem, że zostałem znokautowany. Gdy sędzia mnie podnosił po liczeniu, myślałem, że walka się jeszcze nie skończyła. Mówiłem do niego, że jest okej, że chcę walczyć. Patrzę, a on mnie prowadzi do narożnika. Spojrzałem na Michała Materlę, trenera i pomyślałem "o kurde, chyba mi przydzwonił". Było, minęło. Idę do przodu, nie patrzę za siebie.